Chevrolet Evanda - więcej za mniej?
"Kompakt na sterydach", to chyba jedno z najdosadniejszych nieprzychylnych określeń, jakie skierowano pod adresem limuzyny Chevroleta. No właśnie, czy oby na pewno Chevroleta. Ostatnimi laty przetasowania na rynku motoryzacyjnym zachodzą w takim tempie, że trudno się połapać, kto do kogo należy, a kto kiedy co komu sprzedał.
W każdym razie Evanda ze znaczkiem Chevroleta to bezpośredni sukcesor znanej na polskim rynku Daewoo Leganzy. Na innych rynkach ten sam model znany jest jako Daewoo Magnus, Daewoo Evanda, Suzuki Verona czy tajwański Formosa Magnus. Doprawdy prawdziwy galimatias.
Marka Chevrolet jak dotąd ani w Polsce ani w Europie zawrotnej kariery nie zrobiła. Spark czy Lacetti jeszcze jakoś sobie radziły, ale „cudo” zwane Evandą, mimo, że figurowało w cennikach, to „w realu” praktycznie nie istniało. Co więcej, wielu znajomych zapytanych o „Evandę” nie potrafiło wskazać, czy to nowy model odkurzacza Zelmera, robota kuchennego Boscha, czy żelazka Phillipsa. Nikt nie pokusił się o stwierdzenie, że to samochód. Już choćby ten fakty świadczy o antypopularności koreańskiej limuzyny. A szkoda, bo Evanda oprócz wielu niewątpliwych wad, oferuje całkiem interesujący pakiet, za całkiem interesujące pieniądze. O ile dla kogoś liczą się przede wszystkim te ostatnie i jest w stanie przymknąć oko (albo nawet oba) na pewne, delikatnie mówiąc, niedociągnięcia.
W kwestii wyglądu niestety Chevroletowi brakuje „tego czegoś”. A w zasadzie czegokolwiek, co wyróżniłoby go z tłumu. Blisko 5-metrowe, potężne auto (4.8 m), które wymiarami zewnętrznymi jest naturalną konkurencją dla Mercedesa klasy E, BMW serii 5 czy Audi A6, w kwestii stylistyki przegrywa z niemieckimi konkurentami z kretesem. Mdła sylwetka, z nieciekawie zaprojektowanym pasem przednim i równie nieciekawym „zadkiem”, w zasadzie nie przyciąga niczyjej uwagi. Co więcej, mijająca nas na ulicy Evanda absolutnie nie zwróciłaby naszej uwagi, nawet jakby z piskiem opon zatrzymała się tuż przed nami. W dodatku znaczek Chevroleta, który dumnie widniał na maskach wspaniałych amerykańskich muscle carów, pomiędzy potężnymi reflektorami Evandy prezentuje się co najwyżej komicznie.
Inna sprawa, że kultowy amerykański Chevrolet modelami pokroju Evandy, Sparka czy Lacetti niestety, ale pogrzebał przez dekady budowany wizerunek auta dostojnego i niepowtarzalnego. W koreańskiej skórze Chevrolet wygląda po prostu nijako. Za sprawą m.in. Evandy amerykańska pieśń pod tytułem „Chevrolet” na Starym Kontynencie nie brzmi już tak podniośle.
Okazałe wymiary zewnętrzne przekładają się na ilość miejsca w środku auta. I bez ogródek wypada przyznać, że jest go tam nadspodziewanie dużo. Przestronne i wygodne przednie siedzenia to w aucie tej klasy standard. Tylna kanapa także nie zawodzi – rozstaw osi wynoszący 270 cm sprawia, że także i tam miejsca nie powinno brakować, nawet gdy na przednich siedzeniach usadowią się rośli pasażerowie. I w zasadzie to jest największą zaletą tego auta – tak wiele za tak niewiele.
Inna sprawa to wystrój i wykonanie wnętrza. Tworzywa sztuczne, które jakością nie przystoją autu pozycjonowanemu (przynajmniej w teorii) na równi z Audi A6 czy BMW serii 5, nijaka koncepcja deski rozdzielczej, mdły krój zegarów i ogólne wrażenie wszechobecnej „taniochy” dodatkowo potęgują nienajlepsze wrażenie. Szczególnie nieciekawie prezentują się wyświetlacze automatycznej klimatyzacji i pokładowego zestawu audio – wyglądają one tanio i tandetnie.
Pod maską Evandy mogą pracować tylko i wyłącznie jednostki benzynowe. I niestety już to posunięcie zadecydowało o klęsce auta na europejskiej arenie. Być może w USA jeszcze do niedawna nie liczono się zbytnio z ekonomiką eksploatacji pojazdu, jednak na Starym Kontynencie samochód powinien nie tylko pięknie wyglądać, doskonale jeździć i zapewniać wysoki komfort podróży, ale także nie powinien nazbyt rujnować budżetu domowego. A niestety dwulitrowa, ponad 130-konna jednostka benzynowa pod maską Evandy potrafi „łyknąć”. Zresztą nie ma się co dziwić – dostojne auto o niemałej masie własnej musi zużyć w mieście ok. 12 – 14 litrów paliwa. Na trasie wynik nieco poniżej 10 litrów także nie jest szczytem oszczędności. Gdyby jeszcze za dość rozrzutnym obchodzeniem się z paliwem szły doskonałe osiągi – niestety tych także w Evandzie nie doświadczymy.
Wyposażenie z zakresu komfortu? Evanda teoretycznie ma wszystko, co niezbędne do szczęścia: pełna elektryka, automatyczna klimatyzacja, skóra i wiele innych. Niby ok., ale jednak brakuje jej „tego czegoś”, co przesądzałoby i przekonywałoby o jej „luksusowym” charakterze.
Bezpieczeństwo? ABS, TCS i tylko cztery poduszki powietrzne to za mało. Brak ESP nawet w opcji to w tym segmencie aut wielkie nieporozumienie. No właśnie – „w tym segmencie aut”. Wymiarami zewnętrznymi i przestronnością wnętrza może i była „konkurencją” dla BMW serii 5, ale wyposażeniem, ceną, a przede wszystkim tym wszystkim, co z tej ceny wynikało bliżej jej było raczej do kompaktów lub aut segmentu „D”, niż do prestiżowych limuzyn.