Podsumowanie tygodnia 30.07-05.08
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu Tygodnia przeczytacie o polskiej husarii, ruszającej na podbój Europy oraz zaskakujących planach niemieckiej ekspansji i to na trzech frontach.
Kryjcie się Włosi, Anglicy, Szwedzi i Niemcy! Nadciąga husaria! A właściwie Hussarya, bo tak ostatecznie zostało ochrzczone pierwsze dziecko polskiego producenta Arrinera Automotive. Po paru perypetiach i nieporozumieniach, wreszcie możemy zobaczyć jak wygląda pierwszy polski supercar. Osobiście całkiem przypadł mi do gustu wygląd prototypu, do złudzenia przypominający Lamborghini Murcielago, którym jeździ Batman. Bałem się więc, że wersja produkcyjna nie będzie na tyle ciekawa i… myliłem się. Z przodu trochę jak Gallardo, z tyłu jak Lotus, a linia boczna to taki mały Avantador. Inspiracji zatem ponownie dość sporo, ale trudno mieć to designerom za złe, jako że auto wygląda po prostu świetnie. Prawdziwe wrażenie będzie jednak robiło dopiero na żywo, jak zresztą każde auto, które ma ponad 2 metry szerokości i niecałe 120 cm wysokości. Trudno również nie zachwycać się osiągami – 650-konne V8 będzie rozpędzać Hussaryę do 100 km/h w zaledwie 3,2 s, a do 200 km/h w 8,9 s. Mój ulubiony wynik jest jednak inny – w czasie, jaki potrzebuje podstawowy Golf, aby osiągnąć pierwszą „setkę”, nasz supercar zdąży rozpędzić się do 200 km/h i stanąć w miejscu. Na koniec jeszcze prędkość maksymalna – 340 km/h. Ktoś ma jeszcze wątpliwości, że Arrinera Hussarya będzie mogła walczyć z największymi tuzami wśród supercarów? Niewiadomą naturalnie pozostaje to, jak polski potwór się prowadzi, ale ponieważ w projektowaniu uczestniczył pan Lee Noble, myślę, że i o to możemy być spokojni. Jedyną rzeczą, o którą trochę się martwię, jest wnętrze. W koncepcyjnym pojeździe było ono… minimalistyczne, choć nie wiem, czy pod takie określenie podpada na przykład panel klimatyzacji ze starego Audi A6. Pozostaje mieć nadzieję, że i na tym polu popiszą się nasi styliści i Arrinera Hussarya będzie równie ekscytująca w środku, co na zewnątrz.
Podczas, gdy Polacy uderzają w segment najbardziej egzotycznych i niezwykłych samochodów, Niemcy coraz bardziej interesują się tymi małymi i tanimi. BMW bowiem planuje wprowadzenie do sprzedaży modelu serii 1. Tak, dobrze czytacie. Mimo, że Bawarczycy mają w swojej ofercie taki model już od 8 lat, teraz chcą stworzyć model jeszcze mniejszy. Co rodzi dość zabawną sytuację i niewygodne pytania – kto bowiem, na posiedzeniu zarządu BMW owe 8 lat temu powiedział „Nasz model klasy średniej ma oznaczenie 3, więc auto o klasę niższe, będzie nazywało się 1.”? Tak naprawdę było to logiczne posunięcie, jako że w BMW oznaczenia modeli zawsze rosły o dwa oczka. Ponadto już wejście do klasy kompaktów uznawane było przez wielu purystów za rozmienianie legendarnej marki na drobne, a robiąc model o oznaczeniu 1 producent dawał sygnał, że niżej już nie zejdzie. I wydawało się, że nie musi, jako że rolę malucha w rodzinie pełniło Mini. Teraz jednak, w dobie kryzysu, popularne i naturalne jest zdobywanie coraz niższych segmentów, zwłaszcza, że w tym konkretnym jest już Audi ze swoim A1. Co nas zatem czeka? Małe, bazujące na nowej generacji Mini, przednionapędowe autko, prawdopodobnie napędzane silnikami