Niezbyt sprytny lisek - Volkswagen Fox
Po zakończeniu produkcji Lupo, który nie zachwycił wynikami sprzedaży, Volkswagen pozostał bez modelu w segmencie najmniejszych miejskich autek. Pomimo złych doświadczeń Niemcy postanowili tam wrócić, ale tym razem podeszli do sprawy nad wyraz ostrożnie.
Autko miejskie, podejście drugie
Miejskie Lupo było całkiem dobrym samochodem, ale nie zdobyło popularności ze względu na cenę wyższą od większego o klasę Polo. Pomimo tego, że recepta na zwiększenie sprzedaży wydawała się oczywista (obniżenie ceny), to Volkswagen postanowił nie inwestować w zupełnie nową konstrukcję, aby przekonać się, czy zmiany w cenniku okażą się wystarczające, aby auto zaczęło się sprzedawać. Dlatego też zadecydował się na sięgnięcie po brazylijskiego mieszczucha – Fox’a.
Chytry plan
Wprowadzenie na nowy rynek istniejącego już samochodu to bardzo bezpieczna forma rozszerzenia swojej gamy modelowej. Pojawił się natomiast inny problem – przynależność klasowa. Volkswagen Fox jest bowiem odpowiednikiem Polo na rynku południowoamerykańskim. Był, co prawda, o 9 cm krótszy od Polo, ale za to o 1 cm szerszy i niemal 8 cm wyższy. Jeśli chodzi o możliwości przewozowe, to Fox, mając 260 l pojemności bagażnika, był zaledwie o 10 l gorszy od swojego większego brata, na którym zresztą bazował. Owo pokrewieństwo skutkowało identycznym rozstawem osi, a co za tym idzie podobną przestronnością. Mamy zatem dwa, pod wieloma technicznymi względami, identyczne samochody o różnych nazwach, innym wyglądzie i różnych grupach docelowych. Jak Volkswagen zamierzał to uzasadnić i ze sobą pogodzić?
Problemy dywersyfikacyjne
Wolfsburgski zarząd postanowił poczynić w Foxie szereg zmian, aby nie podbierał on klientów Polo. Właściwie to nie były to zmiany, ale… brak zmian. Widać to chociażby w wykończeniu wnętrza, które nie tylko przypomina, że samochód produkowano w Brazylii, ale wręcz każe się zastanowić, czy nie było to czasem w samym sercu dżungli... Największą jednak różnicą, która miała sprawić, że Fox nie będzie podbierał klientów Polo, było oferowanie go tylko jako 3-drzwiowego hatchbacka z 4 miejscami siedzącymi. Ograniczono też ilość jednostek napędowych (w Polsce to trzech), dostępne wyposażenie oraz ustalono cenę zauważalnie poniżej poziomu Polo. Kosztując 32 tys. zł Fox był o 4700 zł tańszy od większego brata, ale pamiętać należy, że miał on o 5 KM słabszy silnik, a w wyposażeniu brakowało wspomagania kierownicy, za które żądano 2880 zł, co w dużej mierze niwelowało różnicę w cenie.
Dla kogo?
Trudno powiedzieć do kogo skierowany był Volkswagen Fox na rynku europejskim. Auta klasy A wybierane są przede wszystkim ze względu na niewielkie wymiary zewnętrzne, pozwalające na swobodne manewrowanie w ruchu miejskim oraz korzystną cenę. Tu jednak mieliśmy do czynienia z samochodem o klasę większym, który próbował nawiązać z nimi walkę poprzez oszczędności w wykonaniu, które nie przekładały się jednak na wyjątkowo korzystną cenę. Poza tym w obawie przed konkurowaniem z Polo Volkswagen pozbawił Fox’a bardzo istotnej cechy autka miejskiego – praktyczności. Duża przestronność wnętrza jest oczywiście sporym plusem, ale bardziej pożądana byłaby tylna para drzwi, ułatwiająca na przykład posadzenie dziecka w foteliku. Błędem było również oferowanie jedynie czterech miejsc – próby zmieszczenia jeszcze jednego pasażera w aucie tej wielkości nie mają naturalnie nic wspólnego z komfortem podróżowania, ale brak możliwości przewiezienia pięciu osób, nawet na krótkim dystansie, nie jest zbyt praktyczne. Problemem były również wymiary Fox’a, który choć nieduży, nie był równie filigranowy (czytaj „łatwy w zaparkowaniu”) jak konkurencja.
Co poszło nie tak?
Volkswagen Fox to ciekawy przykład tego, że pomysł na degradowanie modeli do niższych klas poprzez różnorakie ograniczenia i zredukowaną cenę nie jest zbyt dobry. Przynajmniej wśród autek miejskich. Ktoś szukający łatwego w zaparkowaniu, ale praktycznego samochodu za możliwie niską cenę mógł zdecydować się na Fiata Pandę, albo Kię Picanto. Z kolei osoby oczekujące czegoś odrobinę lepszego mogli przebierać w ofercie aut klasy B. Fox zaś plasował się gdzieś po środku, nie spełniając wymogów cenowych pierwszej grupy kierowców, jakościowych drugiej, ani praktycznych obu. Był trochę autem dla nikogo, a efektem tego była marna sprzedaż. Dopiero ostatnia, trzecia już próba, sprawiła, że Volkswagen zrozumiał przepis na miejskie autko – nieduże, praktyczne nadwozie oraz przepaść cenowa pomiędzy nim i samochodem zaliczanym do klasy od niego wyższej.