Rodzina John Cooper Works w komplecie
Niedawno wybraliśmy się w okolice Szczecina, by poznać całą rodzinę „miniaków” w najmocniejszych odmianach. Wśród nich były również auta Kuby Przygońskiego i Krzysztofa Hołowczyca, a to prawdziwi zawodnicy "wagi ciężkiej".
Dakar w Szczecinie?
Nasze spotkanie z MINI John Cooper Works pokryło się z rajdem Baja Poland. Kolejna runda w pucharze świata FIA w rajdach terenowych, odbyła się na poligonie wojskowym w Drawsku Pomorskim. Rajdówki miały gdzie się wykazać, jest to bowiem największy poligon w tej części Europy - 40x20 kilometrów motoryzacyjno-błotnego placu zabaw.
Dwa dni przed samym rajdem mieliśmy okazję spotkać się z polskimi kierowcami Orlen Team i ich zespołami. Towarzyszył nam Xavier Panseri, francuski pilot rajdowy, który od 9 lat mieszka w Polsce i pilotował m. in. Krzysztofa Hołowczyca czy Bryana Bouffier. Xavier nie mówi po polsku, jednak jest na tyle dobrym pilotem, że w pierwszym rajdzie Arłamów pilotował Tomasza Gryca… po polsku. Fonetycznie, stosując zlepek francuskich i angielskich głosek przygotował cały roadbook w ojczystym języku kierowcy (polecam odszukanie tego wideo na YouTube). Ale wracając do rajdów…
Kierowcy i piloci opowiedzieli nam, jak od podszewki wygląda rajd Dakar. Okazuje się, że wcale nie jest to takie proste z punktu widzenia logistycznego, jak się wydaje (choć słowo „proste” nie do końca tu pasuje). Zaangażowanych w rajd jest ponad 30 osób. Kierowcy, piloci, kierowcy ciężarówek, mechanicy, inżynierowie, fizjoterapeuci, kucharz, ekipa od rozbijania obozów. Poza autami terenowymi, przez Amerykę Południową podróżują ciężarówki z częściami, narzędziami, ekwipunkiem. Szacuje się, że na „pace” znajdziemy części do zbudowania jednego lub dwóch samochodów od podstaw.
MINI w rozmiarze XXL
Dakarowe MINI nie przypomina zbytnio swoich cywilizowanych braciszków. Wspólnie z Kubą Przygońskim ustaliliśmy, że z seryjnego Countrymana zostały jedynie przednie i tylne światła, przednia szyba i klamki. Cała reszta to wynik wielu lat ciężkiej pracy, projektowania i dopasowywania auta do preferencji kierowcy. Rajdowy MINI waży 2 tony, a umieszczony pod maską silnik wysokoprężny generuje moc 340 koni mechanicznych i astronomiczny maksymalny moment obrotowy aż 800 Nm. Co by nie mówić, taka jednostka „lubi wypić”. A niech pije! Zbiornik paliwa umieszczony za siedzeniami pomieści 385 litrów oleju napędowego. Jednak podczas intensywnych odcinków pokonywanych na niskich biegach, ale przy wysokich prędkościach obrotowych, zużycie paliwa wynosi nawet ponad 40 litrów na 100 kilometrów. Zatem wbrew pozorom te 385 litrów czasem okazuje się niewystarczające. Co jeszcze znajdziemy na pokładzie dakarowego MINI? Na przykład trzy koła zapasowe, butlę ze sprężonym powietrzem do ewentualnego dopompowania opon, klimatyzację (nieco prowizoryczną – chłodny nawiew jest kierowany jedynie na twarz kierowcy i pilota, reszta kabiny przypomina saunę), system gaśniczy, podstawowe części zamienne itp.
Po kilku godzinach spędzonych z kierowcami i krótkiej przejażdżce na prawym fotelu, przyszedł czas, by wrócić na ziemię (dosłownie, wdrapanie się do wysokiego rajdowego MINI z gracją jest niewykonalne) do kolorowych Worksów, które towarzyszyły nam przez trzy dni.
Emocje MINI w wersji MAXI?
Trudno nie kochać zadziornych hot hatchy. Są szybkie, zwinne, sztywne, chętnie skręcają i wywołują na twarzy kierowcy niemały uśmiech. Mieliśmy możliwość przetestowania wszystkich odmian nadwoziowych MINI John Cooper Works.
