Ofiara brzydoty - Ford Scorpio
Zawsze kiedy jakiś model znika bezpowrotnie z rynku w całym świecie motoryzacyjnym robi się trochę smutno. Tak jak każda premiera jest na swój sposób ekscytująca, tak świadomość, że nie zobaczymy już nigdy nowej odsłony dobrze znanego samochodu, jest nieco przygnębiająca. Kilkanaście lat temu jednak do historii przeszedł pewien samochód w takich okolicznościach, że wiele osób usłyszawszy o tym wzruszało ramionami i mówiło "sami się o to prosili".
Dobry początek
Ford Scorpio nie ma przesadnie długiej historii, ale dał się poznać, jako całkiem wyrazisty samochód. Co prawda bazował w dużej mierze na mniejszym modelu Sierra, ale bynajmniej nie miał się czego wstydzić w klasie wyższej. Wyposażyć można go było w elektrycznie sterowane, skórzane fotele, tempomat, klimatyzację, podgrzewaną przednią szybę, a nawet napęd na cztery koła. Był też pierwszym seryjnie produkowanym samochodem, który w każdej wersji wyposażony był w ABS. Posiadał również całkiem szeroki wachlarz silników, z których najciekawsza była naturalnie topowa jednostka V6 firmowana przez Cosworth’a. Ogólnie Scorpio był godnym następcą Granady, ale jego dobra passa nie miała trwać długo.
Godny następca…
Zaprezentowana w 1994 roku druga generacja topowej limuzyny Forda bazowała, co prawda, na swoim poprzedniku, ale oferowała w stosunku do niego wiele zmian. Wprawdzie zniknęła z oferty odmiana z napędem na cztery koła, ale pojawiły się nowe elementy wyposażenia, takie jak automatyczna klimatyzacja, zmieniarka CD, samościemniające się lusterka oraz samopoziomujące się tylne zawieszenie w odmianie kombi. Nadal oferował bardzo wysoki komfort podróżowania i przestronne wnętrze, które czyniło z niego świetne auto na długie, wakacyjne wyjazdy (zwłaszcza w wersji kombi oferującej bagażnik o pojemności 550 l).
… tylko czemu taki brzydki?
Ford Scorpio drugiej generacji miał zatem wszystkie przymioty dobrego samochodu klasy wyższej i nie było powodów, dla których miałby nie cieszyć się taką popularnością, jak jego poprzednicy. Poza jednym – auto to było przeraźliwie wręcz brzydkie. Takie wrażenie towarzyszy przy pierwszym spotkaniu z tym koszmarem designera, a także przy drugim i trzecim. Po dłuższym jednak czasie przyglądania mu się z każdej strony i wielokrotnych próbach zrozumienia, jakim cudem coś takiego mogło nie tylko powstać, ale i przejść przez szereg szczebli decyzyjnych i trafić do produkcji, można dojść do wniosku, że nie jest aż taki okropny, jak mogłoby się wydawać. Jego stylistyka to po prostu unikalne połączenie nijakości i pospolitej brzydoty. Niektóre auta są spokojne i stonowane, inne eleganckie, a jeszcze inne spoglądają drapieżnie na otoczenie niczym dzikie zwierzę. Ford Scorpio zaś ma spojrzenie krowy – tępe i kompletnie pozbawione wyrazu. Podobnie nie można się jednak wypowiedzieć o tylnych światłach tego modelu, ponieważ… nie da się o nich powiedzieć kompletnie nic. To cienki pasek znajdujący się tuż nad zderzakiem. Nie sposób ocenić jego walorów estetycznych, tak jak trudno rozwodzić się nad prostym metalowym prętem w rusztowaniu – on tam po prostu jest i spełnia swoją funkcję. Co w tym wszystkim najśmieszniejsze (albo też najbardziej przygnębiające), to fakt, że Ford kompletnie nie miał pomysłu, jak zaradzić temu, dość palącemu, problemowi. Zamiast