Choć cały czas mówi się o kryzysie i jego niszczycielskiej sile dla branży motoryzacyjnej, to tegoroczne targi AMI można zaliczyć do udanych. Oczywiście próżno było na nich szukać samochodów w stylu Lamborghini i Aston Martina, bo to zupełnie inna bajka z krainy Detroit i pozostałych, większych „imprez”. Za to 5 hal wystawienniczych zapełniło aż 5000 wystawców z 45 markami samochodów.
W tym roku AMI to nie tylko pojazdy, ale również wystawy części i wyposażenia warsztatów AMITEC, które zajęły całą, jedną halę. Zwykłym śmiertelnikom nie było to potrzebne do wywołania uśmiechu na twarzy, ale posiadacze myjni samochodowych, warsztatów i innego dobra społecznego z pewnością poczuli się jak w raju. Goście, którzy oglądanie pojazdów postanowili zostawić sobie na deser, mogli spróbować swoich sił na licznych atrakcjach przygotowanych przez wystawców: zaczynając od ekstremalnej wersji domowej gry komputerowej (samochody z przyspawanym monitorem przed twarzą), po symulację dachowania i zderzenia czołowego (foto). To ostatnie było szczególnie ciekawe, bo wózek w chwili zderzenia „pędził" zaledwie kilka kilometrów na godzinę, a wysiadający z niego ludzie mieli takie miny, jakby co najmniej ujrzeli własny dom po zagładzie nuklearnej.
Organizatorzy przygotowali również inne atrakcje. Jedną z bardziej rozsławionych stanowiły samochody filmowe. Trzeba przyznać, że to był świetny pomysł. Większość eksponatów wpadła już w prywatne ręce, które postanowiły podzielić się ze światem swoimi nabytkami i wystawiły je w jednej z hal (szczelnie otaczając eksponaty taśmą ochronną). Każdy, kto lubi samochody, z pewnością jest w stanie przypomnieć sobie epizod swojego życia, w którym niezłomnie oglądał „Nieustraczonego" z Davidem’em Hasselhoff’em i jego Pontiac’iem Trans Am „K.I.T.T." (foto). Teraz mógł go również zobaczyć na żywo, ale nie dotknąć. Fani filmów wyciskających łzy na pewno ucieszyli się widząc Renault 14-20 z 1934 roku, które zagrało w „Titanic’u". Dla formalności- to auto, w którym Kate Winslet spędziła z Leonardo DiCaprio elektryzujący wieczór i odbiła dłoń na zaparowanej szybie. Bezapelacyjnie najbardziej rozpieszczeni byli fani agenta 007. Na wystawę dotarły takie pojazdy, jak poobijany Citroen 2CV, który cierpiał w jednym z początkowych odcinków „Bond’a", BMW 750 sterowane w filmie telefonem komórkowym (choć w rzeczywistości ma malutką kierownicę przy tylnej kanapie) i Ford Ka, w którym jeździła Olga Kurylenko w ostatniej ekranizacji. To oczywiście tylko niektóre z wielu filmowych gwiazd.
Każde szanujące się targi muszą popisać się samochodami koncepcyjnymi. Na szczęście AMI sprostało temu teoretycznie banalnemu zadaniu. Nie rozpieściło nikogo ilością eksponatów, ale z drugiej strony po co pocić się na widok czegoś, co zazwyczaj po wpuszczeniu do produkcji i tak zacznie przypominać nudne pojazdy z czasów Fred’a Flinston’a. Jednym z producentów było Audi, które pokazało coś, co prawdopodobnie będzie w niedalekiej przyszłości modelem A1. Tak naprawdę w produkcyjnym modelu może zmienić się niewiele. Dla laika wszystkie samochody Audi (oprócz Q7) z przodu są identyczne, dlatego koncept wygląda „swojsko" i… zwyczajnie.
Projektantom kończą się pomysły dotyczące modelowania tej wielkiej jamy ustnej w postaci „grilla", dlatego zajęli się jedynym elementem, który pozwoli rozróżnić modele od siebie i nie zniszczy aktualnego design’u marki: przednimi reflektorami. W A5 podziałało, dopóki nie wprowadzono nowego A4. Również Ford postanowił rozpieścić oczy zwiedzających na swoim pokaźnym stoisku. Pokazał „nadmuchany" kompakt z przesuwnymi, tylnymi drzwiami, utrzymany w stylistycznej tonacji „Kinetic Design". Ten model ma być następcą C-Max, a to oznacza, że nowy Focus może wyglądać podobnie. I słusznie, bo przynajmniej samochody tego producenta przestają budzić odruch ziewania. Pojawiło się jeszcze jedno auto z dużymi planami na przyszłość.