MINI w czterech smakach
Naszą przygodę z MINI rozpoczęliśmy od „bulwarowego” czerwonego cabrio. Ostatnie promienie letniego słońca chętnie wpadały do kabiny, a wiatr zastępował klimatyzację. To zadziorne autko jeździ dokładnie tak jak można byłoby się spodziewać po wyglądzie – jest szybkie, chętnie przyspiesza, skręca jak gokart, a to wszystko w akompaniamencie basowych strzałów z wydechu. Jedyny minus jest taki, że po złożeniu dachu, autko nieco traci na urodzie. Pomijam fakt, że wsteczne lusterko staje się wówczas bezużyteczne, bo jedyne co w nim widzimy, to złożony warstwowo „brezent”. Jednak dach po złożeniu zdaje się po prostu leżeć w tylnej partii samochodu, bez jakiegoś określonego porządku czy przeznaczonego dlań miejsca.
Prosto z cabrio przesiedliśmy się do klasycznego hatcha. Różnica w prowadzeniu - poza tym, że w kabinie było zdecydowanie ciszej - była w zasadzie żadna.
Kolejna rotacja zaprowadziła nas do najnowszego dziecka w gamie JCW – Clubmana. To dość odważna i ciekawa propozycja ze strony marki. Samochody MINI mają w sobie to coś. To auta z wieloletnią historią, dostarczające naprawdę ciekawych wrażeń. Z reguły wybierają je osoby, na co dzień podróżujące w pojedynkę. Nie ma co ukrywać, z MINI jest takie auto rodzinne, jak z Hołowczyca baletnica. Jednak marka wyszła naprzeciw dość wąskiej grupie klientów – osób potrzebujących większego auta (ze względu na rodzinę, własności transportowe, bądź po prostu preferencje), chcących zostać w szeregach MINI, ale potrzebujących mocniejszego auta niż przeciętny śmiertelnik. No i voila! Takie są główne zamysły Clubmana. Faktycznie miejsca w kabinie jest aż nadto. Z przodu trudno odczuć różnicę w stosunku to „standardowego” MINI, poza nieznacznie zmienioną pozycją i większą przestrzenią po bokach. Siedzimy nieco wyżej, jak w „zwykłym" aucie osobowym, a nie typowo usportowionym. Tylna kanapa spokojnie pomieści dwóch dorosłych mężczyzn, przy czym miejsca na nogi i nad głowami jest zupełnie wystarczająco. Bagażnik o pojemności 360 litrów sprawia, że MINI Clubman okaże się świetną propozycją dla rodzin typu 2+2. A w odmianie John Cooper Works może wychowa nam kolejnego petrolheada?...
Jak to mówią: „last but not least”. W końcu przyszedł czas na MINI Countrymana, który spędził długie godziny na siłowni. Połączenie lekko uterenowionego MINI ze sportowym charakterem brzmi początkowo nieco absurdalnie. Bo po co komu taka dziwna konfiguracja? Pamiętajmy jednak, że większość Countrymanów (poza dakarowymi rzecz jasna) nigdy nie widziała większego błota niż listopadowa kałuża czy szutrowa droga dojazdowa do działki. Mimo że typowy off-road jest im raczej obcy (trudno mówić o off-roadzie na 18- lub 19-calowych felgach), wiele osób wybiera ten typ nadwozia ze względu na wygodę. Jest nieco podwyższone, co obecnie jest w modzie, bardziej masywne od typowego MINI, a plastikowe osłony nadkoli nadają mu niebanalnego charakteru. Uterenowione zawieszenie czuć już od pierwszych chwil za kierownicą. Nieco wyższe i bardziej miękko zestrojone zawieszenie zdaje się nie nadążać za dwulitrowym silnikiem o mocy 231 koni mechanicznych. Układ kierowniczy pracuje bardziej miękko niż w najbardziej charakternym hatchbacku i od razu czuć, że Countryman ma w sobie najmniej gokartowego zacięcia z całej rodzinki. Wygrywa za to na innym polu. Podczas dojazdu na treningową trasę Orlen Teamu, pozostałe „miniaki” w tempie patrolowym posuwały się naprzód dziurawą polną drogą. Aluminiowe felgi miały ochotę „wstać i wyjść”, a kierowcy ze skupieniem pokonywali kolejne dziury, modląc się, by nie przytrzeć spodem. Tymczasem Countryman, z wesołym „lalalala!” wypisanym na twarzy, radośnie podskakiwał na górkach, nic nie robiąc sobie z quasi-terenowej trasy.
Kilka dni w towarzystwie MINI John Cooper Works pokazały nam, że MINI to nie tylko kolorowe, pocieszne autka, które za wygląd kocha wiele osób. W kwestii charakteru potrafią diametralnie się od siebie różnić.