Lexus Driving Emotions - adrenalina w limuzynach
Lexus zorganizował na Torze Poznań wydarzenie, na którym nie mogło nas zabraknąć. Adrenalina lała się strumieniami, o co zadbał sam były Stig - Ben Collins. Jesteście ciekawi jak było? Zapraszamy do przeczytania relacji!
Stereotypowy kierowca Lexusa to typ profesora. Spokojny, dobrze sytuowany człowiek w okolicy pięćdziesiątki, który w samochodzie ceni przede wszystkim wygodę. Samochód nie powinien być zbyt wolny, ale przyspieszenie nie musi od razu odklejać siatkówki od oczu. Niemieckie limuzyny zdążyły mu się już znudzić, a uwagę skupia teraz na nietuzinkowym wyglądzie "japończyków". I rzeczywiście - tak wygląda spora część klientów tej marki.
A jednak sam Lexus nie chce być kojarzony wyłącznie z takimi właścicielami. Zresztą w przeszłości powstało już przecież kosmiczne LFA, w obecnej ofercie też czają się trzy potwory - RC F, GS F i IS F. Te sportowe samochody, co prawda, giną gdzieś w gąszczu oferty hybrydowej, ale stanowią świetną wizytówkę producenta segmentu premium.
Jak więc zerwać ze statecznym wizerunkiem marki? Organizując po raz kolejny imprezę dla klientów, dealerów i dziennikarzy, na której gościom serwować się będzie adrenalinę w hurtowych ilościach. Jak wyszło tym razem?
Zanim emocje sięgną zenitu
W tegorocznej edycji Lexus Driving Emotions brało udział mnóstwo osób - nie sposób ich wszystkich naraz wysłać na tor. Oczywiście impreza podzielona była na kilka dni - ale każdego dnia na torze w Poznaniu meldowało się przynajmniej kilkadziesiąt kierowców. Tak więc jazdy na torze to nie jedyne atrakcje, jakich doświadczyliśmy.
Jak to działa? Siłownik wywiera nacisk na pedał hamulca. Jeśli "cyngiel" pilota wychylimy do przodu, zmniejszamy nacisk na hamulec. Samochód ma automatyczną skrzynię biegów, więc rusza do przodu - może rozpędzić się do 8-9 km/h. Jeśli chcemy zahamować, hamulec jest dociskany do pierwotnego położenia. Tą "zabawką" możemy też kierować. Do kierownicy przytwierdzone jest koło zębate, połączone z drugim, napędowym, za pomocą łańcucha. Kiedy skręcamy kierownicę na pilocie, koła są liniowo wychylane w odpowiednią stronę. W ten sposób pokonywaliśmy krótki slalom, co wcale nie było takie proste. A to wszystko na placu z malowidłem o trójwymiarowym efekcie - tak, byśmy mieli wrażenie, że jedziemy na skraju przepaści.
Inną atrakcją była tu jazda offroadowa w nowych RX-ach. Oczywiście nie zapuściliśmy się w jakiś wybitnie trudny teren, ale okazało się, że podjazd pod bardzo strome wzniesienie nie stanowił problemu - nawet bez zablokowanego napędu 4x4. Na najróżniejszych wybojach, czy też na polnej drodze, zawieszenie dobrze wybiera nierówności, a nadwozie nie zamienia się w wahadło. Dla klientów, którzy muszą mierzyć się z trudniejszym dojazdem do domku letniskowego - jak znalazł.
Zanim przejdziemy do dań głównych, spróbujmy jeszcze jednej przekąski, która nas odpowiednio pobudzi. To walka Lexusów RC - z silnikiem 200t i 300h - na pętli gokartowej Toru Poznań. Oczywiście nie bezpośrednia - najpierw pokonywaliśmy okrążenie z pomiarem czasu w 200t, później w 300h. Wbrew pozorom, lepiej poszło mi w słabszym 300h. Dlaczego? Obydwa modele cechuje opóźniona reakcja na gaz. Kiedy wciśniesz pedał gazu zaraz za szczytem zakrętu, przyspieszenie dostajesz już daleko za nim. W hybrydzie wziąłem na to odpowiednią poprawkę - choć przekładnia CVT ma też nieco mniejsze opóźnienie. Na gokartowych odcinkach torów znajdziemy mnóstwo ciasnych zakrętów - dobrze, jeśli samochód jest zwrotny, ale jeszcze lepiej, jeśli do tego będzie lepiej wyważony. I mimo że 200t z 245 KM pod maską jest mocniejszy i lżejszy, 300h prowadził się tu stabilniej przez to dodatkowe obciążenie akumulatorów w tylnej części pojazdu. Ogólna tendencja była jednak taka, że to 200t było szybsze. Niektórym udało się też wykręcić szybkie, ale zbliżone czasy przejazdu jednym i drugim samochodem. Moc nie miała tutaj aż tak dużego znaczenia - ważniejsza była płynność przejazdu.
Uwalniamy adrenalinę!
Najbardziej emocjonującą częścią Lexus Driving Emotions nie były - wbrew pozorom - próby czasowe na pełnej pętli Toru Poznań. Na tej samej pętli ścigał się bowiem sam Ben Collins - znany też jako "Były Stig" z Top Gear - z Klaudią Podkalicką, czyli najbardziej doświadczoną kobietą w polskim motorsporcie. Obydwoje usiedli za sterami Lexusów RC F. I mimo że Ben w samej próbie czasowej osiągnął niesamowity czas 1:36,81, Klaudia z 1:37,24 wcale od niego nie odstawała.
