Chcę zabłysnąć!
Gdy weszła ustawa o obowiązku jeżdżenia na światłach w dzień, ludność się zbuntowała. Po części bunt podkręcili ekolodzy stwierdzając, że auta będą teraz spalać ogromne ilości paliwa. Idąc dalej tym tropem – przez to my będziemy musieli zadowolić się wakacjami nad Bałtykiem, bo oszczędności wylądują w baku samochodu, a kariera filmów przyrodniczych dobiegnie końca - wszystkie zwierzęta uduszą się od zwiększonej ilości zanieczyszczeń w powietrzu. Gdy okazało się, że wcale nie jest tak źle, jak trąbią w telewizji, jazda na światłach stała się naprawdę „trendy” – i to wcale nie jest dobra wiadomość.
Jedną z lepszych mieszanek jest narwany kierowca + samochód ze światłami na przednim zderzaku. Ich nazwa, „reflektory przeciwmgłowe", sugeruje, że fajnie by było mieć je włączone podczas mgły, choć przepisy dopuszczają też każde inne „zmniejszenie przejrzystości powietrza". Czyli np. drogę spowitą kłębami dymu z domowego komina sąsiada, który postanowił zrobić porządki w swojej piwnicy. Totalny bezsens.
Próbowaliście włączyć je w nocy? Coś tam świeci przed samochodem, a droga jak była ciemna, tak jest dalej. Podczas mgły tak gęstej, że można zbierać ją do kubka łyżeczką, idealnie doświetlają pobocze, ale bezsensownie używane wieczorem zamiast podstawowych świateł mijania nic nie dają. „Walą" tylko po oczach innym kierowcom, wręcz krzycząc w imieniu właściciela: „ja je mam, a ty nie! No dobra – tak naprawdę, to wcisnęli mi je w salonie za niedużą dopłatą".
Są też inne „megamodne" lampy na przednich zderzakach, bo tam najwygodniej i najbardziej przepisowo można je przykręcić – diodowe, do jazdy dziennej. Niestety coraz częściej określa się je terminem „kicz-lampy". Wszystko przez ludzi, którzy nie są świadomi, że słowa „do jazdy dziennej" nie oznaczają tego samego, co „do jazdy 24h/dobę, 365 dni w roku". Te z wyższej półki automatycznie gasną wieczorem po włączeniu świateł mijania i są fajne. A te tańsze? No cóż, symulują grzyba po wybuchu bomby atomowej, który zbliża się do was po zmroku z przeciwnego kierunku.
Moda na „diody" z przodu, którą z sukcesem szerzy głównie Audi, wypiera powoli technologię reflektorów ksenonowych. A szkoda, bo tu się dopiero dzieje! O dziwo nie chodzi wcale o to, żeby nawet do starego wozu kupić sobie na giełdzie chińskie „ksenony" i wypalać nimi oczy innym kierowcom. Tu chodzi o barwę światła. Zwykle jest intensywnie biała, ale dzięki narwanym producentom zaczęła coraz bardziej skłaniać się ku kolorowi Oceanu Indyjskiego – „deep blue"... . Oczywiście inwestycja w reflektory ksenonowe to zazwyczaj spory wydatek, dlatego połowa tanich, stuningowanych aut ma zwykłe żarówki z pokolorowaną na granatowo bańką. Efekt? Ostatnio prawie uwierzyłem w kosmitów na drodze.
Myślicie, że świetlne molestowanie ma miejsce tylko z przodu? O nie! Z tyłu każde auto ma zamontowane światła „stop", oraz co najmniej jeden reflektor przeciwmgłowy. Tego drugiego używają często niedzielni kierowcy wracający wieczorem z kościoła, a tych pierwszych – prawie wszyscy, którzy stoją sobie na sygnalizacji świetlnej. Po co? Może żeby wyrobić sobie mięśnie łydki trzymając nogę na pedale hamulca? Może nie wiedzą, że ich auto ma też hamulec „ręczny"? A może lubią się pośmiać patrząc na zmarszczoną i oświetloną na czerwono twarz kierowcy za nimi? Jedno jest pewne – wymiana żarówek jest coraz trudniejsza i to ja ich ostatecznie wyśmieję, jak te wszystkie żarówki w końcu się im spalą.