Tych kierowców nie warto naśladować! Część IV
Złe nawyki za kierownicą to coś, co u innych kierowców powoduje przyspieszenie tętna i nagłe "wyostrzenie" języka. Jakie zachowania na drodze szczególnie nas irytują?
W poprzedniej części skupiłem się na Przedłużaczu, który lubi ekstremalne wyścigi równoległe, w których narzuca swoje zasady; Zapobiegliwym, który na wszelki wypadek z każdego ronda korzysta zawsze tak samo; Powolniaku, który zawsze ma czas na celebrację jazdy i Bramkarzu, który fortyfikuje się na skrzyżowaniach. Dzisiaj kolejna dawka nagannych zachowań...
OCHRONIARZ – jazda na ogonie
Zawód ochroniarza, to bardzo trudny i niebezpieczny fach. Musi on mieć oczy dookoła głowy, wypatrując zagrożenia, być blisko swojego „podopiecznego” i w razie potrzeby poświęcić swoje zdrowie lub życie dla osoby, nad której bezpieczeństwem czuwa. Co to ma wspólnego z kierowcami? A to, że na drogach też są tacy motoryzacyjni Ochroniarze, którzy „chronią” nasze plecy, choć z zupełnie innych pobudek niż wspomniani wcześniej panowie w ciemnych okularach. Bliżej im raczej do płatnych zabójców...
Po czym poznać, że mamy do czynienia z rasowym Ochroniarzem? Jeśli spojrzymy w lusterko i zobaczymy samochód, który jest tak blisko naszego tylnego zderzaka, że jesteśmy w stanie przeczytać nazwę firmy ubezpieczeniowej na wiszącej pod lusterkiem w jego kabinie choince zapachowej, to właśnie jedzie za nami Ochroniarz.
Można go spotkać w różnych sytuacjach i za każdym razem taki delikwent może mieć inne powody siedzenia na czyimś „zapleczu”. Podczas normalnej jazdy pojawiają się tacy, którzy tak robią, bo to lubią, gdyż „kręci” ich trzymanie innych pod presją i odrobina adrenaliny przed niespodziewanym hamowaniem „represjonowanego”. Niektórzy robią to z powodów ekonomicznych i „dynamicznych”, bo naczytali się o tunelu aerodynamicznym, jaki powstaje za samochodem poprzedzającym, dzięki czemu zmniejsza się opór powietrza. To zapewnia mniejsze zużycie paliwa i ułatwia wyprzedzanie, z czego korzystają m.in. kierowcy wyścigowi – jednak to, co sprawdza się i jest względnie bezpieczne na torze, niekoniecznie musi być tym samym na drodze publicznej.
Najczęściej można jednak spotkać szczególny typ Ochroniarza, który występuje na drogach wielopasmowych i głównie poza terenem zabudowanym. Oprócz straszenia swoją obecnością, zajmuje się przede wszystkim „przepędzaniem” pozostałych uczestników drogi. Wystarczy, że wjedziemy na lewy pas, żeby wyprzedzić inny samochód lub grupę ciężarówek, a już za chwilę – ni z tego, ni z owego – może się on za nami pojawić z dużą prędkością. I nie ważne, że jedziemy zgodnie z przepisami i mamy pełne prawo do tego, by skorzystać z lewego pasa, Ochroniarz potrzebuje jechać szybciej. Nie tak rzadko są to prędkości zasługujące na 500 zł mandatu, 10 punktów karnych i „rozstanie” z prawem jazdy na 3 miesiące. Zaczyna więc swój „terroryzm”, podjeżdża jak najbliżej, zaczyna mrugać światłami drogowymi, włącza lewy kierunkowskaz, sygnalizując swoje zamiary i potrzeby, a w ostateczności może nawet zacząć trąbić. Jest tak nastawiony na brnięcie do przodu, że gdyby miał z przodu lemiesz, to z pewnością zepchnąłby nas z drogi. A wszystko to przy całkiem dużych prędkościach i bardzo małej odległości od nas. Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, by przewidzieć, co się stanie, jeśli przy np. 100 km/h będziemy musieli nagle zahamować, a metr za nami będzie się znajdować rozpędzone do tej samej prędkości 1,5 tony masy… Ochroniarz nie będzie nawet wiedział, kiedy „zaparkuje” na naszej tylnej kanapie.