Jeśli zastanawiają was te czasy, spieszę z wyjaśnieniem. Próby odbywały się na prawie-pełnej pętli toru. Ostatni zakręt nie jest przeraźliwie trudny technicznie, ale bardzo łatwo przesadzić na nim z prędkością. Ze względów bezpieczeństwa - linia mety została przesunięta na ostatnią prostą przed tymże zakrętem, kiedy linię startu wyznaczała granica alei serwisowej.
Nie omieszkałem spytać go, co sądzi o RC F-ie i GS F-ie. Na pierwszy plan wysuwa się uznanie dla wytrzymałości tych samochodów. Przez kilka dni imprezy sam Ben zrobił ponad 400 okrążeń - trochę bokiem, trochę na granicy przyczepności, ale prawie zawsze wyciskając maksimum możliwości samochodu. I przy takim traktowaniu trzeba było tylko tankować, wymieniać klocki hamulcowe i opony. Kilka, a może nawet kilkanaście razy dziennie. Jego opinia o samochodach jest zbliżona - choć GS F ma wyczuwalnie cięższy przód. Nie zgadza się jednak z powszechnie powielaną opinią Clarksona o przyciężkim przodzie RC F-a. Po wyłączeniu kontroli trakcji, coupe Lexusa zamiata tyłem jak szalone, dając przy tym pełnię kontroli odpowiednio wprawionemu kierowcy, dzięki błyskawicznej reakcji na gaz.
Wszystko fajnie, ale nie jesteśmy tu dla zabawy
Wszyscy wiemy, jak to jest z rywalizacją. Liczy się "udział", "dobra zabawa", "zastrzyk adrenaliny", "możliwość przejechania się mocnym samochodem po torze". Tak mówimy, ale kiedy siedzi się w kubełkowym fotelu GS F-a i z zapiętym kaskiem wpatruje w czerwone światło, na zielonym budzi się prawdziwy duch rywalizacji. "Albo dachuję, albo wygrywam" - jak żartowali niektórzy. Oczywiście tak drastycznie nie było, ale by dostać się do finału, trzeba było nieźle się napocić - na starcie pojawiła się przynajmniej 50-tka zawodników. Do naszej dyspozycji oddano Lexusy GS 450h i "F-ki", ale tylko przejazd tym drugim liczył się do klasyfikacji Lexus Cup.
GS 450h z zawieszeniem F-Sport prowadził się tu bardzo dobrze. V6 o rasowym brzmieniu pod maską również nie zniechęcało do sportowej jazdy, mimo współpracy z silnikiem elektrycznym w ramach napędu hybrydowego. Ta pozornie stateczna limuzyna okazała się bardzo dobrym samochodem treningowym - każdym modelem mogliśmy pokonać tylko 2 okrążenia.
Charakterystyka Toru Poznań bardzo odpowiadała sportowej limuzynie Lexusa - zakręty są szybkie, techniczne. Do pokonania okrążenia w jak najkrótszym czasie trzeba było przede wszystkim utrzymać możliwie najwyższą prędkość, ale z zachowaniem kontroli. Hamować można stosunkowo późno, co dla hamulców 1,8-tonowej limuzyny może wydawać się trochę zbyt dużym obciążeniem, ale tak nie jest. Owszem, zużywają się szybciej, ale przez długi czas pozostają bardzo skuteczne. Możemy faktycznie stanąć na pedale hamulca w ostatnim, niekoniecznie racjonalnym momencie i nie zakończyć jazdy w pułapce żwirowej. Zawieszenie GS F-a również lubi szybką jazdę. Nie jest bardzo twarde, nie ma możliwości regulacji stopnia tłumienia, a jednak - razem z oponami pozwala utrzymać przyczepność nawet w ciaśniejszych łukach. Kontrola trakcji właściwie nie miała tu nic do roboty.
Do finału miało przejść dziesięciu najlepszych zawodników. Nie miałem wcześniej okazji jeździć na Torze Poznań, więc 9. miejsce w kwalifikacjach można uznać za niezły wynik i przyzwoitą reprezentację AutoCentrum.pl. W finale jednak wyniku nie poprawiłem, a nawet pojechałem trochę wolniej - i w ten sposób jedynie utrzymałem osiągniętą wcześniej pozycję. Walka była jednak zacięta - pierwsze i drugie miejsce dzieliły zaledwie 0,02 s. Jak w Formule 1!
Wnioski?
Czego więc dowiedzieliśmy się tego dnia o Lexusie? Że jest otwarty na innowacje - jak pokazał przykład zdalnie sterowanego NX-a. Potrafi zbudować RX-a, który radzi sobie z lekkim terenem, a czasem i w odrobinę trudniejszych warunkach. Główny wniosek nasuwa się jednak sam - Lexus potrafi konstruować szybkie, sportowe samochody, które - odpowiednio używane - dostarczają całych pokładów adrenaliny. Tak więc niech panowie z działu stacjonującego przy górze Fuji w Japonii nie osiadają na laurach - chętnie zobaczymy i poprowadzimy kolejne drogowe potwory.
A jeśli na kolejnym Lexus Cup znów pojawię się w roli reprezentanta AutoCentrum - jak mawiał klasyk - "tanio skóry nie sprzedam".
Redaktor