Uważaj, komu powierzasz wymarzone auto
Jeśli masz w posiadaniu jakiś super samochód to z całą pewnością powinieneś trzymać się jednej zasady: Nigdy nie pozwalaj siadać za sterami innej osobie. Nawet jeśli z jakichś względów twój wymarzony pojazd po wizycie w warsztacie musi odbyć próbną jazdę.
Jeśli obdarzysz warsztat zbyt dużym zaufaniem może się okazać, iż spotka Cię niemiła niespodzianka. Kilka osób przekonało się już na własnej skórze, że renoma dobrego warsztatu wcale nie musi iść w parze z umiejętnościami mechaników, którzy postanawiają niby dla bezpieczeństwa przetestować twój super wózek.
Pewien właściciel rzadkiego i piekielnie drogiego modelu Koenigsegg CCX z roku 2008 w Nowym Jorku oddał swoje wymarzone auto do warsztatu. Będąc pewien, że jest w dobrych rękach zajął się swoimi sprawami. Jakże musiał być zdziwiony gdy doszła go wiadomość, że jego rodzynek został dotkliwie rozbity. Właściciel wspomnianego warsztatu postanowił samodzielnie zasiąść za sterami by przetestować piękną bestię rodem ze Szwecji. Niestety nie okiełznał potwora o mocy 806 KM, który do setki przyspiesza w 3,4 sekundy. Uderzył w barierę ochronną a odbijając się, jakby tego było mało trafił w Porsche GT2. Była to chyba jedna z najdroższych jazd testowych, o której mogliśmy usłyszeć.
Podobnie poczuł się pewien businessman z Berlina. Kiedy jadąc swym świeżo odebranym Lamborghini Murcielago zauważył, że układ jezdny zachowuje się dość dziwnie. Postanowił zatem oddać auto do warsztatu. Niestety kiedy jeszcze cieszył się, że odbierze poprawione Lamborghini, otrzymał wiadomość, że mechanik podczas jazdy próbnej miał małą przygodę. Okazało się, że postanowił przetestować Włocha na jednej z niemieckich autostrad w okolicach Berlina. Jadąc z prędkością 80 km/h wpadł nagle w poślizg i zaczął odbijać się od barier doszczętnie masakrując auto. Tym razem jednak nie zawiniła moc. Kontrole trakcji i napęd na cztery koła nie pozwoliłyby przecież przy tak małej prędkości roztrzaskać się na prostej drodze. Samochód w niezrozumiały sposób poruszał się na tablicach warsztatu, nie właściciela. Nieoficjalne źródła podają, iż berlińskie super samochody po przejściach trafiają po prostu na polski rynek.
Te dwie komiczne dla nas, mniej dla właścicieli, sytuacje pokazują, że spełnione marzenia może popsuć ludzka ciekawość, brak doświadczenia lub chęć zysku. W obu wyżej opisanych sytuacjach właścicieli nie satysfakcjonowało wypłacone odszkodowanie. Każdy z nich wcześniej wpisał się na listę oczekujących i czekał na swe wymarzone cacko. Takie sytuacje z udziałem prawdziwych rarytasów można by wyliczać w nieskończoność. Jednak nie o to chodzi. Bez względu na to czy mamy najnowszego wojownika czy starego Oldtimera dbając o ich nienaruszony stan warto poświęcić nieco uwagi by zaoszczędzić sobie niepotrzebnych kłopotów. Prawdziwi kolekcjonerzy podobno nie pozwalają nikomu nawet zaparkować samochodu. Biorąc pod uwagę, co może się stać z naszym rodzynkiem, może warto się stosować i do tej, radykalnej zasady...