Podsumowanie tygodnia 04.06-10.06
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu Tygodnia przeczytacie o supercarze z dżungli, interesujących zakusach Renault na rynek pseudoterenówek i tych zupełnie niezrozumiałych w wykonaniu Skody, a także dowiecie się dlaczego auta elektryczne są do bani.
Auta elektryczne są do bani. Przykro mi, ale taka jest prawda. Idea samochodu, który porusza się z cichym szelestem i nie emituje żadnych szkodliwych substancji do środowiska jest bardzo pociągająca. Niestety, auta wyposażone w silnik elektryczny i zestaw baterii są ciężkie, wolne, mają zasięg pozwalający pojechać co najwyżej do pracy i po bułki, a następnie wymagają ładowania przez całą noc. A do tego są bardzo, bardzo drogie w zakupie. Mimo tego lobby ekologiczne wymusza wręcz na producentach samochodów inwestowanie w takie rozwiązania, zdając się kompletnie nie zauważać wpływu na środowisko naturalne setek kilogramów litowo-jonowych baterii, w jakie wyposażone musi być auto elektryczne oraz fakt, że choć pojazd taki nie emituje CO2, to nie można tego samego powiedzieć o zasilanej węglem elektrowni, z której auta te czerpią prąd. Można naturalnie się spierać, że jest to dopiero początek naszej przygody z samochodem elektrycznym i potrzeba czasu i sporych nakładów finansowych, aby ta technologia rozwinęła się na tyle, żeby jej zakup był dla przeciętnego kierowcy opłacalny i atrakcyjny. Wizję tę przestają chyba jednak podzielać niektórzy producenci samochodów, bardzo rozsądnie uznając, że ich celem jest inwestowanie w rozwiązania, których stosowanie pomoże konkurować na rynku i przynosić zyski, a nie ponosić straty, aby przypodobać się ekologom. BMW snuło piękne plany o, paralelnej do obecnej, linii modelowej na literkę „i”, która byłaby w pełni elektryczna. Coraz częściej pojawiają się jednak informacje, że projekt został zarzucony. Wszystko wskazuje też, że w ich ślady pójdzie Audi, które autom z linii e-tron również odłączyło, nomen omen, wtyczkę. A przynajmniej modelom A1 i A2. Możliwe zatem, że R8 e-tron przetrwa, co byłoby całkiem logiczne. W segmencie małych aut trudno o klientów, którzy zapłacą dwa razy więcej za samochód o zasięgu 100 km. Auta typu R8 zaś z definicji przyciągają bardzo zamożnych pasjonatów i fanów technologicznych majstersztyków, więc tego typu samochód może się faktycznie sprzedać.
Skoro już poruszyliśmy temat supercarów, warto iść za ciosem i wspomnieć o DoniRosset – potworze prosto z amazońskiej dżungli. No, może nie do końca z dżungli, ale fakt, że pochodzi on z Brazylii jest sam w sobie dość niezwykły. Nie jest to co prawda pierwszy przykład tego, że w Ameryce Południowej też tworzą się pomysły na niezwykłe samochody (wszak pan Pagani pochodzi z Argentyny), ale nie czyni go to mniej intrygującym. Co najbardziej jednak zaskakuje, to ilość… inspiracji, jaką można w tym aucie odnaleźć. Linia boczna przypomina do złudzenia Lamborghini Gallardo, a wgłębienia w masce, Forda GT. Siadając w środku poczujemy się jak w McLarenie F1 - kierowca siedzi centralnie, a za nim, ramię w ramię, dwóch pasażerów. Pod maską pracuje V10 z Dodge’a Viper’a, które dzięki dwóm turbinom osiąga 1007 KM, a zasilane jest etanolem, które to rozwiązanie dobrze znamy już z Koenigsegg’a CCXR. Czym więc jest DoniRosset? Kolejnym poważnym graczem w świecie supercarów, czy może kopią rozwiązań znanych z jego potencjalnych rywali? Trudno zawyrokować na podstawie paru koncepcyjnych grafik i garstki informacji, ale wiem jedno – jeśli coś wygląda tak dobrze i ma 1007 KM, to bardzo chcę, aby można było to sprawdzić w praktyce.
Coś natomiast, czego możemy być już teraz pewni, to wciąż niesłabnąca popularność miejskich pseudoterenówek. Najlepiej wie o tym Nissan, którego obecna oferta na rynku europejskim opiera się głównie na takich właśnie samochodach. Co ciekawe, zdaje się tego nie dostrzegać jego partner – Renault. Po nieudanej przygodzie z uterenowionym Scenic’kiem RX4, „pożyczyli” oni parę lat temu od Japończyków model X-Trail i zbudowali na jego bazie Koleosa, który, mówiąc delikatnie, nie stał się rynkowym hitem. Teraz jednak Francuzi chyba obudzili się i planują stworzyć małego crossovera na bazie Nissan’a Juke’a, co zwiastować ma koncept o nazwie Captur. Biorąc pod uwagę fakt, że auto to, pomimo dość dyskusyjnej urody, cieszy się popularnością, posunięcie Renault wydaje się całkiem rozsądne. Można się zastanawiać dlaczego nie woleli „pożyczyć” o wiele bardziej popularnego Qashqai’a, ale widocznie nie chcieli robić wewnętrznej konkurencji Koleosowi, który choć nieco większy, mógłby kompletnie stracić klientów na rzecz tańszego bliźniaka Qashqai’a.
A na zakończenie, zamiast tradycyjnego, odpustowego SUV’a, auto, które nieudolnie chce udawać terenówkę. Bardzo nieudolnie. Okazuje się, że Skoda planuje wprowadzenie Superb’a w wersji Outdoor, który ma być bardziej bojową wersją ich wielkiego kombi. Nie ma w tym nic dziwnego. Od dawna w tej klasie goszczą Volvo XC70 i Subaru Outback, parę lat temu nawiązało z nimi walkę Audi A4 allroad, a teraz do stawki dołączył Volkswagen Passat Alltrack i Peugeot 508 RXH. Rynek zatem rośnie w siłę i warto się nim zainteresować. Zwłaszcza, że Skoda ma doświadczenie w „uterenowianiu” swoich kombi – już pierwsza Octavia dostępna była w takiej wersji. Problem tylko polega na tym, że Superb Outdoor… nie będzie w jakikolwiek sposób przystosowany do jazdy w terenie! Tradycyjnie takie auto powinno mieć napęd 4x4, podniesione zawieszenie i plastikowe osłony nadwozia. Nowa odmiana Superba zaś otrzyma tylko ten ostatni element. Napęd na wszystkie koła będzie co prawda dostępny, ale dokupić go możemy też do dotychczasowych odmian wielkiej Skody. Jaki zatem sens kupowania wersji Outdoor? Auta tego typu są ciekawą propozycją dla osób mieszkających poza miastem, robiących częste wycieczki w leśne ostępy oraz wszystkich innych kierowców w Polsce, którzy lubią nie przejmować się remontowanymi drogami, wysokimi krawężnikami i zimą rokrocznie zaskakującą drogowców. A do tego potrzebne jest podwyższone zawieszenie. Kogo zatem takie auto ma zainteresować? Chyba tylko tych, którzy uważają, że plastikowe osłony dodają autu uroku i gotowi są za nie dopłacić. Takich osób nie ma chyba jednak zbyt wiele.