Mercedes C-Klasse
Samochody klasy średniej są skierowane do najbardziej wymagających klientów. Ci ludzie są ustawieni, ale nie na tyle, by obklejać sobie domowe ściany banknotami i trzymać w garażu bladoróżowe Porsche. Chcą mieć ładną i drogo wyglądającą limuzynę z rozsądnie skalkulowaną ceną i wyposażeniem, które pozwoli im poczuć się jak w łaźni greckiej- podniecająco.
Jeśli zostaną wynalezione radioodbiorniki samochodowe do kontaktowania się z Marsjanami, pigułki do usypiania dzieci w trakcie podróży, czy ozdobne wstawki z poroży łosia- to wszystko obowiązkowo powinno znaleźć się też w segmencie klasy średniej, by nie obrazić potencjalnych kupców. Z kolei niestosowna cena, żałosne dodatki, marka, która bardziej kojarzy się z produkcją trumien niż z autami, czy nawet nieciekawy uśmiech sprzedawcy podczas finalizowania transakcji- każdy nietakt może spowodować, że klient chcący kupić małą limuzynę pokaże środkowy palec i przejdzie do konkurencji (często oddalonej ulicę dalej). I Bogu dzięki, bo może dzięki takim ludziom samochody w końcu będą tańsze i standardowo wyposażone w cokolwiek, co może się kiedyś przydać. Mercedes C, nigdy nie był okazją w swojej klasie, a mimo to radził i radzi sobie całkiem nieźle. Gdzie tu sprawiedliwość?
Przede wszystkim ma jedną, ważną zaletę. Szczęśliwy kierowca, podczas jazdy, cały czas ma przed oczami trzy, wystające noże od robota kuchennego, układające się w dumny kształt gwiazdy na masce. Wbrew pozorom taki znak firmowy działa cuda. Podczas zakupu nowej Klasy C może się również trochę pouśmiechać do sprzedawcy w salonie i wybłagać pakiet upiększający: chromowane listwy i sportowy grill z tak ogromnym logo, że cała Europa dowie się o jego nowym nabytku. Ceny zmieniają się jak prezenterzy lotto, ale za mniej więcej 120 000zł można kupić podstawową wersję ze 156-konnym, benzynowym silnikiem 1.8l. Do tego ten motor ma gadżet, którym można zaszpanować przed innymi zwolennikami klasy średniej: mechaniczną turbosprężarkę. Brzmi świetnie. Ta jednostka spokojnie wystarczy by przyspieszać poniżej 10s do 100km/h, a ponadto jest elastyczna. Jeśli to za mało- są inne silniki benzynowe z ogromnym rozrzutem mocy, który kończy się na wersji AMG i 475KM. Diesle? U tej marki to obowiązek: od 122 do 224KM. Zawieszenie nie jest tak miękkie jak kobieca skóra po wtarciu kremu, ale w połączeniu z dobrym układem kierowniczym daje pewne prowadzenie. Fotele są twarde jak charakter kierowców ciężarówek, co nie oznacza, że współpraca z nimi to cierpienie. Przeciwnie- są bardzo wygodne, a jeśli ktoś po dłuższej podróży trafił na stół operacyjny, to po prostu źle je sobie ustawił. Wnętrze rozświetla ogrom klimatycznych lamp godnych sali porodowej, a szałowe wyświetlacze ciekłokrystaliczne podkreślają prestiż. Mówienie o dobrym wyciszeniu kabiny, alufelgach, zestawie bluetooth jest nie na miejscu, bo to po prostu standard w autach z wyższej półki. Do tego idealnego obrazu wystarczy dodać sylwetkę skrojoną na podobieństwo Jennifer Lopez i czarny, srebrny lub złoty kolor nadwozia. W ten sposób z fabryki wyjedzie wymarzony samochód dla typowych klientów segmentu D. Z drobnym „ale"… .
Wystarczy przekartkować ofertę aut Mercedesa. Jest Klasa S dla szejków, SL dla żon szejków, SLK dla ich dzieci, CLS dla Ewy Minge... . Problem pojawia się, gdy dotrze się do niedużego modelu CLC. Ma wnętrze z poprzedniej C-Klasy, a trzydrzwiowe nadwozie i rozstaw kół nawiązują do obecnej. Nazwa „SportCoupe" sugeruje, że w zamierzeniu pomysłowych inżynierów wracających z imprezy integracyjnej, miał to być samochód sportowy. W praktyce wyszedł tłusty kompakt, 10cm dłuższy od Fiata Bravo. Właśnie- a tłusty kompakt to nie limuzyna segmentu D. Przekłada się to na ilość miejsca w sedanie. Nie można powiedzieć, że jest ciasno, bo to byłby już skandal na miarę przesolenia zupy w 5-gwiazdkowej restauracji. Na tle innych samochodów w klasie wypada po prostu blado jak zwłoki. Z deski rozdzielczej zniknęły krągłości poprzednika- w ich miejsce zawitał design tak finezyjny jak projekt frontowych drzwi lodówki, a tapicerka najtańszej wersji przypomina skórę rekina. Skrzynie biegów? Są nie złe, ale ręczne pracują jak drąg do rozrabiania ciasta. Do tego wszystkiego trzeba doliczyć cenę- co najmniej równowartość 60 tys. czekoladowych batoników. Sporo, ale i tak w podstawowej wersji za elektryczny hamulec postojowy trzeba dopłacić. Nie mówiąc o tylnym podłokietniku, dzielonej kanapie … . Dobrze, że istnieje ktoś taki, jak Święty Mikołaj. Gratis jest za to szpanerski kluczyk z logo marki, który zdalnie otwiera klapę bagażnika. Fascynujące.
W takim razie jaki samochód kupić? Jeśli ktoś chce auto segmentu D, niech weźmie na przykład aktualnego Forda Mondeo. Z pazurem? Może być Honda Accord. Z kolei jeśli potencjalny kupiec solidaryzuje się z fanami klasy średniej i pomimo zbliżającego się końca świata chce pokazać, że jest kimś, doszedł do czegoś w życiu i w gruncie rzeczy wie co dobre- Klasa C czeka w salonach.