Check engine. Sprzymierzeniec kierowcy?
Żółtą ikonę silnika na panelu wskaźników widział chyba każdy kierowca. Wszystko jest w porządku, gdy rozbłyska po przekręceniu kluczyka w stacyjce i gaśnie po uruchomieniu silnika. Sprawy mają się gorzej, gdy "check engine" jest wyświetlany stale.
Historia elektronicznych systemów diagnostycznych w samochodach jest bardzo długa. Pierwsze rozwiązanie pojawiło się pod koniec lat 60. w Volkswagenie Typ 3. Eksperymenty z analogicznymi układami prowadziły także inne koncerny. Ich obecność dawała możliwość diagnozowania silnika za pomocą specjalnych komputerów serwisowych. Gdy brakowało odpowiedniego sprzętu, często wystarczyło sięgnąć pod deskę rozdzielczą. W wielu modelach zwarcie specjalnych przewodów włączało procedurę wyświetlania kodów błędów.
Prawdziwą rewolucją było wprowadzenie systemu diagnostyki pokładowej OBD z uniwersalnym gniazdem. Serwisy, które zainwestowały w urządzenia z odpowiednim oprogramowaniem mogły wreszcie łatwo i szybko ustalać przyczyny problemów. Na terenie Unii Europejskiej złącze EOBD stało się obligatoryjne począwszy od rocznika modelowego 2001 (silniki benzynowe) i 2004 (diesle).
Opasanie silnika siecią przewodów i czujników ma wiele korzyści. Z jednej strony ułatwia komponowanie mieszanki i nadzorowanie procesu jej spalania, z drugiej pozwala na stałe monitorowanie pozostałych parametrów pracy silnika, poprawności działania czujników i osprzętu, jak również szybkie wykrywanie nieprawidłowości. Powinien skorzystać na tym klient – gdyż auto może zostać szybciej naprawione, jak również serwis – możliwość precyzyjnego zdiagnozowania źródła problemu rozwiązuje kwestię szukania uszkodzonych elementów po omacku i wymieniania kolejnych części. Przynajmniej teoretycznie, gdyż elektronika również bywa zawodna i kapryśna. Zamiast pomóc, potrafi generować dodatkowe koszty.
Rosnące skomplikowanie pokładowej elektroniki sprawia, że zapalenie się kontrolki „check engine” nie musi oznaczać poważnych problemów z silnikiem. Sygnał przesyłany z czujników do komputera sterującego silnikiem mógł ulec zakłóceniu. Pozostaje odwiedzić serwis i ustalić przyczynę problemu. Niestety może okazać się, że problem jest poważny i trzeba będzie zainwestować w naprawę. Nie zawsze jest ona prosta, gdyż jedna usterka może generować różne kody błędów. Zdarza się też, że informacja o błędzie jest ogólnikowa. W takich przypadkach kluczem do sukcesu jest połączenie elektronicznej diagnostyki z doświadczeniem mechanika.
Jeżeli silnik nie przechodzi w tryb awaryjny, a sterownik nie ogranicza zakresu użytecznych obrotów czy mocy, niektórzy kierowcy decydują się na odłożenie czynności serwisowych na później, łudząc się, że błąd mimo wszystko był dziełem przypadku. Na życzenie klienta serwis może oczywiście skasować kod błędu bez rozwiązywania problemu u źródła. Dostępność przewodów z wtyczką OBD oraz oprogramowania pozwala zrobić to również samodzielnie. Oczywiście w ten sposób brniemy w ślepą uliczkę, gdyż najdalej za kilkaset kilometrów ikona „check engine” znów zostanie wyświetlona.
Permanentne lekceważenie lub kasowanie sygnału ostrzegawczego jest proszeniem się o dodatkowe problemy. Jeżeli ikona „check engine” stale się świeci, bez podłączenia samochodu do komputera diagnostycznego nie otrzymamy informacji o problemach, które mogły dołączyć do pierwszej usterki.
Wbrew pozorom system diagnostyczny wraz z ikoną „check engine” jest sprzymierzeńcem kierowców. Pozwala na szybkie wychwycenie m.in. zubożenia mieszanki, awarii przepływomierza, defektów wtryskiwaczy, „wypadania” zapłonów, awarii czujnika spalania stukowego, nadmiernej temperatury spalin, nieprawidłowości w działaniu układu chłodzenia i wielu innych problemów, które mogą szybko doprowadzić do poważnych usterek.
fot. SsangYong