Korki - jak sobie z nimi radzić?
18, 19, w "porywach" 22 - 24 km/h. Z taką mniej więcej prędkością pokonuje się ulice największych polskich metropolii w godzinach porannego szczytu. Najgorzej sytuacja wygląda na ulicach stolicy wielkopolski, Poznania, gdzie w godzinach 6:00 - 9:00 kierowcy przemierzają arterie centrum miasta ze średnią prędkością... 18 km/h. Niestety, niewiele lepiej jest na ulicach innych polskich miast.
We Wrocławiu, Warszawie i Rzeszowie kierowcy poruszają się ze średnią prędkością oscylującą wokół 20 km/h. Gdańsk i Bydgoszcz – tam komputery pokładowe aut wskazują wartość ok. 22 km/h. Białystok i Łódź także nie rozpieszczają swych mieszkańców – w godzinach porannego szczytu komunikacyjnego poruszają się oni ze średnią prędkością ok. 24 km/h. Zdecydowanie najlepiej (przynajmniej w teorii) jeździ się po ulicach Krakowa – tam ulice ścisłego centrum miasta można pokonać ze średnią prędkością 29 km/h, co na tle Poznania jest wartością imponującą.
Niestety, zakorkowanie polskich miast należy do jednych z najwyższych w Europie. Swego czasu firma TomTom na podstawie pozyskiwanych danych opracowała zestawienie 59 najbardziej zakorkowanych miast Europy. W tymże zestawieniu okazało się, że druga i trzecia lokata ów przypadły w udziale polskim miastom, odpowiednio Warszawie i Wrocławiowi. Nieco gorzej na ich tle wypadła tylko stolica Unii Europejskiej, Bruksela, w której prawdopodobieństwo utkwienia w korkach jest większe, niż gdziekolwiek indziej w Europie.
Z pewnością w dużej mierze zakorkowanie Poznania i innych polskich miast wynika z pośpiesznego przygotowywania się do czekających nas już w czerwcu tego roku Mistrzostw Europy Euro 2012. Zresztą, poruszając się po ulicach stolicy wielkopolski nie sposób nie natrafić na jakiekolwiek spowolnienie ruchu lub remont drogowy. Modernizacja Dworca Głównego PKP, przebudowa Ronda Kaponiera, prace remontowe na Rondzie Jana Nowaka – Jeziorańskiego, modernizacja linii tramwajowej na ulicy Grunwaldzkiej – to tylko niektóre z trwających w Poznaniu prac. Drobnych i drobniejszych przebudów jest jeszcze więcej.
Na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia import samochodów używanych do Polski sprawił, że liczba samochodów poruszających się po polskich drogach lawinowo wzrosła. Nieprzystosowane do takiego natężenia ruchu miasta niestety nie poradziły sobie z tym przyrostem. Spóźnione inwestycje drogowe, dodatkowo spowalniane skomplikowaną procedurą administracyjno – prawną, sprawiły, że w tej chwili próbuje się odrobić stracony czas kosztem jeszcze większego spowolnienia ruchu w miastach. Jednak za korki w polskich miastach odpowiedzialność ponoszą nie tylko władze nie nadążające z rozbudową infrastruktury drogowej, ale także samorządy lokalne i sami kierowcy. A dlaczego?
Ano choćby dlatego, że w wielkich polskich aglomeracjach ze środków komunikacji publicznej korzysta zaledwie ułamek populacji. Zdecydowana większość decyduje się na dojazd do pracy czy na uczelnię za pomocą własnego środka transportu. Bardzo często, może nie w godzinach szczytu, ale w ciągu dnia, kiedy stoi się w samochodzie w korku, tuż obok nas przejeżdża tramwaj czy autobus, w którym znajduje się tylko garstka pasażerów. Tymczasem kierowcy tłoczą się jeden za drugim w swoich samochodach. Tym sposobem kawalkada aut osobowych z jednym, dwoma pasażerami w środku generuje ogromne korki, których tak naprawdę nie da się rozładować nawet najlepszą infrastrukturą drogową, o ile nie zmieni się także mentalności mieszkańców wielkich aglomeracji.
Londyn, Berlin, Paryż, Mediolan, Sztokholm – te miasta to także wielkie aglomeracje miejskie liczące po kilka milionów mieszkańców. Jednak jak pokazują liczne badania, przepustowość tych miast jest zdecydowanie większa niż polskich metropolii. Owszem, w dużej mierze jest to zasługa rozbudowanej i sprawnie działającej infrastruktury drogowej i komunikacyjnej. Ale nie bez znaczenia jest tutaj także mentalność ich mieszkańców, którzy zdecydowanie częściej decydują się na korzystanie z komunikacji publicznej. Zresztą, rozbudowana sieć tras rowerowych, sprawnie funkcjonująca komunikacja publiczna i wysokie opłaty z tytułu korzystania z własnego środka transportu wymusiły na mieszkańcach Londynu i Berlina przesiadanie się z własnych aut na środki komunikacji publicznej. Dzięki temu podróżowanie po tych miastach stało się nie tylko sprawniejsze i szybsze, ale także bezpieczniejsze i czystsze (zanieczyszczenie powietrza). Może warto i o tym pomyśleć w naszych realiach? Tym bardziej, że ceny paliw niczym nieskrępowane galopują w górę i de facto nie ma żadnych przesłanek za tym, by myśleć, że wkrótce przestaną.