Czasem warto przegrać wyścig spod świateł, by wygrać... życie
Bardzo wiele w środkach masowego przekazu, w prasie, w programach publicystycznych i na stronach portali internetowych mówi i pisze się o sytuacji panującej na polskich drogach. Ot, choćby kilka dni temu, w jednym z programów informacyjnych podano informację o śmierci na drodze pięcioosobowej rodziny, w tym sześcioletniego dziecka...
W takich momentach coś w człowieku pęka i zaczyna zadawać pytania: Dlaczego niczego nieświadome i wciąż beztroskie dziecko, sześciolatek, który jeszcze nie zaznał prawdziwego smaku życia, musi przedwcześnie odchodzić z tego świata, bo ktoś postanowił pojechać szybciej niż pozwalały mu na to jego umiejętności? Dlaczego to małe i nikomu niezawinione dziecko musi tracić najcenniejsze co ma, życie, w pogiętej i rozszarpanej na strzępy karoserii auta? Dlaczego?
Niemal codziennie słychać narzekania na jakość polskich dróg, na budowane w ślimaczym tempie (albo nawet nie budowane w ogóle) autostrady i drogi szybkiego ruchu, na drogowców, którzy zimą nie potrafią na czas przygotować dróg do stanu używalności, na dziury, które potrafią urwać koło w aucie, czy też na drzewa, które stoją zbyt blisko szosy. Co rusz opozycyjne partie wszczynają boje o odwołanie Ministra Infrastruktury i innych ważnych urzędników, w gestii których leży rozwój infrastruktury drogowej w Polsce. A jak już i jego uda się odwołać, przychodzi kolejny, który także nie zna dnia ani godziny, kiedy i jego odwołają. I ta karuzela powołań i odwołań kręci się już od kilkunastu lat. A sytuacja się nie zmienia – drogi nadal są kiepskie, by nie powiedzieć fatalne, i z tym nie ma co polemizować. Na chwilę obecną trzeba to zaakceptować, przyjąć do świadomości i nauczyć się żyć w takich warunkach, jakie mamy za oknami. Żyjemy na wschód od Odry, nie na Zachód, i narzekaniem tego w ciągu dnia nie zmienimy.
Jasne, łatwiej jest narzekać na wszystko dookoła, bo niestety, jakkolwiek źle by to nie brzmiało z ust Polaka, ostatnio to wychodzi nam najlepiej. Tylko co to zmieni? Istnieje pewna teoria, filozofia, w myśl której, człowiek przyciąga do siebie, to na czym najbardziej skupia swoją uwagę. Czyli myśląc nieustannie o kiepskich drogach sprawiamy, że one nie stają się lepsze, a kolejni Ministrowie nie radzą sobie z nakładaną na nich presją. Myśląc nieustannie o tym, że stracimy pracę, któregoś dnia ją tracimy. Myśląc o tym, że nie mamy pieniędzy, cały czas ich nie mamy. I tak bez końca. Dlatego lepiej skupić się na tym, co mamy, i nauczyć się z tym żyć. Dobrze i godnie żyć.
Inna sprawa to nasza mentalność. Zawsze, niestety, wydaje nam się, że „się uda, dam radę, czemu miałoby mi się nie udać?”. Niejedna już katastrofa wydarzyła się z tego powodu i niestety, dopóki nasza mentalność się nie zmieni, jeszcze wiele takich się wydarzy. Musimy nauczyć się myśleć o sobie i o innych, przestać być egoistami. Nauczyć się przewidywać i myśleć o konsekwencjach swoich decyzji. To także, chyba w największej mierze, dotyczy zachowania na drodze. Gdy jedziesz samochodem i kusi cię, by mocniej wcisnąć pedał gazu, nie rób tego. Prędkość 90, 100 czy 110 km/h to i tak dużo i doprawdy nie ma potrzeby, by jechać szybciej. Co zyskasz? Może 10 minut, może 20, gdy dystans jest spory. Ale co możesz stracić? Ot, choćby pieniądze, bo Twój samochód więcej spali przy szybszej jeździe. Ale czasami można stracić znacznie więcej. Czasami warto przegrać wyścig spod świateł bo w nagrodę można wygrać… życie. Swoje i swojej rodziny. Wakacje nad morzem z żoną i dzieciakami, wschód Słońca, narodziny dziecka – czy warto ryzykować stratę tego wszystkiego dla 10 minut, dla chwili świetnej zabawy za kółkiem? Pewnie nie raz myślisz sobie: „Jadę sam, bez dzieci, to mogę przycisnąć, przecież jestem dobrym kierowcą i nic się nie stanie”. Myślę, nie wiem tego na pewno, bo już nie ma jak tego zweryfikować, że wielu, którzy zakończyli żywot na drodze, też tak o sobie myślało… Co z tego, że jedziesz sam? W domu masz rodzinę, która na Ciebie czeka. I dla nich nie jest istotne, czy wrócisz o 19, czy o 19.30. Najważniejsze, byś wrócił…
Ktoś pomyśli – „A to wszystko dlatego, że w Polsce są kiepskie drogi!”. Otóż mieszkam w Szkocji, w jednym z najpiękniejszych zakątków tej części globu, i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że drogi tutaj także nie są najlepszej jakości. Może nieznacznie lepsze, niż w Polsce, ale jest to różnica na tyle subtelna, że niezauważalna. Często podróżuję wraz z żoną drogą nr A82, wzdłuż jeziora Loch Ness, uważaną za jedną z najbardziej niebezpiecznych w Szkocji. Piękna i malownicza trasa, ale też niebezpieczna, bardzo kręta, wzdłuż skarp, niemal pozbawiona możliwości wyprzedzania, i wymagająca niebywałej koncentracji od kierowcy. Dyscypliny. Ludzie nie pędzą tutaj na złamanie karku, wiedzą, że droga jest kiepska, czekają cierpliwie na jej przebudowę, ale tymczasem zwalniają i jadą zgodnie z przepisami, czyli 60 mil/h (ok. 100 km/h).
Bo prawda jest taka, że to nie drzewa zabijają, to nie zła jakość dróg zabija – to brawura zabija. To my sami zabijamy. Nie mamy szacunku dla ludzi, którzy strzelają do innych i mordują ich z zimną krwią. Ale my sami, jadąc 150 km/h po drodze krajowej, jesteśmy takimi potencjalnym mordercami. I jeśli myślisz, że jesteś dobrym kierowcą, to się mylisz – dobry kierowca to taki, który potrafi bezpiecznie dowieść siebie i swoją rodzinę do celu podróży, bez narażania siebie i innych użytkowników dróg na niebezpieczeństwo. Czy jadąc 130 km/h krajową „11” jesteś bezpiecznym kierowcą?