Tych kierowców nie warto naśladować! Część V
Złe zwyczaje na drodze potrafią innych kierowców wyprowadzić z równowagi. A co jeszcze gorsze, prowadzą do groźnych sytuacji. Co jest szczególnie niebezpieczne?
Ostatnio opisałem Ochroniarza, który kurczowo trzyma się swojej „ofiary”; Pana życia i śmierci, który za nic ma najbardziej bezbronnych na drodze; Konwojenta, który lubi spędzać czas w grupie i Mściciela, który z chęcią odpłaca „pięknym za nadobne”. Czas na kolejne złe nawyki na drodze... i nie tylko.
GOLIAT – syndrom wyższości dużego samochodu nad mniejszymi
Chyba każdy zna opowieść o Dawidzie i Goliacie, która pokazuje, że to, iż ktoś jest większy od innych, nie zawsze oznacza sukces. Ale na drodze to wygląda zdecydowanie inaczej, bo ci, którzy są Goliatami, niemal zawsze odnoszą sukces – zgodnie z zasadą, że duży może więcej. W czym? We wciskaniu się przed innych, a dokładnie w wymuszaniu pierwszeństwa.
Chyba każdy z nas miał taką sytuację, kiedy np. duży samochód dostawczy lub terenowy wepchnął się przed nas na siłę ze swojego pasa ruchu na nasz, zmuszając nas do zdecydowanego zwolnienia, a czasem nawet zatrzymania samochodu. O dziwo, bardzo rzadko spotykam się z takim zachowaniem ze strony kierowców ciężarówek i autobusów, a przecież są najwięksi, więc tym bardziej powinni mieć skłonności do wykorzystywania swoich gabarytów.
Ale kierowcy ciężarówki pokazują swoją „wyższość” w innym miejscu, a mianowicie przy wyjeździe z drogi podporządkowanej i na rondzie, gdzie często wymuszają pierwszeństwo. Oczywiście mogę zrozumieć takie postępowanie w sytuacji kiedy ruch na rondzie jest naprawdę duży, a samochody poruszające się po nim jadą jeden za drugim, wtedy „wbicie” się na nie tak wielkim zestawem, to rzeczywiście nie lada wyzwanie. Wówczas nawet dobrowolne wpuszczenie takiego kolosa, który może w takich warunkach czekać na swoją kolej wieki, to nie tylko miły gest, ale też upłynnienie ruchu. A w sytuacji kiedy rondo jest niemal puste? To takie „wciskanie się na siłę” jest oznaką bycia właśnie Goliatem.
Jest jeszcze jeden szczególny przypadek Goliata z bardzo wielkim poczuciem własnej wartości i bezkarności. To nic innego jak tramwaj. Jest wiele sytuacji na drodze, kiedy ten szynowy „ciężarowiec” ma bezwzględne pierwszeństwo, ale motorniczy mają przez to chyba przerost poczucia własnej wartości. Przykład? Pamiętam, jak kiedyś oglądałem jeden z programów ukazujących pracę policji drogowej. Patrol przyjechał do zderzenia tramwaju z samochodem. W trakcie rozmowy z poszkodowanymi moją uwagę zwróciło tłumaczenie się motorniczego, kiedy policjant spytał go o to, czy hamował, jak zobaczył samochód na torowisku. A co on na to? Bez skrępowania odparł „Nie, ale dzwoniłem”. Jak to usłyszałem, to niemal padłem ze śmiechu, ale z drugiej strony się przeraziłem, że te drogowe „pociągi” prowadzą tacy beztroscy ludzie. W innym programie tramwaj staranował całą długością swojego boku samochód skręcający w lewo, właściwie tylko dlatego, że zajmował mu część torowiska – znowu trochę zabawnie, ale przede wszystkim strasznie.
Może motorniczy mają jakieś zawołanie typu: „Co tam samochody, co tam pasażerowie, jadę przed siebie, bo jestem pojazd szynowy!” Nie wiem i nie chcę też uogólniać, ale odnoszę wrażenie, że ten przerost ego dotyczy głównie panów. Może to poczucie masy, bezwzględnego pierwszeństwa na drodze (choć nie zawsze) połączone z testosteronem? Piszę tak, ponieważ zauważyłem, że panie motornicze mają inne podejście do prowadzenie tramwaju – są bardziej odpowiedzialne, a wciąż zwiększająca się ich liczba wpływa bardzo korzystnie na postrzeganie „tramwajarzy” – notabene, jest też coraz więcej pań kierujących autobusami. Dodatkowo panie będące zawodowo kierowcą lub motorniczym udowadniają, że przysłowiowa „baba za kółkiem” lub w przypadku tramwaju – za nastawnikiem, może pełnić swoją funkcję lepiej niż panowie z syndromem „mucho macho”. Wróćmy jednak do tematu...
