Podsumowanie tygodnia 23.07-29.07
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu Tygodnia przeczytacie o niemieckich zakusach na legendę oraz zakusach na niemiecką legendę, a także o kastrowaniu samochodów i nabierającej (nowych) kształtów polskiej nadziei.
Przyznaję, trochę w zeszłym tygodniu spanikowałem. Trudno jednak tego nie robić, skoro z każdej strony słyszymy głosy zwiastujące coraz większy kryzys ekonomiczny i przewidujące upadki kolejnych producentów samochodów. Wygląda jednak na to, że nie znajdzie się wśród nich Lotus – pomimo sporego zadłużenia, na legendarną brytyjską markę czai się ponoć Volkswagen. Co jest pozytywną wiadomością, jako że firma, choć jednoznacznie kojarzy się z Anglią, należy teraz do malezyjskiego Protona. Przejście ponownie w europejskie ręce może jej wyjść tylko na dobre. Sądzę też, że nie ma co obawiać się, że kolejny Elise powstanie na płycie podłogowej Polo i będzie miał zegary z Golfa – Niemcy znani są ze swojego zamiłowania do unifikacji rozwiązań technicznych między różnymi modelami, ale Lotus to trochę inna para kaloszy. To marka tak nietypowa i charakterystyczna, że jedyną drogą jej rozwoju wydaje się być podążanie za własnymi tradycjami. Naturalnie, plany dotyczące dużego coupe i 4-drzwiowego sedana wyposażonych w 620-konny silnik nie do końca korelują z wizją małych, lekkich i zwariowanych sportowych autek, ale wygląd konceptów sprawia, że można by Lotusowi wybaczyć nawet plany rodzinnego kombi.
Inne niepokojące doniesienia, które chyba również będziemy mogli puścić w niepamięć, to te, dotyczące upadku legendarnego Nurburgringu. Zadłużony, na niemal pół miliarda euro, kompleks ma ponoć wykupić Bernie Ecclestone – władca Formuły 1. Plotka ta niezwykle jest miła każdemu miłośnikowi motoryzacji, ponieważ upadek Nurburgringu wydaje się być czymś wręcz surrealistycznym. Można zrozumieć upadek jakiegoś tam toru wyścigowego, ale tu mowa jest o sporym kawałku historii motoryzacji i wręcz legendarnym obiekcie. Trzymajmy mocno kciuki, aby pan Bernie zechciał uszczuplić nieco swoje konto i zrobić tym wspaniały prezent sobie i nam wszystkim.
Chociaż z drugiej strony, kiedy się nad tym głębiej zastanowić, można powiedzieć, że Nurburgring, choć jest pięknym symbolem, to symbolem przemijającej epoki. Coraz mniej się teraz mówi o osiągach samochodów i ilości koni pod maską, a bardziej skupia na spalaniu oraz emisji CO2. Pamiętam, że pisałem jakiś czas temu test pewnego samochodu i zerknąłem do oficjalnych broszur producenta, aby sprawdzić dane techniczne modelu, który testowałem. Niestety, jedyną informacją, jaką udało mi się znaleźć, była ta dotycząca… emisji CO2 do atmosfery. Żadnych danych o przyspieszeniu, prędkości maksymalnej, średnim spalaniu, czy drodze hamowania – tylko ta jedna. To znamienny przykład tego, co teraz istotne jest dla producentów samochodów. Co najgorsze, wygląda na to, że plaga „ekologii” nie dotyczy już teraz tylko i wyłącznie aut popularnych, ale też tych najbardziej egzotycznych. Choć brzmi to jak kiepski żart, to jest to ponura prawda – Lamborghini Aventador z roku modelowego 2013 otrzyma… Start/Stop oraz system dezaktywujący połowę cylindrów. Przepraszam, ale czegoś nie rozumiem. Mówimy tu o kosztującym przeszło 1,3 mln zł supercarze napędzanym 700-konnym, 6,5-litrowym V12 i „ekologii”, w jednym zdaniu? Specjalnie piszę „ekologii” w cudzysłowiu, ponieważ powyższe działania mają z nią niewiele wspólnego. W autach pokroju Aventadora nie da się sztucznie obniżyć zużycia paliwa – jeśli kierowca go przyciśnie, to tak czy inaczej spali hektolitry benzyny. Mnie osobiście system Start/Stop swoim zachowaniem na zmianę denerwował i dezorientował nawet w Polo TDI, a oszczędności nie odczułem żadnych. Odłączanie cylindrów jest już lepszym pomysłem, bo częściej można z niego korzystać, a oszczędności z jego zastosowania są bardziej realne. Rzecz jedynie w tym, że mówimy tu o Lambo z 12-cylindrowym silnikiem! Tym autem chcemy się cieszyć przez każdą minutę jazdy nim, a jedną z przyczyn tej radości jest dźwięk silnika. I to dźwięk nie tylko podczas szaleńczego przyspieszania, ale również spokojnej jazdy, kiedy silnik, niczym uśpiony potwór, warczy i dudni za naszymi plecami. Czy zachowa swój charakter, jeśli nagle stanie się on V6? Raczej w to wątpię. A nawet jeśli zmiana nie będzie bardzo zauważalna, to i tak trudno będzie myśleć o takim Aventadorze inaczej, jak o potworze, którego ktoś wykastrował.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że podobny los nie spotka polskiego supercara, który nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Co jest oczywiście dość zabawne i lekko dezorientujące, jako że przez długi czas wydawało nam się, że wiemy jak Arrinera wygląda. Okazało się jednak, że wygląda za bardzo jak Lamborgini, ale to nie szkodzi, bo to jedynie projekt, a wersja produkcyjna jest już w drodze. Mimo, że zobaczyliśmy do tej pory fragment linii bocznej samochodu i parę nic nie mówiących szczegółów, myślę, że możemy być spokojni o urodę naszego pierwszego supercara. Bardziej obawiam się o wygląd wnętrza, który w projekcie był dość… kontrastujący z wyglądem karoserii. Zaprojektowana bez krzty polotu deska rozdzielcza nie przystawała do muskularnego i pociągającego nadwozia. Takie elementy jak panel klimatyzacji żywcem wyrwany z Audi A6 rocznik ’97 pomińmy może milczeniem. Nie mamy raczej co liczyć na wnętrze jak w autach spod znaczka Pagani, ale miejmy nadzieję, że teraz nasi projektanci naprawdę się postarają, czego Wam oraz sobie szczerze życzę.