Subaru w końcu pokazało prawdopodobnego następcę modelu Legacy. Poprzednik nie jest zły- teraz ma Diesla, nie kosztuje zbyt dużo, jest trwały i nudny ale niebrzydki. Niestety producent zapomniał, że ten samochód pamięta czasy epoki lodowcowej, a konkurencja brnie niewzruszenie do przodu jak wirus grypy. Gdyby nowe Legacy tak wyglądało i kosztowałoby niedużo, to ludzie będą się w kolejce rozpychać po niego łokciami. I ten lakier… , gdyby został w ofercie… .
Skoro ogłasza się wszem i wobec, że jest kryzys, to nie mogło zabraknąć pojazdów ekologicznych, bo producenci zostaliby obsmarowani w gazetach, że się nie starają. Między innymi Volkswagen pokazał serię samochodów BlueMotion z nowym Passatem CC na czele, Mercedes reklamowane ostatnio modele BlueEfficiency, a Ford- Mondeo Tri-Fuel, zasilane trzema rodzajami paliwa. Wszystkie są mutacjami zwykłych odpowiedników, ale mają parę gadżetów, które pozwalają na tańszą eksploatację. Musiały pojawić się też modne ostatnio hybrydy. Główni gracze to Toyota Prius i nowa Honda Insight. Co do Toyoty- wszyscy zdążyli się już przekonać, że w jej wykonaniu technika ze Star Treck’a może być onieśmielająco trwała. W nowym modelu zwiększono moc silnika, dzięki czemu auto może teraz prześcignąć galopującego konia.
Ponadto Prius dostał nowe akumulatory Litowo-Jonowe w miejsce niklowych poprzedników. Jeśli chodzi o nowinki w stylistyce- projektanci Toyoty nie znają takiego słowa. W Hondzie z kolei najlepsze jest to, że linia nadwozia to klon konkurenta. Silnik benzynowy ma niecałe 90KM, a elektryczny- trochę ponad 10 i służy wyłącznie jako respirator, gdy jednostce benzynowej zabraknie tchu. Honda twierdzi, podobnie jak Toyota o Prius’ie, że Insight spali około 4,4l/100km. Na normalnych drogach okaże się to pewnie bajką, która mogłaby konkurować z twórczością braci Grimm, jednak nawet jeśli te auta spalą 1-2 litry więcej, to absolutnie nie mają się czego wstydzić.
Czas na odrobinę nowości. Nowa klasa E Mercedesa zrobiła tyle szumu na europejskich rynkach, co amerykański prezydent podczas każdej konferencji prasowej w swoim kraju. Póki co będzie dostępna jako sedan i coupe. Szczególnie ta druga wersja wydaje się tak udana stylistycznie, że aż chce się znaleźć jakiś punkt zaczepki. I nie trzeba długo szukać- wystarczy spojrzeć na tą małą, złośliwą szybkę przy ostatnim słupku z boku nadwozia. Wygląda jak blizna pooperacyjna i potwierdza złotą myśl: nie ma projektów idealnych. Pod maską też się sporo dzieje. Mercedes podąża za modą i wprowadza nowe silniki z bezpośrednim wtryskiem benzyny. Mają moc od 184KM do 292KM. Na szczycie plasuje się E500 z 388-konną jednostką, jeszcze poprzedniej technologii. Dla miłośników diesli tradycyjnie też coś się znajdzie. Ofertę otwiera 136 konny motor CDI, który w tak dużym aucie jest chyba formą żartu inżynierów, a kończy- E350 z 231KM.
Kolejna nowość to znany i lubiany Peugeot 206. Firma stwierdziła, że trzeba odkopać skamieniały projekt i wprowadzić go z powrotem do sprzedaży po atrakcyjnej cenie. Nazwała go 206+, zmieniła „twarz", wnętrze i tylne lampy- tak w skrócie można opisać nowość Peugota. Ma być tanio i oszczędnie, dlatego małe i słabe silniki sprawdzą się tylko w mieście: benzynowy 1.1l i diesel 1.4HDI. Jeśli ktoś chciałby mieć coś świeżego i większego, to z pewnością zainteresuje się modelem 3008.
To kolejna mieszanka segmentów prosto ze słonecznej Francji. Bardziej obrazowo- to auto dla ludzi, którym podoba się Peugeot 308, ale jednocześnie przyprawia ich o klaustrofobię, gdy zasiadają w jego wnętrzu. 3008 jest wyższy, ma trochę gadżetów w postaci wyświetlacza prezentującego informacje na przedniej szybie, system ostrzegający o „siedzeniu na ogonie" poprzedzającego pojazdu i nienajgorsze silniki. Z benzynowych dostępne są różne warianty mocy o pojemności 1.6l. Problem w tym, że te, które są w stanie rozpędzić samochód, spożywają tyle paliwa, ile amerykańscy policjanci pączków. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest 2-litrowy diesel o mocy 150 lub 163KM.