Niestety, na tego typu zachowania nie ma rady, choć wieść gminna niesie, że szykują się odpowiednie zmiany prawne, mające na celu dookreślenie paragrafu, informującego o zachowaniu bezpiecznej odległości do samochodu poprzedzającego, dzięki czemu będzie można karać tego typu „zbliżenia” do naszego tylnego zderzaka. Póki co, można chyba tylko próbować odpłacić Ochroniarzowi pięknym za nadobne i podnieść jego tętno, stosując trik, z którego korzystał Jacek Żytkiewicz z serialu „Zmiennicy”, czyli trzymając wciśnięty pedał gazu, delikatnie wciskać pedał hamulca – tak, żeby zapaliły się światła stopu. To może spowodować u Ochroniarza popłoch i jak dobrze pójdzie, to się nieco od nas zdystansuje – dosłownie i w przenośni – choć oczywiście nie jest to do końca rozsądne i bezpieczne. Najlepiej więc zapobiegać zamiast leczyć i przed rozpoczęciem manewru wyprzedzania, spojrzeć w lusterko wsteczne i sprawdzić, czy nie zbliża się ktoś do nas za szybko lewym pasem. Jeśli tak, to najlepiej odczekać chwilę i puścić go przodem. Może będzie miał „szczęście” i zacznie „ochraniać” jakiś nieoznakowany patrol policyjny, który już odpowiednio „troskliwie” się nim zajmie.
PAN ŻYCIA I ŚMIERCI – omijanie pojazdów zatrzymujących się przed przejściem dla pieszych
Są zdarzenia na drodze, których widok potrafi zmrozić krew w żyłach i odcisnąć swoje piętno w psychice kierowcy. Bez wątpienia takim widokiem jest potrącenie pieszego, który w starciu z samochodem zawsze jest na straconej pozycji. A co jeśli nasza dobra wola może się pośrednio przyczynić do takiej tragedii? To sytuacja nie do pozazdroszczenia, która – niestety – zdarza się dość często.
Co jest tego powodem? A właściwie kto? Pan życia i śmierci, który może zadecydować o tym, czy ktoś przekroczy przejście dla pieszych cało czy też nie.
Zazwyczaj zaczyna się tak samo. Jakiś samochód zatrzymuje się przed pasami, przepuszcza pieszych, a nagle zza niego wyłania się drugi, który z dużą prędkością wpada na przejście. Wykorzystanie ułamka sekundy przez pieszego i Pana życia i śmierci może zadecydować o tym, czy będzie to tylko przygoda życia czy tragedia. Najgorzej jest na jezdniach wielopasmowych.
Oczywiście każdy może przypadkowo zostać Panem życia i śmierci, czasami wystarczy chwila roztargnienia, ciężarówka lub autobus zmniejszające pole widzenia i... nieszczęście gotowe.
Niestety, są tacy, którzy omijają innych na „pasach” z premedytacją, bo dzięki temu będą bardziej cwani niż inni, poczują się lepsi lub dojadą pierwsi do kolejnej sygnalizacji świetlnej. Ale to równie niebezpieczna „zabawa” jak pukanie młotkiem w znaleziony gdzieś w ogródku niewypał z czasów II wojny światowej. I właśnie tacy bezczelni i lekkomyślni Panowie życia i śmierci są na pierwszym miejscu mojej listy największych głupot popełnianych na drodze. Co ciekawe, takie zachowanie nie jest wcale zbyt wysoko „wyceniane” w taryfikatorze mandatów, co mnie osobiście bardzo dziwi.
