Podsumowanie tygodnia 18.06-24.06
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu tygodnia przeczytacie o przesadnej fascynacji BMW własną historią, Renault podążającym za panującym trendem wśród sportowych hatchbacków oraz o tym, dlaczego nie należy oferować skrzyń manualnych w kraju, gdzie nikt nie ma pojęcia o ich istnieniu.
Wraca legenda! Niezwykły supercar od producenta szczycącego się długą tradycją tworzenia samochodów ze sportowym zacięciem. BMW M1, bo o nim mowa, gościło na rynku zaledwie trzy lata i było jedynym modelem bawarskiego producenta z silnikiem umieszczonym centralnie. Złośliwi mogą powiedzieć również, że było tak niemieckie, jak kebab kupiony w Berlinie. Za design nadwozia odpowiedzialny bowiem był Giugiaro, a produkcją samochodu zajęło się Lamborghini. Auto, które zapewne pojawi się na rynku w 2016 roku nie będzie naturalnie dziełem Włochów, a jedynie niemieckiej myśli technicznej. Mówi się o silniku V8 z doładowaniem i mocy nawet 650 KM, co tym bardziej rozpala emocje. Wstępne szacunki mówią o przyspieszeniu do 100 km/h w około 3 s i prędkości maksymalnej wynoszącej 330 km/h. Wygląda to tak, jakby BMW chciało zrobić konkurencję nie Audi R8, ale raczej Lamborghini Aventadorowi. Sam silnik interesujący jest o tyle, że BMW ma już w swojej ofercie V8 biturbo, które znajdziemy na przykład pod maską modelu M5, rozwijającym 560 KM. Gdyby pożyczono z niego tę jednostkę, można by powiedzieć, że jest to swego rodzaju ironia historii. BMW M1 bowiem dało początek modelom M, z których pierwszym było właśnie M5, korzystające z silnika pochodzącego z tego właśnie supercara. Czyżby teraz wyczynowy sedan miał odwzajemnić się i pożyczyć swoje serce, aby umożliwić wskrzeszenie M1? Wszystko to jest bardzo ekscytujące, ale ja mam jedno, psujące nieco nastrój, pytanie – dlaczego ten samochód jest taki brzydki? Nie widzę nic złego w inspirowaniu się modelami, które zapisały się w kartach historii motoryzacji, ale BMW chyba podeszło do sprawy bardzo bezkrytycznie i z zupełnym brakiem kreatywności. To, że inspirujemy się czymś, nie znaczy, że mamy to kopiować. Zaś nowe M1 z mikroskopijnymi światłami z przodu (prekursor miał chowane główne światła) i charakterystyczną „żaluzją” na tylnej szybie sprawia wrażenie, jak auto żywcem wzięte z lat ’70. Mercedes jakoś zdołał sprawić, aby SLS wyglądał nowocześnie, a jednocześnie przypominał 300 SL z lat ’50. Panowie z BMW – nie ma co rozczulać się nad własną historią, tylko trzeba iść do przodu, również stylistycznie.
Do przodu idzie chociażby Renault, które ujawniło swoje plany co do nowego, usportowionego Clio. Wszystko wskazuje na to, że idąc z duchem czasu, zrezygnują z wolnossącego silnika na rzecz jednostki z turbodoładowaniem. Jest to w sumie powód do zadowolenia – mniejszy silnik oznacza niższą masę i mniejsze dociążenie przedniej osi, co z kolei przełoży się na lepsze osiągi i prowadzenie. Dzięki turbinie możemy liczyć na wyższy, niż dotychczas moment obrotowy, który będzie zapewne dostępny już od bardzo niskich obrotów, co pozytywnie odczujemy nie tylko podczas jazdy wyczynowej, ale przede wszystkim podczas codziennego poruszania się w ruchu miejskim. Jednocześnie jednak oznacza to, że Clio RS straci sporo ze swojego charakteru. To bardzo miłe uczucie, kiedy dodajemy gazu, słyszymy świst turbiny i auto ochoczo wyrywa do przodu wciskając nas w fotel. Kiedy jednak pod maską tak małego samochodu wsadzimy 2-litrową jednostkę, która będzie kręciła się do ponad 7000 obr./min. i rozwijała 200 KM, to nie możemy mówić tu o „miłym uczuciu” – raczej o dzikiej frajdzie. O przyjemności z wkręcania silnika na obroty zarezerwowane tylko dla prawdziwych sportowców i radości z obcowania z czymś prostym i mechanicznym, nie korzystającym z żadnych wspomagaczy. Oczywiście kupując takie auto i jeżdżąc nim na co dzień lepiej nam będzie z silnikiem z turbo, ale jeśli zapragniemy chwili szaleństwa, to już nie będzie to samo.
Skoro już mówimy o niepraktycznych rozwiązaniach, tak bliskich sercu każdego fana motoryzacji, to bardzo ciekawą rzecz powiedział ostatnio jeden z przedstawicieli BMW. Otóż zawiedziony bardzo niskim zainteresowaniem skrzyniami manualnymi w modelach M5 i M6 oznajmił, że kolejne generacje tych samochodów dostępne będą tylko ze automatami. Dla wielu osób może być to wypowiedź niezrozumiała, jako że już poprzednią generację M5 i M6 można było kupić tylko ze zautomatyzowaną skrzynią SMG. Prawda jak zwykle leży jednak po środku – skrzynie manualne były i są dostępne, ale jedynie w USA. Otóż BMW ugięło się w 2006 roku pod falą krytyki dotyczącej skrzyni SMG, która sprawdzała się dobrze na torze, ale podczas jazdy po mieście była wręcz nie do zniesienia. Pomimo tego, że w nowym M5 zastosowano już skrzynię dwusprzęgłową, która działa o niebo lepiej od swojej poprzedniczki, BMW postanowiło podtrzymać tradycję oferowania manualnej przekładni w USA, gdzie, jak dobrze wiemy, skrzynie ręczne darzone są „szczególną” sympatią. A teraz jednak nie są zadowoleni ze sprzedaży tej wersji i chcą z niej zrezygnować. Bo nie cieszy się zainteresowaniem w kraju, gdzie posiadanie skrzyni manualnej pełni rolę zabezpieczenia przed złodziejami (patrz nie tak dawny przypadek, kiedy złodzieje nie wiedzieli jak takim autem ruszyć i musieli zrezygnować z kradzieży). Z drugiej oczywiście strony od jakiegoś czasu panuje już tendencja, aby w autach sportowych i supercarach oferować tylko automaty, więc krok jest zrozumiały. Konkurencja w postaci Audi RS6 i Mercedesa E AMG trwa przy nich od lat. BMW radziłbym jednak najpierw próbę sprzedania M5 z „manualem” na rynku, gdzie ludzie wiedzą. jak się nim posługiwać. Może w Europie – taki przykład pierwszy z brzegu. A dopiero potem, kiedy nadal nie będzie się taka wersja sprzedawała, zacząć narzekać i zapowiadać rezygnację z niej w przyszłości.