Z Goliatem trudno walczyć, bo nawet proca, którą posiadał Dawid, w tym przypadku zda się na nic. Z kolei stawianie czynnego oporu „swoim ciałem”, czyli nadwoziem, może zakończyć się dla nas bardzo boleśnie, szczególnie w przypadku ciężarówki i tramwaju. Owszem, można trąbić, mrugać światłami, ale czy warto? Może lepiej puścić Goliata przed siebie, niech jedzie w siną dal...
INŻYNIER RUCHU – bezzasadne ustępowanie pierwszeństwa
Bycie uprzejmym na drodze nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie – to bardzo miłe zachowanie, które niestety występuje równie często jak jednorożce w polskich lasach iglastych. Jednak bycie „naduprzejmym” może być już uciążliwe dla otoczenia. Tak jest właśnie z Inżynierem ruchu, który to tu, to tam, ustępuje komuś pierwszeństwa – a to pieszemu poza pasami, a to kierowcy skręcającemu w lewo czy też temu, który wyjeżdża z ulicy podporządkowanej. I w gruncie rzeczy nie ma w tym nic złego, ale pod warunkiem, że to przepuszczanie jest uzasadnione i robione z umiarem. Niestety, Inżynier ruchu nie zważa na to, jaką drogą się porusza, z jaką prędkością i ile samochodów się za nim znajduje. Wpuszcza wszystkich jak leci, często zatrzymując ruch za sobą po to, aby „obdarowany” dobroczynnością bezpiecznie wykonał swój ruch.
A przecież wystarczy takie rzeczy odpowiednio planować, myśląc strategicznie. Starać się wcześniej poinformować „puszczanego” mrugnięciem światłami o chęci ustąpienia mu pierwszeństwa i dać mu czas na wykonanie ruchu – tak, żebyśmy nie mieli potrzeby zatrzymywania się. Poza tym takich uprzejmości lepiej nie nadużywać w normalnym ruchu, a stosować wtedy, gdy jest on powolny lub wręcz unieruchomiony. Wówczas nikomu to nie będzie to przeszkadzać, my komuś pomożemy i spełnimy dobry uczynek...
ŚLEPAK – brak włączonych świateł w mieście po zmroku
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak często kierowcy i czy w ogóle „rzucają okiem” na tablicę wskaźników? Ja staram się robić to regularnie, a w centrum mojej uwagi jest najczęściej obrotomierz. Z moich obserwacji wynika jednak, że nie wszyscy zaprzątają sobie głowę jakimiś tam wskaźnikami. Najlepiej widać to po zmroku, kiedy w mieście pojawiają się Ślepaki, jadące bez włączonych świateł. Rozumiem, że każdemu może się to zdarzyć, tym bardziej że uliczne latarnie są często na tyle mocne, iż brak włączonych świateł może jakoś zbytnio nie doskwierać. Jednak nie na tyle mocne, by podświetlić jeszcze wskaźniki w samochodzie, więc jeśli ktoś przejeżdża 200, 500 czy 1000 metrów i nie zauważa za kołem kierownicy „czarnej dziury” i wszechobecnego mroku w kabinie, to może czas najwyższy, by zbadać sobie wzrok?
Do okulisty nie muszą iść tylko właściciele Saabów, którzy włączyli funkcję Night Panel, bo ta ciemność jest naturalna, choć podświetlony prędkościomierz wciąż powinien gdzieś tam być, podobnie jak pojawiający się w razie potrzeby obrotomierz. Zwolnienie mogą też wziąć posiadacze elektronicznych „zegarów”, bo one świecą cały czas i ci, którzy włączyli tylko światła pozycyjne. Wciąż jednak nie zwalnia to nikogo z patrzenia na wskaźniki w samochodzie i zorientowania się o niewłączonych światłach mijania.
O ile z perspektywy Ślepaka brak włączonych świateł w mieście niewiele zmienia, o tyle z drugiej strony wygląda to zupełnie inaczej. Taki nieoświetlony samochód jest po prostu niewidoczny dla innych kierowców i co gorsza – pieszych, bo ginie w szarości tła ulicy i budynków. Jedyny sposób by Ślepak znów stał się „oświecony”, to zasugerować mu w jakiś sposób potrzebę włączenia świateł – najlepiej mrugając światłami drogowymi. Problem w tym, że czasami po takim „komunikacie” Ślepak nie wie, o co chodzi i nerwowo zaczyna szukać np. patrolu policji. Dlatego warto posiłkować się też gestem ręki, robiąc dłonią „kaczuszkę” jak w teatrze ceni. To ważne, bo wbrew pozorom jazda po zmroku w mieście bez włączonych świateł może okazać się tragiczna w skutkach...
