Mazda 121 - ulubienica płci pięknej
Nie po raz pierwszy przygotowując się do napisania tekstu na temat jakiegoś auta pierwsze pytanie, jakie ciśnie mi się na język brzmi: "Któż wymyślił taką nazwę?" Dlaczego producenci tak często idą na łatwiznę i nadają autom nazwy, które absolutnie nic o nich nie mówią. Chyba, że ta przewidziana dla Mazdy 121 ma symbolizować ocenę wystawioną przez użytkowników?
Raczej nie. A może i zdecydowanie: nie!!! Model 121 to z pewnością jedna z najbardziej charakterystycznych konstrukcji japońskiego producenta ostatnich lat. Szczególnie druga generacja modelu produkowana w latach 1990 – 1996.
Ciekawa, krnąbrna i nieszablonowa sylwetka zjednała małej Mazdzie rzeszę wielu wielbicieli. Albo raczej wielbicielek, bo zdecydowana większość użytkowników Mazdy 121 to przedstawicielki płci pięknej.
Mocno zaokrąglona, wręcz jajowata sylwetka w owych czasach uchodziła za nowatorską i nowoczesną. Krótka maska, cylindryczne reflektory przednie, ogromna powierzchnia przeszklona i charakterystycznie wyeksponowany kuferek sprawiły, że nie sposób pomylić małej Mazdy z jakimkolwiek innym modelem dostępnym na rynku. Opcjonalny i dostępny w większości oferowanych na rynku wtórnym egzemplarzy odsuwany dach, tzw. roll-dach, czynił z Mazdy 121 namiastkę kabrioletu. W upalne dni można było się rozkoszować podróżą z wiatrem we włosach. Niestety, nieodpowiednio serwisowany odsuwany dach w wielu egzemplarzach nie grzeszy szczelnością i w czasie deszczowej aury może doprowadzać do szewskiej pasji.
Wnętrze niestety nie współgrało z nowatorskim nadwoziem. Nudna i pozbawiona polotu deska rozdzielcza przytłaczała kierownicą o ogromnej średnicy, którą zapożyczono chyba z modelu o dwa rozmiary większego. Dość często zdarzający się brak wspomagania czynił manewrowanie małym przecież autkiem przeżyciem dość nieprzyjemnym. Dźwignia zmiany biegów wyglądającą, jak wajcha służąca do przestawiania zwrotnicy, niezbyt atrakcyjnie wyrastała z podłogi, ale przynajmniej dobrze wywiązywała się ze swojego zadania. Nijakie zegary, dość kiepskie materiały wykończeniowe i niewygodne siedzenia (krótkie siedziska) sprawiały, że wnętrze auta niestety rozczarowywało. Mały bagażnik niestety rozczarowuje – co z tego, że na tylnej kanapie zmieszczą się dwie dorosłe osoby, skoro na ich bagaż nie będzie już miejsca.
Pod maską znalazły się proste jednostki benzynowe o całkiem przyzwoitej dynamice. Najstarszy z nich, przestarzały i problematyczny, zasilany gaźnikowo motor o pojemności 1.1 l rozwijający 55 KM to propozycja, którą raczej należy omijać szerokim łukiem. Zapewnia mizerne osiągi i niestety nie grzeszy oszczędnością.
Szesnastozaworowa jednostka o pojemności 1.3 l rozwijająca moc 70 KM to optymalne źródło napędu do małej Mazdy. Dzięki zastosowaniu technologii wtrysku silniczek okazuje się w miarę dynamiczny i dość oszczędny (choć nie rewelacyjny). W mieście spala od 7.5 do nawet 10 l (zima, krótkie trasy). Na szczęście zgodnie z japońską tradycją motor odznacza się wyjątkową trwałością i niezawodnością.
Eksploatacja auta z reguły bywa bezproblemowa, choć jak każdemu innemu autu także małej Mazdzie zdarzają się drobne potknięcia. Jednym z nich bez wątpienia są hamulce, szczególnie tylne. Co ciekawe, wielu doświadczonych mechaników wysuwa wręcz tezę, że Mazda, jako producent samochodów, opanowała umiejętność ich konstrukcji niemal do perfekcji, poza jedną dziedziną – hamulce. Większość Mazd zmaga się ze słabo działającymi i szybko poddającymi się korozji hamulcom. Szczególnie problematyczny bywa hamulec ręczny, który w wielu egzemplarzach… praktycznie nie istnieje.
Gdy w 1996 roku ostatnie egzemplarze „stodwudziestkijedynki” schodziły z taśm produkcyjnych i na scenę wjeżdżała nowa Mazda 121 wszyscy oczekiwali rewelacji na miarę debiutu z 1990 roku. Tymczasem nowa generacja japońskiego malucha okazała się… klonem Forda Fiesty. Niestety gorszym klonem.