Czy wolniej to znaczy bezpieczniej ... ?
Na pewno tak pod warunkiem przestrzegania tego przepisu, ponadto jego egzekwowania. Wiadomo, że chodzi o zmiany w kodeksie drogowym ograniczające szybkość pojazdów w miastach i na terenach zabudowanych do 50 km/h.
Taki projekt wpłynął do Sejmu z myślą o bezpieczeństwie pieszych, zmniejszenie wypadków na wsiach, miasteczkach i w dużych miastach a ponadto dostosowanie naszego prawa do większości państw Unii Europejskiej. Nie chodzi co prawda o automatyczne wprowadzenie takiego obowiązku, w związku z naszym przystąpieniem do Unii – ale życie i praktyka europejska wskazuje na rozsądek takiego posunięcia choć pod pewnymi warunkami. Jak się wydaje najważniejszym jest nie jego sejmowe uchwalenie ale trafienie do świadomości kierowców szczególnie tych młodych, którym wydaje się, że po uzyskaniu prawa jazdy i przejechaniu tysiąca km, dysponują właściwymi umiejętnościami. Każdy z nich to „caruzo kierownicy”. Drugą równie ważną kwestią jest przestrzeganie przepisów i ich konsekwentne egzekwowanie. Nie na darmo uważa się, że mamy w Kraju już niezłe prawo – natomiast się go nie stosuje.
Powszechnie mówi się, że nawyki i przyzwyczajenia są drugą naturą człowieka, również kierowcy. Tak więc już od pierwszych godzin nauki jazdy należy wdrażać kursantów do przestrzegania przepisów, ale również właściwego opanowania sposobu kierowania. Proponowane stopniowe udzielanie pozwolenia na samodzielne prowadzenie pojazdów przez młodych kierowców tak, by przez pewien okres „terminowali” pod okiem starszych. Myślę, że nie każdy, nawet z pewnym stażem kierowca, zdaje sobie sprawę co się dzieje z pieszymi w przypadku kolizji już przy zdawałoby się niewielkiej szybkości, właśnie 50 km/h. Zresztą dotyczy to również kierowcy i pasażerów w przypadku kolizji z przeszkodą lub innym pojazdem. By obudzić czujność społeczną, te historie należy pokazywać na kursach, bo nie wystarczy samo mówienie. Obserwacja sfilmowanych testów zderzeniowych i pokazywanie ich w zwolnionym tempie, unaocznia to, co trudno sobie wyobrazić i uwierzyć. To nie wyobraźnia a tragiczna prawda zmuszająca do refleksji.
Z drugiej jednak strony trudno pomyśleć, że wszystkie ulice i trasy w miastach mają mieć taką sama szybkość. Wiadomo dla małych uliczek osiedlowych, w pobliżu szkół, 50 km/h jest nie do przyjęcia i na pewno musi być zmniejszone, ale trasy przelotowe, jak np. w Warszawie trasa Łazienkowska, Siekierkowska, Wał Miedzeszyński, gdzie są możliwości i nie ma pieszych, należy dopuszczać do większych szybkości.
Zresztą na arteriach o zwiększonym ruchu ilość pojazdów znakomicie reguluje szybkość. Również wszystkie znaki ograniczeń, nakazów itd. muszą odpowiadać prawdziwym wymaganiom bezpieczeństwa a nie jak się często zdarza ustawianie pułapek lub pozostawianie nieaktualnych ograniczeń po rozlicznych czasowych remontach ulic i dróg. Obserwując od dawna współżycie pieszych i kierowców na ulicach miast europejskich, łatwo można zauważyć, że jest ono lepsze niż u nas w kraju. Sądzę, że to na skutek tego, że każdy pieszy to również kierowca i na odwrót. Niestety u nas przybywa pojazdów a więc i kierowców a jednak „tych co na nogach” i tych „za kółkiem” dzieli pewnego rodzaju konflikt. Kiedy skończy się ich „stan wojenny”.
Opinia niektórych naszych decydentów, że ograniczenie szybkości w miastach poprawi diametralnie bezpieczeństwo, nie jest prawdziwa. Na pewno zmniejszy pod warunkiem jego przestrzegania i egzekwowania ale by „doszusować” do tych najlepszych nie należy zapominać o całym zespole różnych przeciwieństw, które sprawiają, że ulice naszych miast nie są bezpieczne. Są to stan nawierzchni, złe oświetlenie, niesforność kierowców i beztroska przechodniów, niewłaściwa i niezsynchronizowana sygnalizacja świetlna itd., ale o tych i innych sprawach, mających przełożenie na bezpieczeństwo na drogach i ulicach naszych miast już niebawem.