Daewoo Tico - hit sprzed lat
Czasem wystarczy jedno zdanie, jedno słowo, by kogoś urazić. I nie wiadomo jak bardzo człowiek by się później starał, to i tak rysy raz wyżłobionej na idealnie płaskiej powierzchni nie da się niczym zamaskować. Tak jak idealnie niezmącona tafla wody wzburzona rzuconym kamieniem potrzebuje niemal wieczności do powrotu do stanu wyjściowego, tak też uczucia ludzkie raz urażone długo się kurują.
Skąd to „filozofowanie?” Otóż przy temacie takich samochodów, jak Daewoo Tico należy być bardzo ostrożnym i ważyć każde słowo. Dwa razy. Bo niestety można powiedzieć o to jedno słowo za dużo. Ale spróbuję…
Maleńkie Daewoo zadebiutowało na rynku w 1991 roku w Korei Południowej. Jednak Tico nie było pojazdem zupełnie nowym, lecz licencyjną wersją Suzuki Alto oferowanego od 1988 roku. Pomimo niewielkich rozmiarów nadwozia (długość 334 cm, szerokość 140 cm, wysokość 139 cm) Tico oferowało całkiem praktyczne nadwozie. Konkurenci pokroju Fiata Cinquecento przy zbliżonych wymiarach oferowali o jedną parę drzwi mniej, co w sposób zdecydowany przekładało się na walory użytkowe modelu i praktyczność wnętrza. Dodatkowe drzwi w maleńkim nadwoziu umożliwiały znacznie łatwiejsze i wygodniejsze zajmowanie miejsc na tylnej kanapie, czyniąc z Tico w wielu przypadkach namiastką auta rodzinnego.
Miejskie Daewoo szczególnie dużą popularnością cieszyło się na polskim rynku. Debiutujący w 1993 roku w ojczyźnie Kopernika model spotkał się z ogromnym zainteresowaniem osób szukających przede wszystkim taniego i praktycznego środka lokomocji. Jednak na prawdziwy „boom” trzeba było czekać aż do 1996 roku, kiedy to spółka Daewoo – FSO zajęła się dystrybucją i produkcją modelu. Łącznie z polskich fabryk wyjechało 126 369 egzemplarzy modelu Tico.
Auto, jak na niewielkie rozmiary zewnętrzne i niską cenę, mogło być całkiem przyzwoicie wyposażone. Szczególnie w modelach po liftingu z 1998 roku łatwo napotkać na takie elementy wyposażenia, jak zderzaki lakierowane w kolorze nadwozia, centralny zamek, autoalarm, zegarek elektroniczny, spojler, elektrycznie sterowane szyby przednie, oraz radioodtwarzacz z dwoma głośnikami.
Jednym z największych atutów modelu bezsprzecznie był jednostka napędowa. Jedyny oferowany silnik miał pojemność 0.8 l i wyposażony był w trzy cylindry ułożone w jednym rzędzie. Moc 41 KM pozwalała rozpędzić leciutkie auto (niespełna 700 kg) do 100 km/h w 17 s i maksymalnie poruszać się z prędkością nawet 140 km/h. Przy tym auto zadowalało się bardzo małymi ilościami benzyny, średnio ok. 5.5 l na każde 100 km.
Całkiem przestronne wnętrze umożliwiające w miarę komfortową podróż czterem dorosłym pasażerom, pięciodrzwiowe nadwozie, przyzwoity bagażnik (180 l), w miarę sprawdzona i niezawodna mechanika oraz elektronika – wydawać by się mogło, że w Tico trudno doszukać się jakichś większych wad. Niestety, istniała jedna o której bardzo często tylko zdawkowo się wspomina przy okazji charakterystyki pojazdu. Bezpieczeństwo. Maleńkie Daewoo na etapie wprowadzania do sprzedaży niemal nie otrzymało homologacji na polski rynek właśnie za sprawą marginalnego poziomu bezpieczeństwa, jakie zapewnia podróżującym. Szczególnie newralgicznym punktem okazała się kolumna kierownicza, która w momencie kolizji nie składa się i z impetem „wbija się” w klatkę piersiową kierowcy powodując tym samym poważne obrażenia wewnętrzne. Dlatego też Tico otrzymało tylko warunkową homologację.
Jeśli dysponujesz pokaźniejszym budżetem, cenisz sobie prestiż i finezję kształtów, to trzymaj się z daleka od kanciastego i przestarzałego Tico. Jeśli natomiast Twój budżet nie przekracza średniej krajowej i szukasz auta, które z założenia nie powinno się często psuć, to jak najbardziej zainteresuj się Tico. Tylko musisz pamiętać o jednej niezmiernie ważnej rzeczy – bądź bardzo, ale to bardzo ostrożny. Nie tyle w momencie zakupu, co w czasie każdej podróży, bo w tym aucie niemal każda, nawet drobna kolizja może zakończyć się bardzo źle.