Test klocków hamulcowych – na podbój Großglockner!
Kilka tygodni temu na zaproszenie marki Breck wybraliśmy się w austriackie Alpy. Jednak nie na stok, aby szusować pośród białego puchu, ale na najwyższy szczyt górski w Alpach Centralnych o nazwie Großglockner, po to, by przekonać się na co stać klocki hamulcowe polskiej firmy.
Historia marki sięga aż 28 lat wstecz, kiedy to powstała firma Lumag zajmująca się produkcją okładzin ciernych do pojazdów ciężarowych. 15 lat później, w 2003 roku, utworzona została marka Breck. Wciąż pod skrzydłami firmy-matki, zajęła się klockami hamulcowymi do samochodów osobowych. Niedawno, bo 3 lata temu, otwarto nowoczesną fabrykę w Budzyniu, w której prowadzone są badania okładzin ciernych, próby doświadczalne oraz sama produkcja. Nic jednak nie jest w stanie zastąpić testów w rzeczywistych warunkach. Dlatego firma regularnie odwiedza austriackie Alpy, aby w skrajnie trudnych okolicznościach testować swoje produkty. Założenie jest proste: jeśli hamulce przetrwają zjazd słynną trasą Großglockner Hochalpenstraße, przetrwają wszystko.
U podnóży majestatycznego lodowca Großglockner, mierzącego 3798 m n. p. m., leży bardzo dużo niewielkich miasteczek. Poza niesamowitymi okolicznościami przyrody oraz krowami, które do perfekcji opanowały relaks na niemal pionowych zboczach, łączy je jeszcze jedna rzecz. Dosłownie co trzecie gospodarstwo domowe dysponuje tu przynajmniej jednym garażem na wynajem. Nie tylko firma Breck udaje się bowiem w te okolice na takie testy. Miejscowi zwęszyli złoty interes stawiając proste garażowe konstrukcje z dykty i wyposażając je w podnośniki słupkowe oraz podstawowe narzędzia. Znacznie ułatwia to pracę firmom, które postanawiają w alpejskim klimacie sprawdzić swoje produkty. Na krętą trasę wiodącą w górę lodowca przyjeżdżają nie tylko producenci klocków hamulcowych. Tych łatwo poznać po tym, że niespiesznie zjeżdżają z góry na dół, a żarówki świateł stopów zdają się wręcz błagać o chwilę wytchnienia. Przybywają tu również producenci sprzęgieł. Ich auta powoli i z mozołem wczołgują się na górę ciągnąc za sobą załadowaną do maksimum możliwości przyczepę.
Jednak okładziny cierne to nie jedyny produkt testowany w tych okolicach. Wystarczy udać się na kilkunastominutowy spacer, by minęło cię dziewięć (tak, dziewięć!) Audi R8 niemal we wszystkich kolorach tęczy. Za prowizorycznym płotkiem natomiast nie sposób nie dostrzec najnowszych BMW pomalowanych w kamuflujące czarno-białe ciapki. Mieliśmy nawet przyjemność zobaczyć Alfę Romeo Giulię, która jechała o własnych siłach.
Na trasie do Edelweisspitze, najwyższego miejsca, do którego da się dojechać samochodem na wysokości 2571 m n. p. m., można spotkać także ludzi niemających nic wspólnego z testowaniem asortymentu motoryzacyjnego. Wielkie autobusy wycieczkowe ledwo mieszczą się na 180-stopniowych zakrętach, ale mimo to odważnie wpełzają na szczyt. Rodziny z dziećmi nikogo nie dziwią, w końcu dolna część tej trasy wiedzie prosto do przełęczy prowadzącej na drugą stronę masywu lodowca. Spotkamy tu również odważnych rowerzystów, którzy wyruszają na podbój górskiego szczytu. No i motocykliści. Droga Großglockner Hochalpenstraße to prawdziwy raj dla fanów pokonywania wiraży na dwóch kółkach. Słynna alpejska trasa widokowa jest dostępna dla samochodów tylko w okresie letnim, a wjazd jest płatny w bramkach przypominających nieco te, które spotykamy na autostradach. Wstęp dla rowerzystów i pieszych jest darmowy.