wyrzucić z hukiem stylistę odpowiedzialnego za pogrążenie Scorpio (tak na marginesie nigdy nie zdradzono kto nim był) i zapłacić komuś kompetentnemu za kompletną zmianę stylistyki, postanowiono twardo utrzymywać, że wszystko jest w porządku. Ford wolał jednak już więcej nie eksperymentować, co jest jedynym logicznym wytłumaczeniem faktu, że wersja kombi miała tył przeniesiony bezpośrednio z poprzednika. Dopiero w 1998 roku zdecydowano się na przeprowadzenie face liftingu, ale najwyraźniej nikt już nie wierzył w szanse na uratowanie Scorpio. Ograniczono się zatem do „przydymienia” przednich świateł i nadaniua wielkiemu chromowanemu grillowi trochę bardziej subtelnego kształtu. Tylne światła z kolei powiększono, a część klosza kryjącą kierunkowskazy oraz światła cofania otrzymała odpowiadające im kolory. Te zmiany, wraz z czarnym pasem oddzielającym światła lewe od prawych sprawiły, że całość odrobinę bardziej się wyróżniała. Modernizacja ta była jednak bez znaczenia, ponieważ przyszła zbyt późno, a do tego pozostawiła auto wciąż odpychająco brzydkim. W tym samym roku też wstrzymano produkcję.
Co poszło nie tak?
Ford Scorpio miał na sumieniu właściwie jeden grzech – wyglądał okropnie. Miał mnóstwo plusów, ale na rynku było wiele dorównujących mu samochodów, które mogły podobać się większości kierowców. Krótka, bo zaledwie czteroletnia, historia tego auta jest o tyle zaskakująca, że na sprzedaż samochodu i jego popularność na rynku wpływa mnóstwo czynników, na które producent nie ma wpływu. Dlaczego zatem w kwestii tak istotnej, jaką jest stylistyka, pozwolono sobie na taką wpadkę? Jaki stylista mógł nakreślić coś takiego i pomyśleć „tak, zarząd będzie zadowolony – to prawdziwe arcydzieło”. I jaki zarząd mógł popatrzeć na ten projekt i zagłosować za wprowadzeniem go do sprzedaży? Czy nie było na tym spotkaniu choć jednego człowieka, który pomyślał „co za okropny samochód – muszę to powstrzymać”. Czy wszyscy obecni tam kiwali z zadowoleniem głowami powtarzając, że jest to dobry kierunek stylistyczny dla flagowego modelu marki? Pewnie nie dowiemy się tego nigdy. Tak czy inaczej Ford Scorpio okazał się katastrofą (uważam tak pomimo zapewnień Forda, że przekroczono, bliżej nieokreślone, prognozy sprzedaży) i sprawił, że marka ta zniknęła na dobre z klasy wyższej. Z drugiej jednak strony trudno powiedzieć, czy gdyby stylista nie miał zaburzonego poczucia estetyki, efekt końcowy nie byłby taki sam. W tym czasie bowiem marki premium zaczęły wypierać producentów aut popularnych z klasy wyższej. Ford wypisał się z niej na własne życzenie, ale dzięki temu zapoczątkował trend, którym niebawem mieli podążyć inni. Postanowił bowiem znacząco powiększyć rozmiary kolejnej generacji Mondeo, aby mogło bez wstydu stać się reprezentacyjną limuzyną marki i stanowić swego rodzaju łącznik pomiędzy klasą średnią i wyższą. Śladem tym podążył Opel, który po zakończeniu produkcji Omegi i nieudanych eksperymentach z modelem Signum, stworzył wielką Insignię. Podobny zabieg zastosował również Peugeot, który modele 407 i 607, zastąpił 508, podkreślając tym samym jego pozycjonowanie jako ich wspólnego następcy. Możemy zatem śmiać się dzisiaj z Forda Scorpio, ale pamiętać powinniśmy, że przyczynił się on do powstania nowego trendu w projektowaniu aut klasy średniej.