Hak na VAT
To było piękne - kiedyś wystarczyło zamontować kawałek metalowej "siatki" za kanapą, żeby ocalić podatek VAT od zakupu auta. W końcu samochód stawał się dzięki temu ciężarówką. A że często za tą magiczną kratką nie mieściło się nic prócz psa albo dziecka zamkniętego tam za karę... cóż, samochód i tak był autem ciężarowym.
Po wprowadzeniu tych przepisów ustawodawca zaobserwował jednak coś zadziwiającego – samochody zaczęły pączkować. Dokładnie, zupełnie jak drożdże. Co ciekawe to zjawisko dotyczyło tylko tych pojazdów, które miały… Tak! Kratkę! Czy to możliwe?
Pewnie, że możliwe – Polacy są w końcu najlepszymi kombinatorami na naszym kontynencie i szybko dostrzegli ile można zaoszczędzić. Zresztą sam pomysł był banalnie prosty – wystarczyło mieć coś, co do niedawna większości osób kojarzyło się z ogrodzeniem lub elektrycznym pastuchem oraz auto z nadwoziem bez „wystającego” bagażnika – czyli np. hatchback. Dlatego nie ma się co dziwić, że samochody pączkowały. Posiadanie firmy bez auta z kratką było jak pokazanie się na bankiecie w Hollywood bez torebki D&G. Co tu dużo mówić - wstyd.
Rządowi trochę zajęło zanim zorientował się ile stracił na kratkach. To w końcu dziesiątki kursów śmigłowcem na zakupy i z powrotem, a tego politycy nie mogli zdzierżyć. Więc co zrobili? W sumie nic innego nie mogli zrobić – zmienili ustawę. Od zeszłego roku można było odliczyć już tylko 60% VAT i jakby tego było mało – kwota nie mogła być większa niż 6 tys. zł. Złodziejstwo? Może trochę. Ale przynajmniej śmigłowiec poszedł w ruch, a posiadanie firmy bez auta z kratką nie było już wstydem tylko buntem. Więc ustawa znowu się zmieniła…
Czasem zastanawiam się na jakiej podstawie poddawane są nowe pomysły w rządzie. Bo ten najnowszy, który pozwala odliczyć pełną kwotę VAT to rekord. Wydaje mi się, że politycy poszli do jakiegoś pubu na bimber, upili się, jeden z nich rzucił: „zamiast kratek będą bankowozy!”, a cała reszta poparła go dzikim śmiechem, który mógłby przywołać koczkodany z zoo. Oto narodziny nowej mody – firmy z bankowozem typu C!
Od razu nasuwa się pytanie: „Co muszę zrobić, żeby mój samochód był bankowozem typu C?”. Wbrew pozorom nie trzeba go wcale przerabiać w Rudego 102. Wystarczy zamontować w bagażniku pancerny pojemnik, modułowy system alarmowy, immobiliser oraz system namierzania oparty o GPS. Jest w tym wszystkim tylko jeden problem – cena.
Przeróbka taniego samochodu będzie tak opłacalna jak zakup kilku kilogramów jabłek i półciężarówki, żeby zawieźć je do domu – koszt modyfikacji to około 10 tys. zł netto. Trochę inaczej wygląda sprawa w autach klasy Premium – w ich przypadku koszty przystosowania są sporo niższe od podatku VAT, który będzie można w całości odliczyć. Dlatego każdy trzeźwo myślący producent z wyższej półki będzie miał w ofercie takie auta. Zresztą Volvo już je ma – prawie wszystkie modele z oferty tego koncernu można kupić po modyfikacjach. Do tego nie traci się w ogóle możliwości przewozowych – w każdym przypadku, prócz XC90, pancerny pojemnik znajduje się pod podłogą bagażnika w miejscu koła zapasowego. Obok Volvo takie auta proponuje także Porsche oraz Infiniti. Swoją drogą jestem pełen podziwu, że tym markom tak szybko udało się przystosować do nowej ustawy. Niektórzy producenci pewnie nawet o niej nie wiedzą.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Czy w owej pancernej skrzynce faktycznie trzeba przewozić wszystko, za co można oberwać po głowie w każdej ciemniejszej uliczce? A może bankowóz typu C można sobie kupić dla tzw. „picu”, z kolei w skrzynce przewozić choćby zleżałe jedzenie z lodówki, które sprawia zagrożenie biologiczne? Nasz ustawodawca jest bardzo kreatywny – oczywiście znalazł odpowiedź na te pytanie.
Urząd Skarbowy teoretycznie może podważyć konieczność posiadania zmodyfikowanego samochodu, a tym samym odliczenia pełnej kwoty podatku VAT od jego zakupu. Oczywiście muszą być ku temu podstawy, ale jak wiadomo – czasem wystarczy krzywo spojrzeć na człowieka, żeby zrobił na złość. Albo tylko ja na takich ludzi trafiam. I w ten właśnie sposób chęć oszczędzenia na zakupie bankowozu może się nie udać, choć na zdrowy rozsądek problemy z odliczeniem VAT miałyby sens, gdyby firma prowadziła np. transakcje bezgotówkowe. Ale czy urzędnicy będą myśleć sensownie? To się okaże – póki co lepiej liczyć na swój uśmiech. Albo inne walory…
Pewne w tym wszystkim jest tylko jedno – bankowozy nie pobiją hitu, jakim było montowanie kratek w firmowych autach. Fakt, pomiędzy zdaniem: „Mam bankowóz", a: „Mam wóz z kratką” jest co prawda taka różnica, jak w przypadku: „Jadę spalić sobie twarz na Karaibach” i „wczasy spędzę nad polskim morzem, bo chcę odmrozić sobie tyłek”, ale renomę posiadania takiego auta pokonają po prostu koszty modyfikacji. A co za tym idzie – na tego typu auta pozwolą sobie firmy, które sięgną po modele Premium. Brawo – bo chyba właśnie o to chodziło ustawodawcy. Ale to i tak nierówna walka.
Pozostaje się tylko cieszyć, że przerobienie auta na bankowóz nie ogranicza funkcjonalności i typów nadwozi do przystosowania, jak to miało miejsce w przypadku kratek. Mam tylko nadzieję, że ustawodawca nie wpadnie na kolejny pomysł z serii: „wymyślamy ustawy podczas integracji w barze”. Przerabialiśmy już auta osobowe na ciężarówki za pomocą kratek, teraz modyfikujemy je na bankowozy dzięki pancernej kasetce w bagażniku. Kto by pomyślał, że jeden przedmiot może zmienić charakter całego samochodu? Na Zachodzie pewnie już się z nas śmieją. A co będzie później? Może trzeba będzie zrobić z samochodu biuro poprzez przyklejenie drukarki do dachu za pomocą Super Glue? Oby nie…