Kolejny model, który potrafi wywołać mokry sen u osób szykujących się do zakupu czterech kółek, to nowa Mazda 3. Auta tej marki nigdy nie były ani śliczne ani paskudne. W ostatnim czasie firma albo zwolniła całą kadrę odpowiedzialną za nadwozie i zatrudniła nową, ubraną w koszulki z palmami, albo projektanci poszli na ostrą imprezę i stwierdzili: „nasze auta są niewiele ładniejsze od głównego dania w przeciętnej restauracji. Trzeba to zmienić". I zmienili! Nowa mazda 6 zaczęła nosić obcisłą mini pozytywnie uwydatniającą każdą krągłość. Za nią poszły pozostałe modele, a zaprezentowana na AMI nowa 3 również zdaje się brnąć dzielnie za starszymi siostrzyczkami. Nawet ta lotka (nad tylną szybą) wielkości parapetu w wiktoriańskim kościele zdaje się być w porządku. Do auta producent proponuje silniki benzynowe 1.6l i 2.0l oraz diesle: 1.6 i nowy 2.2 o mocy do 185KM. Ceny nadejdą wkrótce.
Skoda też wystawiła swoją nowość- model Yeti. Tak naprawdę samochody tej marki to najrozsądniejszy wybór wśród aut koncernu Volkswagena, bo nie dopłaca się horrendalnych kwot za „emblemat na masce", a trwałość jest ta sama. Zarząd VW dobrze o tym wie, dlatego nowej Superb, która jest świetnym i niedrogim autem, zamiast zgrabnego tyłu, zlecił zaprojektowanie schronu atomowego. Yeti z kolei ma napęd na cztery koła, sprawdzone diesle o mocy do 170KM, jednostki benzynowe do 160KM i nienaganną technikę Volkswagena Tiguana. Pomimo tych ogromnych zalet nie przypomina odrzuconego przeszczepu. Czyżby szykowała się wojna domowa?
Żeby zakończyć temat „zwykłych" aut, należy również wspomnieć o innych, znanych modelach, których było najwięcej na tegorocznych targach. Zabrakło kilku podstawowych marek, takich jak Fiat, BMW, Lancia, ale pojawiły się też nowe, chcące zaistnieć w Europie. Mowa o rosyjskiej Ładzie, która zamierza sprzedawać tanie samochody. Wygląd nadwozia, wykończenie i zapach wnętrza robią piorunujące wrażenie- niestety na niekorzyść. Dotarło również Daihatsu ze swoimi małymi i oszczędnymi samochodami. Wszystko było by w porządku, gdyby nie cena półtora razy większa od Fiata Pandy, który należy do tego samego segmentu.
Na sam koniec, to co najlepsze. Samochody, które kupuje się w zastaw za własne życie. Dojechało między innymi Porsche. Żeby nie było tak różowo, to bez Panamery. Dlatego wyjątkowo groteskowo wyglądał zaparkowany nieopodal, nowy konkurent tej marki, który jeszcze przed oficjalną premierą zrobił taki show, że półnaga modelka na wybiegu nie dorastała mu nawet do bieżnika w oponie- Nissan GTR. Wewnątrz- komputer pokładowy, przy którym produkty Apple to przeżytek. Pod maską relatywnie nieduży 3.8l silnik V6, który dzięki bi-turbo wyciska 480KM i 570NM. Do 100km/h przyspiesza szybciej od katapultowanego pilota myśliwca (3,6s) i przekracza 310km/h. To wszystko za niewiele ponad 100 000 euro (czyli sporo taniej od podobnego Porsche), upakowane w wulgarną sylwetkę ociosaną toporem wikingów i przesycone techniką, której nawet nastolatek nie pojmuje. Wisienkę na torcie stanowił Rinspeed iChange.
Model zadebiutował w Genewie, a firma od lat produkuje samochody, które dziwnie przestaną wyglądać dopiero jak Ziemia zderzy się z Plutonem. iChange ma elektryczny silnik o mocy 174KM. Choć wygląda jak auto, którym Zeus porusza się po Olimpie, przednie i tylne lampy pochodzą od Opla. Wyjątkowość tkwi w jego nadwoziu. Kierowca siedzi po środku i za sobą, po bokach, ma dwa miejsca dla pasażerów. Gdy jedzie sam, nadwozie ma kształt kropli wody, opory powietrza są minimalne, a wieloryby czują, że będą żyć dłużej. Gdy kierowca zdecyduje się zabrać dwie, dodatkowe osoby lub wiolonczelę, tył kabiny unosi się, gospodarując tym samym dodatkowe miejsce, które wcześniej było zbędne. iChange to idealne podsumowanie minionego roku: design, ekologia i napęd alternatywny. Te hasła jeszcze długo będą straszyć producentów w nadchodzących latach.