Pomijając już jednak ciężkie grzechy kierowców, to niestety trzeba też powiedzieć jasno, że piesi często sami pakują się w kłopoty... Szczególnie myślę tu o tych, którzy nie mają prawa jazdy, bo pamiętajmy, że o ile wszyscy kierowcy są pieszymi, o tyle nie wszyscy piesi są kierowcami. Są ludzie, którzy nigdy nie byli „po drugiej stronie”, nie mają pojęcia o tym, ile skupienia i uwagi wymaga bezpieczne prowadzenie samochodu, nawet jeśli z boku to wygląda na „fajną zabawę”. Nie wiedzą, ile informacji i w jak krótkim czasie – biorąc pod uwagę prędkość auta – musi przyswajać w trakcie jazdy kierowca. Nie zdają sobie sprawy z tego, jakie „ułomności” ma samochód, że nie ma tak małej bezwładności jak pieszy, co sprawia, że każdy manewr wymaga czasu i miejsca czy też, że prędkość i masa nie pozwalają mu zatrzymać się na odcinku 20 cm, tak jak może tego dokonać pieszy.
Dlaczego o tym wspominam? Bo odnoszę wrażenie, że wiedza na temat ruchu drogowego, dotycząca pieszych, jest przez nich czerpana ze środków masowego przekazu, nazwijmy to ogólnoinformacyjnych. Media te nastawiają pieszych – podobnie jak rowerzystów – negatywnie w stosunku do kierowców i wmawiają im, że zgodnie z nowymi przepisami mają oni bezwzględne pierwszeństwo na przejściu dla pieszych przed wszelkiej maści pojazdami. Ale to jest wiedza przekazana pospiesznie i po przysłowiowych „łebkach”. Pieszy ma przede wszystkim zachować szczególną ostrożność przed i w trakcie przekraczania jezdni, bez względu na miejsce, w którym to robi. A na przejściu – owszem – ma pierwszeństwo, ale na nim, a nie przed nim. Niestety, większość ludzi nie dostrzega tej różnicy i zbliżanie się do „pasów” traktuje jako prawo do bezczelnego wtargnięcia na jezdnię przed nadjeżdżający samochód, bo w końcu mówili w telewizji i pisali w gazecie oraz w Internecie, że tak można... A notabene, jest to karalne.
Najgorsze, że w wielu przypadkach piesi nawet nie spoglądają na boki przed wejściem, a przecież niegdyś już małe dzieci uczono przechodzenia przez jezdnię według zasady „spójrz w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo, a na środku jezdni jeszcze raz w prawo”. To takie proste, a może uratować życie. Ale „dorośli” piesi często nie są nawet zainteresowani tym, czy ktoś jedzie czy nie, i czy w razie czego zdąży przed nimi zahamować, czy przewiezie ich kilka metrów na masce silnika... Co więcej, wielu z nich – zwłaszcza ci, którzy są rodzicami – uczy swoje pociechy przechodzenia w niedozwolonych miejscach lub na czerwonym świetle, czyli wpaja złe nawyki i naraża na śmiertelne niebezpieczeństwo.
Kolejną nieodpowiedzialną grupę stanowią piesi, którzy mają ograniczone pole widzenia przez naciągnięty zbyt mocno na głowę kaptur czy czapkę. Są jeszcze ci – co jest prawdziwą zmorą współczesnego świata – którzy pochłonięci przeglądaniem swojego telefonu komórkowego, wkraczają na jezdnię... Do tego wszystkiego dochodzi przekorność pieszych, którzy bez względu na to, jak gęsto będą mieli usiane przejścia, to i tak przekroczą jezdnię w miejscu niedozwolonym – tak jest u mnie w mieście, gdzie w niektórych miejscach „pasy” są co 30-50 metrów, a piesi są wszędzie, tylko nie na nich.