trzycylindrowymi. Profanacja marki? Być może, ale duma i finanse zwykle nie idą w parze, a z pewnością znajdzie się wiele osób chętnych do kupna wózka na zakupy rodem z Bawarii. Zastrzeżenia mam jedynie do wyglądu autka – Audi postarało się, aby A1 wyglądało jak mały drapieżnik i przygotowało sporo możliwości personalizowania go. BMW serii 1 GT (bo tak zapewne będzie się nazywać, przynajmniej do czasu przemianowania obecnej serii 1, na serię 2) wygląda zaś, jakby ktoś je ścisnął, aby uzyskać odpowiednio krótkie nadwozie. Wygląda trochę mikrovanowato, ale widocznie BMW postanowiło nie robić konkurencji Mini, tylko zaproponować coś praktycznego. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Segmentem praktycznych samochodów z wysokim nadwoziem zainteresował się też inny niemiecki, producent. Wiele wskazuje na to, że za 4 lata na rynku pojawi się Audi V3, czyli minivan na bazie modelu A3. Nomenklatura, choć nie potwierdzona, wydaje się być trafiona, ale spotkać można się też z określeniem Audi A3 Vario. Jak zwał, tak zwał, grunt, że w dobie crossoverów i SUVów pełniących rolę stylowych dzieciowozów, panowie z Ingolstadt chcą zaproponować samochód w klasie, która w wyższych sferach motoryzacji jest trochę passe. Wystarczy jednak rzucić okiem na wizualizację modelu… i wszystko się zmienia. Audi nie proponuje auta, które urosło przez napompowanie mu dachu, ale takie, które całe jest zwyczajnie wielkie. Mówi się o długości 4,5 metra, a więc mniej, niż A4 Avant, ale masywny przód i małe powierzchnie bocznych szyb tworzą zgoła inne wrażenie. Sygnał zatem wydaje się prosty – chcesz się wyróżniać w tłumie? Kup Audi Q3. Chcesz się wyróżniać w tłumie z całą rodziną – polecamy Audi V3, albo Audi A3 Vario, czy jak ten najbardziej szpanerski z dzieciowozów będzie się nazywać.
A na zakończenie inny samochód dla biznesmenów z rodzinami. Właściwie, to dla bogaczy z rodzinami. Jakiś czas temu zastanawiałem się nad sensem powstania Mercedesa CLS Shooting Brake, czyli przepięknego, czteroosobowego sedana, który stał się niemal równie pięknym, rodzinnym kombi. Uznałem, że to ciekawe auto, dla którego znajdzie się miejsce na rynku. Teraz zaś tym samym tropem chce podążyć jeden z naśladowców CLSa – Porsche Panamera. Do sieci trafiły pierwsze grafiki prezentujące limuzynę z Zuffenhausen w odmianie nazwanej, jakżeby inaczej, Shooting Brake. Kombi ze znaczkiem Porsche? Czemu nie, skoro mamy już jednego SUVa, a niebawem doczekamy się drugiego? Problem tylko w tym, że obecnie sprzedawana odmiana wydaje się być właśnie tym, co zwykło się określać jako Shooting Brake, czyli ni to coupe, ni to kombi. Jaki jest zatem sens tworzenia identycznej wersji nadwoziowej tego samego auta? Ja widzę jeden – stylistyka. Wiele razy widziałem Panamerę w akcji i miałem okazję dokładnie ją obejrzeć i choć na żywo wygląda znacznie lepiej, niż na zdjęciach, to trudno mi nie zgodzić się z głosami mówiącymi, że jest zwyczajnie brzydka. Budzi respekt i nieodpartą chęć zabrania na przejażdżkę, ale to trochę tak, jak z Subaru Imprezą – cudowna, ale… no właśnie, brzydka. Koncepcyjne grafiki wersji Shooting Brake wyglądają za to obiecująco. Auto nadal jest dynamiczne i muskularne, ale budzi pełne zainteresowania uniesienie brwi, a nie krzywą minę. Słowem, może być ciekawie.