Podsumowanie tygodnia 25.06-01.07
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu Tygodnia przeczytacie o idealnym samochodzie dla dzieciatego prezesa, małym i niepraktycznym dostawczaku dla wybrańców oraz o żywej legendzie motoryzacji, która może, jakże by inaczej, zostać hybrydą.
Mercedes CLS to niezwykle ważny model. W czasach, kiedy wydawałoby się, że każdy możliwy segment rynku został już stworzony, Niemcy pokazali, że nadal można wymyślić coś nowego. Osobiście jestem fanem tego samochodu i lubię o nim myśleć, jak o prztyczku w nos krytyków Mercedesa. Tych wszystkich, którzy marudzili na klasę E mówiąc, że jest zbyt stonowana, nudna, nie daje przyjemności z jazdy, albo że jest samochodem dla taksówkarzy. CLS jest dokładnym zaprzeczeniem tych określeń, zwłaszcza jego druga generacja. To zapewniło mu wyjątkową, jak na klasę i cenę, popularność, a także niejednego naśladowcę. Nie każdemu jednak takie auto odpowiada, a to z bardzo prozaicznej przyczyny – czteromiejscowy sedan dobry jest dla biznesmena, którego dzieci już „poszły na swoje”. Człowiek sukcesu, który nadal jeździ z latoroślami na wakacje, musiał zatem zdecydować się albo na niezbyt urodziwą, ale niezwykle praktyczną klasę E kombi, albo udać się do konkurencji. Mercedes uznał, że jest to problem wart zainteresowania się nim i rozwiązania, czego efektem jest zaprezentowanie CLSa Shooting Brake, czyli wersji kombi. Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się być zaprzeczeniem idei tego modelu. CLS powstał jako luksusowa limuzyna, która wyglądem przywodzi na myśl coupe. To auto dla osób chcących wygody i luksusu, ale niewykorzystujących tylnej kanapy, ani nie potrzebujących dużego bagażnika, za to chętnie dopłacających za obłędnie wyglądające nadwozie. Oferowanie takiego auta w wersji kombi jest jak przysłowiowy miód z boczkiem – kompletnie niepasujące do siebie połączenie. Dlatego też musimy spojrzeć na niego z nieco innego punktu widzenia. Może i nazywa się CLS i tak też wygląda, ale to zupełnie inne auto. To 5-miejscowe kombi z wielkim, 590-litrowym bagażnikiem dla osób ceniących wyjątkowy design i gotowych za niego dopłacić. CLS Shooting Brake to dowód na to, że praktyczne kombi może być równocześnie luksusowe, mieć sportową żyłkę i świetnie wyglądać.
Ciekawe wieści dochodzą też od producenta, mającego w swojej ofercie również bardzo designerskie, ale dla odmiany malutkie kombi – Mini. Nigdy nie mogłem do końca zrozumieć, co kierowało projektantami odmiany Clubman – stworzenie małego kombi, adresowanego do osób, które chciałyby mieć Mini, ale odstrasza ich znikoma praktyczność bazowego modelu, jest niezłym pomysłem. Tylko dlaczego z lewej strony dać mu jedne drzwi, zaś z prawej dwoje? A do tego zamiast klasycznej klapy bagażnika parę drzwiczek? Rynek zna już od dawna samochody, w których zastosowano podobne rozwiązanie – dostawczaki. Czy to właśnie chcieli stworzyć projektanci Mini? Najwyraźniej tak – zaprezentowali teraz bowiem wersję Clubvan, czyli dwuosobowego vana… Szczerze przyznam się, że moim pierwszym odruchem było sprawdzenie czy aby nie mamy dzisiaj 1 kwietnia, bo taki samochód wydaje się być po prostu dziwnym żartem. Gdyby ktoś zaprezentował pierwsze Mini w wersji van byłoby to rozsądne posunięcie. Samochód Jasia Fasoli był w Anglii tym, czym dla nas Maluch, więc jego wersja dostawcza byłaby świetną propozycją dla drobnych przedsiębiorców. Ale nowe Mini, które ma przyciągać wzrok i jeździć, jak gokart? Nowe Mini, które jest horrendalnie drogim samochodem do miasta dla wybrańców? Jakiejkolwiek logiki w tym można doszukać się dopiero spoglądając na cenę, która ma oscylować w granicach 58 tys. zł. Zakładając oczywiście, że polscy dilerzy zastosują bezpośredni przelicznik z funta na złotego. W takim wypadku nie jest tak źle – teoretyczni konkurenci, Fiat Doblo i Renault Kangoo, cenią się podobnie. Z drugiej jednak strony mówimy tu o wersjach 5-osobowych, w której to konfiguracji Doblo zabierze niemal tak dużo bagażu, co 2-osobowy Clubvan. Zainteresuje zatem raczej przedstawicieli handlowych zbierających jedynie zamówienia, niż osoby dowożące towar do sklepów. Zakładając oczywiście, że cena będzie na wspominanym wcześniej poziomie, który jest podejrzanie niski. Clubman bowiem, od którego Clubvan różni się brakiem tylnej kanapy, kosztuje u nas o 22 tys. zł więcej!
Na koniec zaś coś, czego w Podsumowaniu zabraknąć nie mogło, czyli zapowiedź hybrydowego supercara. Cóż, w tym konkretnym przypadku nie tyle zapowiedź, co stwierdzenie, że taki napęd brany jest pod uwagę. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, ale mowa tutaj o następcy Bugatti Veyron’a! Dlatego przepraszam, ale ja czegoś tu nie rozumiem – następca potwora z 8-litrowym, 16-cylindrowym silnikiem wyposażonym w 4 turbiny, rozwijającym 1200 KM ma być hybrydą? Po co? W jakim celu? Dlaczego? Co niby zamierzają zrobić? Downsizing? Wsadzą do Veyrona 6-litrowy silnik z Bentley’a Continental’a, podkręcą mu trochę moc i dodadzą silnik elektryczny? Przedstawiciel Bugatti wspomniał też o chęci obniżenia sporej masy Veyrona, co jest sprzeczne z pomysłem na hybrydę. Silnik elektryczny, a przede wszystkim baterie, ważą i to sporo. Następca Veyrona byłby przez to zwyczajnie gorszy od pierwowzoru. Jestem w stanie dostrzec metodę w tym szaleństwie i przyznać, że pomysł, aby poruszać się takim samochodem bez wydzielania spalin w centrum miasta, albo bezgłośnie przejeżdżać przez cichą wioskę, ma swoje plusy. Ponadto inżynierowie Volkswagena stworzyli Veyrona jako pokaz ich możliwości, a więc zaprojektowanie hybrydowego potwora wpisywałoby się w tą logikę. Musimy jednak wziąć pod uwagę to, w jakim celu kupuje się taki samochód. Nie po to bynajmniej, aby był cichy, ale żeby ryczał z wydechu, gulgotał i wydawał z siebie jeszcze inne, przyprawiające o gęsią skórkę, dźwięki. Supercar jest definicją szaleństwa, a w szaleństwie nie ma miejsca na rozsądek i kalkulację. Szaleństwo nie zna kompromisów, dlatego też hybrydowy Veyron, jeśli faktycznie powstanie, będzie złym samochodem. Ponieważ „ekologiczne” rozwiązania sprawią, że nie będzie tak dobry, jak mógłby być.