Droga ta powstała w latach 30. XX wieku jako atrakcja mająca przyciągnąć zagranicznych turystów. Trzeba przyznać, że to się Austriakom udało, ponieważ rocznie zjeżdża tu około miliona pasjonatów alpejskich szlaków. Cała trasa ma długość 48 kilometrów. Startując z miejscowości Fusch położonej na wysokości 815 m n. p. m., mieliśmy do pokonania ponad 1700 metrów w pionie! Nachylenie w niektórych miejscach wynosi 14%, a droga wije się niczym asfaltowy wąż. Odcinek testowy to tylko 14,7 kilometra (ponad 1400 metrów różnicy poziomów).
Końcowy odcinek drogi przed samym Edelweisspitze nie jest już jednak asfaltowy. Na ostatnich wirażach koła muszą radzić sobie z brukiem, a przed samym wjazdem często można zastać zamknięty szlaban. Mieliśmy przyjemność wybrać się w tamte okolice tuż przed nadejściem kalendarzowego lata, ale nawet w tym okresie śnieg na wysokości dwóch i pół kilometra nikogo nie dziwi. Ze względu na dość rzadko spotykane przydrożne barierki i w większości przypadków letnie opony, wjazd na kamienisty zaśnieżony szlak nie jest najlepszym pomysłem. Na szczęście pogoda dopisała i w okolicach południa słońce przetarło nam drogę do samego punktu widokowego Edelweisspitze.
Razem z przedstawicielami firmy Breck stacjonowaliśmy w miejscowości Fusch położonej na północ od majestatycznego Großglockner. Tam w wynajętym garażu nasze testowe auta – Audi Q5 oraz BMW X3, były odpowiednio przygotowywane do testowych zjazdów. Założenie firmy jest takie, że na jednym komplecie tarcz i klocków wykonywane są dwa zjazdy. Pierwszy z nich – wolny – jest prawdziwym wyzwaniem nie tylko dla klocków, ale także dla cierpliwości kierowcy. Wykonuje się go na biegu jałowym, średnia prędkość zjazdu powinna wynosić 25 kilometrów na godzinę, a hamulec można odpuścić dosłownie kilka razy (co 4 minuty). Drugi zjazd z jednej strony jest bardziej „życiowy”, a z drugiej nieco bardziej ekstremalny. Średnia prędkość oscyluje wokół 55 kilometrów na godzinę (dla samochodów osobowych), a dohamowania powinny być intensywne i krótkie. Temperatura hamulców osiąga wtedy nawet 750 stopni Celsjusza! Po powrocie na niziny auto jest rozpędzane do 100 km/h, a kierowca wykonuje tak zwany „gorący stop”. Ma być to hamowanie przypominające nieco awaryjne, ale niedopuszczające do uaktywnienia się systemu ABS. Krok kolejny to runda po okolicy, która ma za zadanie przynajmniej częściowo wystudzić hamulce do „chłodnych” 150 stopni. Później zostaje tylko wymiana kompletu tarcz i klocków, by wspinaczka zaczęła się od nowa.
Producenci okładzin ciernych pilniej strzegą ich receptur, niż nasze babcie przepisu na ukochany dżem. Jednak ogólne wytyczne są wszystkim znane. Klocki składają się ze składników wiążących (np. kauczuk czy żywica fenolowa), włókien (szklanych, węglowych), metali (wełna stalowa, proszki i wióry metali), smarów stałych i napełniaczy.
Kryteria firmy Breck przy projektowaniu okładzin ciernych są bardzo określone. Przede wszystkim mają robić to, co do zadań klocków należy: zatrzymać pojazd, a tym samym zapewnić maksimum bezpieczeństwa. Istotna jest nie tylko odpowiednia skuteczność hamowania w określonym przedziale temperatur, ale także palność okładzin i ich wytrzymałość mechaniczna. Drugi filar produkcji dotyczy komfortu jazdy. Dobre klocki nie powinny piszczeć ani generować żadnych niepożądanych odczuć na pedale hamulca. W razie awaryjnego hamowania mają nie dymić i nie raczyć pasażerów i okolicy nieprzyjemnym zapachem. A na dodatek mają sprzyjać posiadaczom lśniących felg, nie powodując nadmiernego odkładania się na nich zanieczyszczeń. Trzeci etap jest najbardziej życiowy. Wszyscy chcemy inwestować w dobre produkty, które posłużą nam jak najdłużej. Okładziny cierne dobrej jakości powinny zużywać się w optymalnym tempie, nie „zjadając” przy tym tarczy hamulcowej. Kompromis między twardością a miękkością nie jest więc łatwy do osiągnięcia.