KRAWĘŻNIKOWY – kurczowe trzymanie się prawej krawędzi jezdni
W Polsce mamy ruch prawostronny, a kodeks drogowy „mówi” o trzymaniu się prawej krawędzi jezdni. Ale są sytuacje, kiedy wizyta przy osi jezdni jest potrzebna, a wręcz niezbędna. Do takich można z pewnością zaliczyć wyprzedzanie, a właściwie moment przed wyprzedzaniem, żeby podejrzeć, czy droga jest „czysta”. Jednak najczęściej do osi jezdni zbliżamy się, skręcając w lewo, co nakazuje nawet kodeks drogowy. Niestety, na kursach na prawo jazdy z uporem maniaka powtarza się „proszę trzymać się prawej krawędzi jezdni”, bo tak podaje kodeks drogowy. I w ten sposób rodzą się Krawężnikowi, którzy trzymają się kurczowo prawej strony, jakby poruszali się zamiatarką ulic i są w pewien sposób przeciwieństwem Lewego skrzydłowego.
Wbrew pozorom taki sposób poruszania się jest bardzo niebezpieczny. Po pierwsze, grozi nam np. najechanie na krawężnik, „złapanie” nieutwardzonego pobocza lub wpadnięcie w dziurę, których jest dostatek na naszych drogach, a to z kolei może skończyć się niekontrolowanymi „odwiedzinami” przeciwnej strony jezdni. Byłem już świadkiem takich sytuacji, ale na szczęście wszystkie z nich zakończyły się tylko chwilą szybkiego, nerwowego kręcenia kierownicą i odzyskaniem kontroli nad samochodem przez kierowcę. Po drugie, odbieramy sobie czas i miejsce na reakcję w przypadku pojawienia się na naszym pasie ruchu niespodzianki z prawej strony, w postaci choćby niesfornego psa czy samochodu wyjeżdżającego z miejsca parkingowego, dla którego dodatkowo jesteśmy w takim przypadku mniej widoczni.
Radykalnego Krawężnikowego nic nie jest jednak w stanie odwieść od jego uwielbienia „prawostronności”. Nawet kiedy skręca w lewo, to tylko delikatnie oddala się od krawędzi jezdni lub w ostatniej chwili zjeżdża do jej osi, stając w poprzek pasa ruchu. Efekt? Uniemożliwia innym ominięcie go z prawej strony, stając się dość skutecznym „korkownikiem” ruchu, a to nie spotyka się z uznaniem ogółu i nie przysparza mu wielu wielbicieli na drodze. Nie wspominam już o skrajnych przypadkach, kiedy Krawężnikowy na ulicy jednokierunkowej dwupasmowej potrafi skręcać w lewo z prawego pasa ruchu, bo to już jakiś przejaw kultu... Ba, tacy „artyści” tak uwielbiają prawą stronę jezdni, że potrafią zaparkować samochód na ulicy jednokierunkowej po… prawej stronie, co jest niezgodne z kodeksem drogowym.
Walka z uwielbieniem prawej krawędzi jezdni przez Krawężnikowego powinna się zacząć już na poziomie edukacji przyszłych kierowców, bo właśnie tam znajdują się podwaliny tego zjawiska. Na kursach powinno się uczyć korzystania z pasa ruchu w sposób swobodny i optymalny, według potrzeb w danej chwili, a samego stwierdzenia, by trzymać się prawej krawędzi jezdni, nie brać aż tak dosłownie, a jako sugestię czy też wskazówkę. Inaczej mówiąc, uczyć interpretowania przepisów ruchu drogowego i bycia świadomym użytkownikiem drogi.
PASZA I PRZYTULAŚNY – parkingowa „wolna amerykanka”
Parkowanie samochodem nie należy do niebezpiecznych manewrów, ale z pewnością do najtrudniejszych pod względem technicznym. Mimo małych prędkości wymaga ono bardzo dużej precyzji, wyczucia, percepcji i myślenia przestrzennego. Niestety, ta sztuka niektórym się nie udaje, po części z braku wcześniej wspomnianych zdolności, po części ze zwykłego „niechciejstwa”, a po części z braku poszanowania czyjejś własności i szacunku dla innych.
Wystarczy spojrzeć na takiego Paszę, który zajmuje miejsca parkingowe z rozmachem godnym niegdysiejszego tureckiego dostojnika w imperium osmańskim. Jego naturalnym „środowiskiem” są najczęściej parkingi pod dużymi kompleksami handlowymi, gdzie na miejscach parkingowych staje skosem lub „okrakiem” i zabiera przestrzeń z sąsiadujących z nim stanowisk oraz utrudnia życie innym. Często sposób, w jaki parkuje Pasza, przypomina improwizowaną instalację artystyczną, która ma być wyrazem sprzeciwu wobec porządku i hołdem złożonym anarchii. Jednym zdaniem – jak wjedzie, tak staje i nie myśli nawet o poprawkach. W końcu artystyczna „perfekcja” tego nie wymaga.
