Dodatkowe wskaźniki. By wiedzieć więcej
Kierowca otrzymuje niewiele informacji o parametrach pracy silnika. W deskach rozdzielczych niektórych modeli wygospodarowano miejsce wyłącznie na obrotomierz. Braki można uzupełnić, korzystając z akcesoryjnych wskaźników.
Projektanci współczesnych samochodów najwyraźniej doszli do wniosku, że kierującego nie warto obciążać dużą liczbą informacji o mechanicznej stronie pojazdu. Czy słusznie? Brak wskaźnika temperatury cieczy chłodzącej to przykład niepotrzebnego skąpstwa. Nawet najprostszy silnik nie powinien być nadmiernie obciążany przed osiągnięciem temperatury roboczej. Tempo jej osiągania jest uzależnione od wielu czynników – od temperatury otoczenia, poprzez sprawność jednostki napędowej, na warunkach na trasie i stopniu korzystania z ogrzewania skończywszy.
Zazwyczaj wskazówka temperatury cieczy chłodzącej zatrzymuje się w połowie skali po przejechaniu kilku kilometrów. Nie oznacza to jednak, że motor został optymalnie rozgrzany. Temperatura oleju często nie przekracza 50 stopni Celsjusza, co oznacza, że dociskanie gazu do podłogi nie wyjdzie silnikowi na dobre – w kość dostaną zarówno panewki, jak i wałki rozrządu czy turbosprężarki. Środek smarny osiąga roboczą temperaturę najczęściej po 10-15 kilometrach jazdy. Długotrwałe, mocne obciążanie silnika istotnie wpływa na temperaturę oleju. Ta z kolei przyspiesza tempo starzenia się środka smarnego, a także może doprowadzić do zerwania filmu olejowego. Kiedy zaczyna przekraczać 120 stopni Celsjusza, warto ograniczyć nacisk na pedał gazu.
We współczesnych samochodach wskaźniki temperatury oleju są niestety rzadko spotykane. Poza typowo sportowymi konstrukcjami, znajdziemy je m.in. w mocniejszych modelach BMW czy Peugeocie 508. W autach koncernu Volkswagena informację można wywołać z menu komputera pokładowego.
Kwestię braku wskaźnika temperatury oleju czy cieczy chłodzącej można oczywiście rozwiązać. Oferta dodatkowych wskaźników jest niezwykle bogata. Na najprostszy „zegar” i współpracujący z nim czujnik wystarczy kilkadziesiąt złotych. Wyroby najbardziej renomowanych firm - np. Defi, cenione za precyzję wskazań oraz estetykę wykonania, kosztują kilkaset złotych.
Rzadko spotykany we współczesnych samochodach wskaźnik ciśnienia oleju ułatwia wczesne wykrycie problemów ze smarowaniem. Czerwona ikona na desce rozdzielczej to ostateczność, która nie zasygnalizuje obniżenia ciśnienia oleju. Zapali się, gdy ciśnienie spadnie praktycznie do zera – jeżeli kierowca w ciągu kilku sekund nie zgasi silnika, jednostka napędowa będzie nadawała się do kapitalnego remontu.
Informacja o ciśnieniu oleju pozwala też na oszacowanie, czy silnik jest optymalnie rozgrzany. Nim olej osiągnie temperaturę roboczą, jego ciśnienie jest wysokie. Po nadmiernym nagrzaniu jednostki napędowej spada do niebezpiecznie niskiego poziomu.
Kontrolę kondycji zespołu napędowego ułatwia również wskaźnik ciśnienia doładowania. Zbyt niskie, a także zawyżone wartości oznaczają problem z układem sterowania lub turbosprężarką. Sygnałów ostrzegawczych nie warto bagatelizować. Nieprawidłowości mogą nie tylko zaburzyć skład mieszanki. Przeładowanie nadmiernie obciąża układ korbowo-tłokowy.
We współczesnych samochodach nie brakuje odbiorników energii elektrycznej. Intensywne korzystanie z nich w połączeniu z jazdą na krótkich dystansach kończy się permanentnym niedoładowaniem akumulatora. Kto chciałby uniknąć problemów z prądem, może wyposażyć samochód w woltomierz – po przekręceniu kluczyka w stacyjce stanie się jasne, czy napięcie jest właściwe. Jeżeli istotnie odbiega od 12,5 V, akumulator trzeba doładować prostownikiem lub pokonać większą niż dotychczas liczbę kilometrów. Wskazania woltomierza jednocześnie odpowiadają na pytanie, czy napięcie prądu ładowania utrzymuje się na właściwym poziomie. By dysponować pełną informacją o kondycji alternatora, należy zainwestować też w amperomierz.
Montaż dodatkowych wskaźników nie jest przesadnie skomplikowany. Prąd do zasilania wskaźnika oraz jego podświetlenia można pobrać z wiązki systemu audio. Mechaniczny miernik ciśnienia doładowania łączymy gumowym przewodem z kolektorem dolotowym. Bardziej zaawansowany, elektroniczny odpowiednik, wykorzystuje sygnały z czujników. Montując wskaźnik temperatury cieczy czy oleju, trzeba wkręcić sensor w magistralę chłodzącą lub olejową. Do przeprowadzenia operacji wystarcza podstawowy zestaw kluczy – czujnik zwykle można wkręcić w miejsce fabrycznych otworów, które pozostają zaślepione śrubami.
W nowoczesnych, naszpikowanych czujnikami samochodach, kupowanie dodatkowych wskaźników nie zawsze jest konieczne. Sterownik silnika dysponuje kompletem informacji – od ciśnienia doładowania, poprzez napięcie na klemach akumulatora, wyrażony w litrach zapas paliwa, po temperaturę oleju.
Drogi dostępu do danych są różne. Przykładowo, w nowszych samochodach koncernu Volkswagena temperatura oleju będzie prezentowana po zaznaczeniu stosownego pola w menu komputera pokładowego. By cieszyć się kolejnymi informacjami, trzeba zdecydować się na ingerencję w elektronikę lub wpięcie w wiązkę modułu, który zwiększy zakres dostępnych komunikatów.
Równie dobrze można skorzystać ze skanera OBD z funkcją Bluetooth oraz smartfona z aplikacją. Moduł diagnostyczny zapewnia dostęp do wielu informacji. To także najtańsze z rozwiązań, które nie wiąże się z koniecznością jakiejkolwiek ingerencji z konstrukcję samochodu. Mankamenty? Położenie gniazda diagnostycznego w części aut – na wysokości lewego kolana kierowcy, za popielniczką, itd. - raczej wyklucza permanentną jazdę z wpiętym skanerem. W grę wchodzą też problemy z kompatybilnością wybranych aplikacji i urządzeń.