Chrysler 300M - prawdziwy Amerykanin
Niestety, samochody amerykańskie nigdy jakoś szczególnie mnie nie interesowały. Duże, paliwożerne, często w moim mniemaniu nazbyt przerośnięte. Być może wynika to z faktu, że cenię sobie przede wszystkim niezawodność, praktyczność i poręczność - cechy, z którymi doskonale radzą sobie europejskie i japońskie konstrukcje. Jednak jak zwykle są wyjątki od reguły.
Samochody amerykańskie, w tym Chrysler, Jeep i Lincoln, skierowane są do pewnej, specyficznej i wyjątkowej grupy ludzi. Ludzi, dla których „sen o Ameryce” to nie tylko pusty slogan, ludzi, którzy cenią sobie komfort w amerykańskim wydaniu. Ja się do tych osób niestety (albo stety) nie zaliczam. W każdym bądź razie przyglądając się opisywanemu modelowi Chryslera, modelowi 300M, w pewnym sensie mogę owe pobudki zrozumieć.
Gdy auto debiutowało w 1998 roku, zastępując model Eagle Vision, dość szybko stało się w pewnym sensie bestsellerem w Europie. Amerykańska idea potężnego, mocarnego, przysadziście wyglądającego auta we wcieleniu Chryslera prezentowała się doskonale.
Charakterystyczny pas przedni auta, z niepowtarzalnymi reflektorami, wyjątkowo płaską i nisko poprowadzoną maską prezentuje się iście po amerykańsku. Potężne nadkola, głęboko wcięte w błotniki auta dodatkowo potęgują wrażenie przysadzistości auta. Niemal płasko wznosząca się, wybrzuszona szyba przednia nie wiedzieć kiedy przechodzi w równie wyoblony dach, by zaraz potem stopniowo opadać w postaci eleganckiej, aczkolwiek doprawdy potężnej szyby tylnej. Całość zwieńczona jest atrakcyjnym i dość awangardowym „zadkiem”.
W linii bocznej, na drzwiach, błotnikach i nadkolach uwagę zwraca… totalny brak jakichkolwiek przetłoczeń! Zresztą nie tylko to – piękne chromowane felgi prezentują się doskonale i perfekcyjnie wpisują się w amerykański mit potężnego auta. Minimalistyczne lusterka boczne, zapożyczone najprawdopodobniej z Fiata Seicento, niestety już nie. Jakkolwiek by na Chryslera nie patrzeć, z pewnością jest to auto, które wyraźnie wyróżnia się z tłumu i ma charakter. A tego wielu europejskim autom niestety brakuje.
Wnętrze rozpieszcza przestrzenią, przestrzenią i jeszcze raz przestrzenią. Mierzące ponad 5 metrów i szerokie na blisko 2 m auto zapewnia niesamowity komfort podróży. O dziwo, nawet pięcioosobowa „ekipa” przy tych rozmiarach auta powinna całkiem wygodnie spędzić czas w tym samochodzie. Niestety, pasażer środkowego „siedzenia” może nieco narzekać na wyprofilowanie kanapy tylnej, bo tak naprawdę, projektanci przy okazji jej projektowania, najprawdopodobniej zapomnieli, że Chrysler 300M to auto pięcioosobowe. Mimo niefortunnego wyprofilowania także troje pasażerów z tyłu nie powinno narzekać.
Z przodu – co tu wiele pisać – po amerykańsku. Mnóstwo przestrzeni, skóra, potężne fotele dedykowane dla fanatyków fast foodów, automat, białe tarcze zegarów, banalnie prosta obsługa i bogate wyposażenie. Po prostu Chrysler.
Skoro amerykański samochód, to pod maską nie może pracować nic innego jak tylko widlasta benzynowa jednostka napędowa. Te montowane pod maską 300M miały pojemność 2.7 l lub 3.5 l. Obie w układzie V6, obie dość mocne, choć słabsza dynamiką nie zachwyca. Za to motor 3.5 l dostarczający 252 KM zapewnia wystarczające osiągi – ważące ponad 1600 kg auto rozpędza do 100 km/h w mniej niż 9 s i pozwala maksymalnie mknąć ponad 220 km/h.
Skoro amerykański samochód, to spalanie również musi być w skali makro. Otóż niezupełnie. Model 300M rozsądnie traktowany powinien zużyć w mieście ok. 14 l/100 km, natomiast w trasie bez problemu można zejść poniżej 10 l/100 km. Niby to i tak dużo, ale w kontekście takiego auta, o takiej mocy i takim rodowodzie to i tak wydaje się niewiele.
Jednak to, co najbardziej przekonuje przyszłych właścicieli do zakupu tego auta, to… cena! Zadbane, dobrze utrzymane, dynamiczne, potężne i luksusowe auto, zapewniające fantastyczny komfort podróży i niezapomniane wrażenia z jazdy można już kupić za mniej niż 15 tys. PLN! Biorąc pod uwagę, że w zamian otrzymujemy namiastkę „American dream” to w sumie niewiele.