Ale łupem Paszy padają nie tylko prostopadłe miejsca parkingowe, a także te równoległe, np. wzdłuż ulicy. Tu z kolei inspiracją jest chyba znany wielu fragment piosenki, rozpoczynającej bajkę pt. „Strażak Sam”, który według jej słów „robi wszystko za dwóch”. I nie inaczej czyni Pasza, który samochodem o długości np. 4 metrów potrafi zająć wolną przestrzeń o długości 12 metrów, stając dokładnie w jej środku. W centrach zatłoczonych miast taki sposób parkowania jest czymś w rodzaju środkowego palca wymierzonego w innych kierowców, „błądzących” po ulicach w poszukiwaniu wolnego miejsca.
Przeciwieństwem Paszy jest za to Przytulaśny. O ile ten pierwszy ma rozmach, jeśli chodzi o wykorzystywanie wolnej przestrzeni parkingowej, o tyle ten drugi zbyt poważnie podchodzi do jej efektywnego zajmowania lub dba tylko o własny komfort. Jeśli Przytulaśny złapie nas na parkowaniu równoległym, to stanie z nami zderzak w zderzak i jeśli nie będziemy mieć odpowiedniej ilości miejsca z drugiej strony, to marne szanse na opuszczenie takiego ciasnego uścisku „przyjaźni”. Nie lepiej jest przy prostopadłych miejscach parkingowych, gdzie Przytulaśny potrafi stanąć tak blisko naszych drzwi, że nawet wątłej budowy wąż miałby problem się prześlizgnąć bez jakiegokolwiek otarcia.
Zachowanie Przytulaśnego najbardziej odczuwają właściciele dwu- i trzydrzwiowych samochodów – do których sam się zaliczam – gdyż w takich autach drzwi są długie i do ich otwarcia potrzeba sporo miejsca z boku pojazdu. Sam miałem przypadek, że nie mogłem nawet dojść do lewych drzwi samochodu i musiałem skorzystać z prawych, by dostać się na lewy fotel – no ale najważniejsze, że Przytulaśny miał wygodnie... Nie wspomnę już o tym, że tak bliskie sąsiedztwo „drzwi w drzwi” bardzo często kończy się „pamiątkami” na lakierze, a nawet poszyciu naszego samochodu pozostawionymi przez Przytulaśnego.
A jak „rozprawia się” kodeks drogowy z Paszą i Przytulaśnym? Nijak, bo nie ma tam o nich mowy. Nie znajdziemy w nim zaleceń, jak prawidłowo ustawić samochód na danym rodzaju miejsca parkingowego, jaka powinna być odległość od „sąsiada” czy też, że nieładnie jest obijać innym samochody. Ale to efekt braku nowelizacji i wieku kodeksu drogowego powstałego w czasach, gdy liczbę samochodów w jednym mieście można było zliczyć na palcach jednej dłoni, a duże parkingi były pojęciem tak abstrakcyjnym jak wolnorynkowy handel – co widać jeszcze dzisiaj na wielu osiedlach, gdzie samochody gnieżdżą się jak sardynki w puszcze i stoją wszędzie tam, gdzie da się wjechać bez pomocy wyciągarki.
Niestety, nawet gdyby były odpowiednie przepisy, to jest inny problem. Do nadużyć ze strony Paszy i Przytulaśnego dochodzi najczęściej na parkingach pod różnego rodzaju marketami i dyskontami handlowymi, a to są tereny… prywatne. Tu prawo o ruchu drogowym nie działa, gdyż nie są to miejsca zaliczające się do dróg publicznych. To oznacza, że dopóki ktoś nie zniszczy nam naszego samochodu, to policja nic nie będzie mogła zrobić takiemu delikwentowi. W ten sposób przysłowiowa piłka jest po stronie właściciela terenu, który powinien zacząć w jakiś sposób egzekwować prawidłowe zachowanie się na parkingu.
Ciąg dalszy nastąpi...
W następnej części omówię przypadki Stopka, który reaguje na wszystko nerwowo i lubi to oznajmiać innym; Napoleona, któremu wydaje się, że ma uwagę podzielną niczym cesarz Bonaparte oraz Kozaka, który lubi sporty ekstremalne i przypływ adrenaliny.
Zobacz także:
Tych kierowców nie warto naśladować! Część I
Tych kierowców nie warto naśladować! Część II