W takim razie czy jedynym sposobem na uniknięcie tragedii jest nieustępowanie pierwszeństwa pieszym? To dość skrajne rozwiązanie, choć z pewnością skuteczne. Jednak w trakcie przepuszczania pieszego przez jezdnię wystarczy kontrolować we wstecznych lusterkach to, co dzieje się za nami i w razie pojawienia się Pana życia i śmierci ostrzec pieszego choćby sygnałem dźwiękowym, co z całą pewnością zwróci jego uwagę i da mu czas na reakcję.
Drugim środkiem zapobiegawczym powinna być edukacja dorosłych, a przede wszystkim dzieci. Już od dawna uważam, że w szkołach od najmłodszych klas powinny być prowadzone zajęcia na kształt jakiejś edukacji drogowej. Zresztą wszyscy, „mali i duzi”, powinni znać pierwsze 15 artykułów kodeksu drogowego, które dotyczą przepisów i zasad ogólnych oraz ruchu pieszych. Dopiero wyposażeni w taką wiedzę staną się oni świadomymi uczestnikami ruchu drogowego, którzy postępują zgodnie z przepisami, zapewniając bezpieczeństwo sobie i innym. Poza tym, nie zapominajmy o złotej zasadzie, mówiącej, że nieznajomość przepisów nie zwalnia nikogo z ich przestrzegania. A niewiedza i zrzucanie odpowiedzialności tylko na kierowców nie może być tu wymówką, szczególnie że może to kosztować czyjeś życie.
KONWOJENT – jazda „gęsiego” jeden za drugim
Pamiętam, kiedy będąc jeszcze dość młodym chłopcem, ja i kilku moich kolegów marzyliśmy o tym, by zostać kierowcą ciężarówki. Przemierzać „osiemnastokołowcem” całą Europę, a może nawet i świat. Wtedy takie filmy jak „Mistrz kierownicy ucieka”, „Konwój” czy „Czarny pies” były dla nas jak wizja naszej przyszłości. Szczególnie ten drugi, który skupiał się na społeczności kierowców „dużego tonażu”. Oczywiście nie marzyliśmy o zatargach i ucieczkach przed policją, ale widok długiego konwoju ciężarówek robił i nadal robi na mnie duże wrażenie. I, patrząc na drogi, myślę, że nie tylko na mnie ten widok działa i nie tylko ja miałem marzenie by zostać „trakerem” w konwoju, bo Konwojentów nie brakuje...
Charakteryzuje ich to, że jadąc kolumną – czy to samochodów osobowych czy ciężarowych – poruszają się jeden za drugim niemal zderzak w zderzak. Można by rzec, że to taki lokalny zlot wcześniej omawianych Ochroniarzy, tyko tutaj represjonują siebie nawzajem za zgodą ogółu, bo robią to w ramach rozrywki i – szczególnie ci o „dużym tonażu” – ekonomii związanej z mniejszym oporem powietrza i zużyciem paliwa.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko jest w porządku, ale nic bardziej mylnego. Problem pojawia się, kiedy do tej kawalkady poruszającej się drogą dwukierunkową, zbliży się ktoś, kto będzie chciał ją wyprzedzić. Staje wtedy przed dylematem pt. „Wszystko albo nic”, bo brak odpowiednich przerw pomiędzy Konwojentami sprawia, że wyprzedzanie ich na raty nie wchodzi w rachubę. A przecież wyprzedzenie jednej ciężarówki na przeciętnej drodze to już jest coś, dwóch to wyzwanie dla odważnych, a trzech i więcej – to już przejaw samozniszczenia. Nie inaczej jest w przypadku wyprzedzania grupy aut osobowych. Jednak jeśli już ktoś podejmie się tego wyzwania, to musi wziąć pod uwagę to, że w razie problemów może tylko liczyć na to, iż ktoś się nad nim zlituje i wpuści w szpaler pojazdów. W sumie Konwojentów można nazwać takimi pasywnymi Ochroniarzami, bo nie robią niczego celowo, ale mimo wszystko ich zachowanie sprawia, że zmuszają wyprzedzającego do wydłużenia jego pobytu na przeciwległym pasie.
