Podsumowanie tygodnia 02.07-08.07
W dzisiejszym Niepokornym Podsumowaniu Tygodnia przeczytacie o trzech ciekawych designersko samochodach oraz o legendzie, która tworzeniem im podobnych się zajmowała.
W motoryzacji często mówi się o legendach. Wspomina się wtedy jakiś niezwykły model sprzed lat, pisze o samochodzie, który przestaje być produkowany po długim czasie obecności na rynku i zdobyciu rzesz wielbicieli, albo snuje spekulacje, czy może on powrócić w jakiejś nowej, nowoczesnej, ale jednocześnie wywołującej nostalgię, formie. Ogólnie rzecz biorąc prawie zawsze mówi się o autach, a niemal nigdy o ludziach, którzy są za nie odpowiedzialni. To dlatego, że za każdym seryjnie produkowanym modelem stoi cały sztab projektantów, konstruktorów, dyrektorów i kierowników, którzy uczestniczyli w jego projektowaniu, albo ów proces nadzorowali. Dlatego też tym smutniejsze są informacje o tym, kiedy człowiek, o którym można powiedzieć, że stał się żywą legendą, odszedł. Jeszcze nie tak dawno wszystkich nas, których krew ma w sobie domieszkę benzyny, zasmuciła wieść o śmierci Carroll’a Shelby’ego, a teraz doszły nas kolejne smutne wieści. Trzeciego lipca zmarł Sergio Pininfarina – projektant, którego studio od dziesięcioleci wzbudzało emocje i szybsze bicie serca fanów motoryzacji. Każdy miłośnik samochodów z pewnością ma przynajmniej kilka aut stworzonych przez Pininfarinę, do których żywił będzie ciągły sentyment. Dla mnie z pewnością będą to Ferrari F40 i Testarossa, Alfa Romeo Spider z lat ’60, a z aut nowszych Peugeot 406 coupe – takie przykłady pierwsze z głowy i z pewnością znalazłoby się jeszcze kilka. Lista aut, które zawdzięczają swoje kształty temu nazwisku jest bardzo duża. Naturalnie, wiele z nich nie powstało na desce kreślarskiej Sergio Pininfariny – były jedynie projektem jednego z pracowników jego studia. Wśród nich znajdzie się też pojazdy o stylistyce zupełnie niewłoskiej i, mówiąc delikatnie, niezbyt porywającej. Taki Hyundai Matrix czy Daewoo Tacuma nie grzeszyły raczej urodą. Nie to jest jednak ważne, ale fakt, czym stało się nazwisko i marka Pininfarina – synonimem włoskiego stylu, elegancji i wysmakowania. Oczywiście, to nie jedyny z italijskich projektantów – są przecież też Giugiaro czy Bertone, ale, przynajmniej w moim odczuciu, to Pininfarinie należy się tytuł numero uno.
Skoro już mówimy o osiągnięciach stylistów, to moją uwagę przykuła w tym tygodniu informacja o McLarenie MP4-12C bez dachu. Przyznam, że nie jestem wielkim fanem tego samochodu i jego stylistyki – wygląda bardzo dobrze i jest sporym osiągnięciem technicznym brytyjskich inżynierów, ale na rynku jest kilka innych, o wiele bardziej pobudzających zmysły, supercarów. Co jednak zwróciło moją uwagę, to składany dach, który, podobnie jak w Ferrari 458, jest metalowy. O ile jednak nie jestem do końca przekonany do wyglądu Italii Spider (mam wrażenie, że auto straciło odrobinę ze swojego uroku), to MP4-12C Spider wygląda niemal identycznie, jak wersja coupe. Fakt, straciło tylną, opadającą szybę, więc raczej nikt nie pomyli obu odmian, ale linia boczna została zachowana niemal idealnie. Wreszcie zatem otrzymaliśmy auto o nadwoziu coupe-cabrio, które po rozłożeniu dachu faktycznie wygląda, jak coupe, a nie 2-drzwiowy sedan jak ma to miejsce w przypadku popularnych samochodów. To prawdziwe dwa w jednym i idealna propozycja dla mieszkańców strefy o umiarkowanym klimacie.
Innym autem, które doczekało się ostatnio nowej wersji nadwoziowej, jest Mini. Tydzień temu pisałem o odmianie van skierowanej do drobnych przedsiębiorców skorych kupić niepraktycznego i niepotrzebnie designerskiego dostawczaka, a już doczekaliśmy się kolejnej odmiany brytyjsko-niemieckiego malucha. Tym razem zwie się ona Paceman i jest to 3-drzwiowa wersja bazująca na crossoverze Countrymanie. Przyznać trzeba, że autko prezentuje się bardzo przyjemnie i jest miłą odmianą po szoku z zeszłego tygodnia. Mam jednak dziwne wrażenie, że Mini próbuje podążać ścieżką Porsche i jego modelu 911. Kiedyś wchodziło się do salonu, mówiło „poproszę czerwoną dziewięćsetjedenastkę” i na tym kończyło się składanie zamówienia. Teraz zaś mamy do wyboru jakieś pięćdziesiąt wersji silnikowych, które dodatkowo występują z różnymi nadwoziami skrzyniami i napędami. Można się zwyczajnie pogubić i Mini również podąża w kierunku mieszania klientom w głowach ilością odmian, ale w tym wypadku nadwoziowych. Mamy Mini klasyczne, czyli malutkiego 3-drzwiowego hatchbacka. Jeśli jednak chcesz czegoś więcej, dostępne jest niby-kombi Clubman, albo crossover Countryman. Jeśli zaś chodzi głównie o styl można nabyć 2-osobową wersję Coupe. Do tego są jeszcze dwa kabriolety – 4-osobowy bazujący na „klasycznej” odmianie oraz roadster powstały na bazie coupe i skierowany do tych klientów, którzy lubią auta maksymalnie niepraktyczne. Wraz z zaprezentowaniem Paceman’a sytuacja jeszcze bardziej się skomplikuje i aż chce się zapytać jak wiele jeszcze wariacji na temat Mini da się zrobić. Zaryzykuję stwierdzenie, że jeszcze przynajmniej kilka.
A na koniec słowo o innym, rzucającym się w oczy autku miejskim – nowym Renault Clio. Powiem szczerze, że nie jestem fanem obecnej linii stylistycznej Renault, ale ten model przywrócił mi wiarę we Francuzów. Przednie światła przypominające te z Clio III z początku produkcji i grill nawiązujący do supercara Alpine robią świetne pierwsze wrażenie. Do tego muskularny tył, schowana klamka tylnych drzwi oraz wyróżnione czarno-aluminiowym pasem progi – trudno nie pochwalić stylistów Renault. Jakby tego było mało, Francuzi już teraz zapowiedzieli zestawy akcesoriów pozwalające na spersonalizowanie swojego Clio. Ciekawie wyglądają zwłaszcza linie kontrastujące z kolorem nadwozia, takie, jak w odświeżonym Megane RS. Będziemy musieli poczekać przynajmniej do listopada na możliwość sprawdzenia nowego Clio w akcji, ale nawet jeśli nie okaże się zbyt dobre (a szczerze wierzę, że tak się nie stanie), to z takim wyglądem wiele będzie można mu wybaczyć.