Podsumowanie tygodnia 07.05-13.05
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu Tygodnia przeczytacie kolejną tyradę na temat prób zaprojektowania sportowego i ekologicznego zarazem samochodu, krótką refleksję na temat niedoskonałości aut idealnych, a także o nostalgicznym spojrzeniu na pewne bezkompromisowe pojazdy.
Od pewnego czasu nie ma tygodnia, w którym nie pojawiłaby się informacja o jakimś nowym, ekscytującym samochodzie, który pomimo oferowania świetnych osiągów będzie ekologiczny. Tym razem doszły nas słuchy o planowanym następcy Toyoty Supry, który oczywiście będzie hybrydą. Zaznaczyć przy tym trzeba, że silnik elektryczny w aucie sportowym nie jest aż tak złym pomysłem, jak można by przypuszczać na pierwszy i drugi rzut oka. Jednostki takie rozwijają bowiem ogromne momenty obrotowe, dostępne niemal na zawołanie. Supra wspomagana dwoma silnikami elektrycznymi będzie zatem bardziej żywiołowo reagować na dodanie gazu, a dzięki temu, że napędzać mają one koła przednie, auto będzie stabilniej przyspieszać i lepiej spisywać się na mokrej nawierzchni. Podczas spokojnej jazdy zaś nie zrujnuje naszego portfela, bo z pewnością będzie mogła jeździć w trybie elektrycznym, wspomagając się czasem silnikiem benzynowym. Ucieszą się też mieszkańcy wielkich europejskich miast, gdzie do centrów bezpłatnie wjechać mogą tylko auta hybrydowe, czy z innego powodu ekologiczne.
Perspektywa całkiem kusząca, ale zatrzymajmy się na chwilę i pomyślmy, czego oczekujemy od następcy auta, które zasłynęło piorunującymi osiągami? Tym, że będzie dla nas fabryką adrenaliny, bezkompromisowym i niewyczerpanym źródłem dzikiej radochy z posiadania auta, w którym jedynym priorytetem jest wywołanie uśmiechu zachwytu na twarzy kierowcy. Jak do tego pasuje obraz samochodu mocarnego, ale pod warunkiem, że baterie będą naładowane? A po chwili ostrej jazdy już nie będą. Zostaniemy wtedy z samą jednostką benzynową i z zauważalnie gorszymi osiągami. Co więcej, każdy zakręt i każde dohamowanie przypominać nam będzie o balaście jaki wieziemy – o wyczerpanych bateriach i dwóch bezużytecznych silnikach elektrycznych. Jaki zatem obraz nowej Supry wyłania się z pierwszych zapowiedzi? Będzie szybka, zaawansowana technologicznie i stworzona bardziej z myślą o staniu w korkach (gdzie hybrydy nieźle się odnajdują), niż wykręcaniu coraz lepszych czasów na torze.
Tak bardzo narzekam na hybrydę w aucie sportowym, ale przecież to chyba teraz jedyna słuszna droga według producentów samochodów. Jeśli nawet Ferrari zapowiada wsadzenie silnika elektrycznego do swojego bolidu, to na cóż zda się moja krytyka? Panowie z Maranello, gdyby nawet przeczytali moje słowa, i tak nie przejęliby się nimi zbytnio, a to dlatego, że mają teraz poważniejszy problem. Ogłosili bowiem właśnie akcję serwisową dla posiadaczy modeli 458 Italia i California. Jeśli ktoś z czytających posiada ten pierwszy, to natychmiast pragnę uspokoić – tym razem Italia nie grozi samozapłonem. W najgorszym wypadku wada konstrukcyjna spowoduje uszkodzenie silnika. Tak naprawdę nie jest to powód do żartów – każdy producent ogłaszał kiedyś akcję serwisową, niektórzy wielokrotnie. Niestety w maszynie składającej się z miliarda części, jaką jest samochód, czasem coś może być wadliwe i nie zawsze da się to ze 100% pewnością wyłapać przed rozpoczęciem produkcji. Trochę gorsza sytuacja jest, jeśli owa wada doprowadza do samozapłonu, ale to też w świecie motoryzacji nic nowego – wystarczy przypomnieć sobie perypetie Peugeota 307. A zatem akcja serwisowa Ferrari, bez względu na powód, dziwić nie powinna. Ale jakoś się smutno robi na sercu, kiedy okazuje się, że nawet bolidy tak szlachetnej marki są tylko maszynami i one też mogą nie być doskonałe.
Jeśli ktoś po przeczytaniu powyższego wywodu uznał, że Ferrari są zbyt niepewne, to może zainteresuje się ofertą Nissana. Japońska marka zapragnęła bowiem zawalczyć w tej samej lidze cenowej. Szalony projekt, jakim był Juke-R, przestał być ćwiczeniem dla konstruktorów, a stał się realnym samochodem, który każdy może kupić. Każdy, kto ma pod ręką 450 tys. euro, co jest o tyle zabawne, że GT-R, na którym bazuje, kosztuje 471 tys., ale złotych! Domyślam się, że ta przeraźliwa suma spowodowana jest tym, że Juke-R nie będzie powstawał na taśmie produkcyjnej, a do tego Nissan chce sobie zrekompensować koszty zaprojektowania go. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że ustalili taką cenę, bo zwyczajnie mogli. Ile by nie zażądali, na świecie znajdzie się trochę osób, które chciałyby mieć takiego potwora w swojej kolekcji. Co by jednak o nim nie mówić, miło jest widzieć, że wciąż robi się auta bezkompromisowe.
Znacznie bardziej przystępną cenowo propozycję na tym polu zaprezentował Mercedes. Model CLK 63 AMG Black Series doczekał się swojego następcy – C63 AMG Black Series. Tu moc uzyskano wyciskając ją z widlastej „ósemki”, a nie dokładając silnik elektryczny. Zamiast zwiększać wagę bateriami, zmniejszono ją zabierając tylną kanapę. Więcej mocy, mniej wagi – oto niezawodny przepis na auto sportowe. Czy zrozumieją to projektanci Ferrari, Toyoty i inni, czy może auta pokroju Juke’a-R i C Black Series to ginący gatunek? Jak sądzicie?