Czy takie zachowanie jest karalne? Owszem, ale pod warunkiem, że Konwojent porusza się pojazdem o długości ponad 7 metrów, wszyscy „krótsi” są bezkarni. I tak oto po raz kolejny kodeks drogowy okazuje się bezsilny wobec drogowych „utrudniaczy”, a w przypadku Konwojentów nie ma nawet sposobu na to, by sobie z nimi jakoś poradzić. Jedyne co można zrobić, to odpowiednio wcześniej przygotować się do wyprzedzania – podobnie jak w sytuacji napotkania Przedłużacza.
MŚCICIEL – nagłe hamowanie z premedytacją
Tak jak w życiu, tak i na drodze każdemu zdarza się popełnić jakiś błąd, który może zmusić innych kierowców do podjęcia odpowiednich działań w postaci nieprzewidzianych wcześniej manewrów. W takich sytuacjach trzeba umieć przyznać się do błędu i jeśli jest możliwość, to zwyczajnie przeprosić za swoje zachowanie – podnieść rękę lub użyć w odpowiedni sposób kierunkowskazów.
Jedną z takich sytuacji jest złe wyliczenie czasu przy wyjeździe z drogi podporządkowanej lub włączaniu się do ruchu i niezaplanowane wymuszenie pierwszeństwa przed nadjeżdżającym samochodem – co zazwyczaj zmusza innego kierowcę do wyhamowania swojego auta. Po naszych przeprosinach można by uznać, że cała historia dobiegła końca. Owszem, o ile nie trafiliśmy na Mściciela, który kultywuje przysłowie „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Jedno jest pewne, niemal natychmiast zrobi jedną z dwóch rzeczy. Jeśli nie będzie mógł nas wyprzedzić, to szybko i blisko podjedzie do naszego tylnego zderzaka, by nas nastraszyć i zachęcić do żwawszego nabierania prędkości – często używając dodatkowych „motywatorów” w postaci świateł i klaksonu. Ale przede wszystkim będzie chciał nas jak najszybciej wyprzedzić, po czym może, ale nie musi, zacząć przed nami mocno hamować. Dlaczego? Żeby dać nam nauczkę i pokazać, jakie przed chwilą przechodził „katusze” z naszej strony.
Nie trzeba chyba nawet wspominać o tym, że jest to zachowanie niebezpieczne, które podlega pod odpowiednie paragrafy, gdyż zabrania się hamowania powodującego zagrożenie bezpieczeństwa. Cały problem w tym, że przepisy przepisami, a życie życiem. Bo z drugiej strony za poprzedzającym nas samochodem należy zachować taki odstęp, aby w razie jego hamowania uniknąć z nim zderzenia. I jeśli w trakcie takiego pouczania przez Mściciela uderzymy w jego tył, to jeżeli nie będziemy mieli świadków lub nagrania, zgodnie z prawem my poniesiemy odpowiedzialność karną i finansową. My nie udowodnimy, że Mściciel hamował przed nami celowo, ale on będzie miał dowód naszej winy w postaci naszego samochodu w jego bagażniku. Dlatego jeśli popełnimy błąd na drodze i zauważymy wrogie nastawienie za naszymi plecami i kogoś, kto nas wyprzedza za wszelką cenę, to bądźmy przygotowani na szybkie użycie pedału hamulca, bo to jedyny sposób na uniknięcie problemów.
Ciąg dalszy nastąpi...
Kolejną część poświęcę Goliatowi, który może więcej, bo jest większy; Inżynierowi ruchu, który chce umilić życie wszystkim przed sobą, nie bacząc na tych z tyłu; Ślepakowi, który lubi przemierzać spowite ciemnością ulice miast; Krawężnikowemu, którego cały czas ciągnie coś na prawo oraz Paszy i Przytulaśnemu, którzy mają swoje definicje prawidłowego parkowania. Wkrótce nowy artykuł na AutoCentrum.pl.
Zobacz także:
Tych kierowców nie warto naśladować! Część I