Polskie drogi - aleje znaków drogowych...
Typowa polska drogowa rzeczywistość - prosty odcinek drogi pozamiejskiej, wspaniała widoczność, doskonała jakość nawierzchni, szeroka i zaopatrzona w pobocze szosa, a tuż obok niej... ograniczenie do 50 km/h! Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia, ale wiek znaku drogowego wyraźnie wskazuje, że stoi on tam już parę ładnych lat. Czyżby ktoś o nim zapomniał?
Niestety, jeśli chodzi o liczbę znaków drogowych przypadających na jednostkę długości odcinka drogi pozamiejskiej, to z pewnością jesteśmy w czołówce państw Starego Kontynentu. I bynajmniej nie jest to powód do dumy, a raczej zadumy.
Pół biedy gdyby znaki te jeszcze wnosiły coś w kwestii bezpieczeństwa na drodze – wówczas ich ustawianie jest jak najbardziej uzasadnione. Ale niestety bardzo często podróżując polskimi drogami mam nieodparte wrażenie, że liczba znaków drogowych ustawionych wzdłuż polskich dróg jest odzwierciedleniem „gospodarności” instytucji państwowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo na polskich drogach. Wychodząc z założenia „im więcej, tym lepiej” tworzy się „aleje znaków drogowych”. Jeszcze częściej mam wrażenie, że pewne „grupy interesów” są szczególnie zainteresowane „intensywnym nasycaniem” polskich dróg bezsensownymi znakami.
Osobiście wychodzę z założenia, że to przede wszystkim kierowca i jego rozsądek warunkuje odpowiedni poziom bezpieczeństwa na drodze. Można ustawiać dziesiątki, setki a nawet tysiące znaków przy drogach, ostrzegać o niebezpiecznych zakrętach, o „Czarnych Punktach”, ograniczać prędkość do absurdalnych wartości, a i tak nic to nie da, jeśli kierowcy nadal będą żyli w przeświadczeniu, że znaki drogowe i ograniczenia prędkości istnieją tylko po to, by im utrudniać życie. Bo niestety, obserwując logikę ustawiania niektórych znaków na drogach, bardzo często nawet odpowiedzialny kierowca traci cierpliwość i z czasem zaczyna ignorować znaki drogowe, bo wychodzi z założenia, że większość z nich i tak została ustawiona bez żadnego pomyślunku.
No właśnie, ogromna mnogość znaków drogowych sprawia, że kierowcy z czasem mimowolnie zaczynają je ignorować. Po pierwsze, wynika to z naszej mentalności oraz przekorności, która nakazuje nam ignorowanie i przeciwstawianie się wszystkiemu, co nakazywane odgórnie. Po drugie, ogromna liczba znaków drogowych sprawia, że wzrok i umysł kierowcy musiałby się nadto koncentrować na samych znakach, a nie na aktualnej sytuacji na drodze. Stąd w większości z nas wyrobiła się maniera zgodnie, z którą wybiórczo dobieramy sobie znaki drogowe i nakazy, do których się dostosowujemy, a które ignorujemy.
Niestety, niemała w tym wina także instytucji i organów odpowiedzialnych za projektowanie dróg i organizowanie bezpieczeństwa na nich. Być może z braku zaufania do kierowców, być może z chęci wykorzystania przysługujących państwowych funduszy, a być może z najzwyklejszej w świecie bezmyślności ustawia się przesadnie dużą liczbę znaków tylko po to, by je ustawić. Nie służą one ani poprawie bezpieczeństwa na drodze, ani lepszej organizacji ruchu. Zatem czemu one służą?
Jakkolwiek absurdalne by nie były decyzje instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo na drogach, my, kierowcy, powinniśmy starać się jeździć zawsze i wszędzie bezpiecznie, bez względu na to, czy nakazują nam to znaki drogowe i przepisy ruchu drogowego, czy też nie. Bo tak naprawdę od naszej rozwagi i naszego rozsądnego podejścia do podróżowania po polskich drogach zależy bezpieczeństwo nasze i naszych najbliższych.
Warto o tym pamiętać szczególnie teraz, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, kiedy wszyscy będziemy więcej podróżować. Jeździjmy wolniej, nie ze względu na ograniczenia prędkości, ale ze względu na bezpieczeństwo nasze i naszych najbliższych.