Jak to jest z tym tuningiem?
Słowo "tuning" ma w sumie dwie twarze. Jednym kojarzy się z robieniem wszystkiego, co spowoduje, że ludzie na mieście nie będą w stanie ustać na nogach za śmiechu. Z kolei dla innych to część życia i poprawianie tego, na co producentowi szkoda było pieniędzy. W takim razie jak jest naprawdę?
Wszystko zależy od wyczucia i taktu. Kiedyś faktycznie była moda na robienie ze swojego auta pośmiewiska w całej gminie. Im więcej rzeczy było doklejonych do nadwozia, tym lepiej – i nie ważne, że wóz przez większą masę swoimi osiągami zaczynał dorównywać kombajnom. Grunt, to błyszczeć na drodze. Tymczasem takie zmiany nie są prawdziwym tuningiem, bo nie poprawiają parametrów auta. Dodatki często są cięższe od fabrycznych elementów, a ich współczynnik oporu powietrza jest na tyle duży, że mogłyby być żaglami w Darze Pomorza. Teraz mentalność ludzi trochę się zmieniła i coraz częściej podkręca się to, czego na pierwszy rzut oka nie widać.
Zwyczajne auto. Koła, kierownica, znośny lakier. Wsiadacie do środka, przekręcacie kluczyk, wciskacie „gaz” – i wtedy się zaczyna. Ziemia staje w miejscu, serce zaczyna walić jak młot pneumatyczny, a pęcherz daje za wygraną. Taki właśnie jest tuning mechaniczny. Tu nie liczy się wygląd, ważne są tylko miny kierowców, którzy zostaną wyprzedzeni na drodze. Tylko co tak naprawdę można w aucie poprawić?
W seryjnym wszystko. Bardzo często pod lupę idzie zawieszenie. Gwintowane umożliwia regulację prześwitu oraz twardości. W połączeniu z niskim profilem opon taka zmiana pozwala osiągać na zakrętach prędkości, przy których zwykłe auta rozpoczynałyby naukę latania i spadania. Jednak coś za coś – o komforcie lepiej zapomnieć. Często modyfikacjom poddaje się również sam silnik, ale to już wyższa półka, bo zwykle takie manipulacje pociągają za sobą konieczność innych zmian. W grę wchodzi zarówno wymiana podzespołów motoru, choćby na lżejsze, jak i chiptuning, który zwykle podwyższa moc i moment obrotowy. Auta z seryjnym doładowaniem przeważnie lepiej znoszą podkręcanie ich możliwości i bezpieczny przyrost mocy może w nich osiągnąć nawet 30%. Gorzej jest w przypadku jednostek wolnossących – tu lepiej nie przekraczać 8%. Oczywiście te granice są do pokonania, jednak większe ingerencje wiążą się już z wymianą elementów silnika na trwalsze – w przeciwnym wypadku wszystko trzeba będzie zeskrobywać z jezdni. Przy zabawie mocą lepiej nie pomijać też układu hamulcowego – raz, że seryjny może być za słaby, a dwa – nowe możliwości auta mogą go przerosnąć i przestanie działać, bo w płynie hamulcowym będzie można gotować jajka na twardo. Pozostaje jeszcze kwestia skrzyni biegów. Automatyczne są bardzo wyczulone na zwiększony moment obrotowy, dlatego trzeba uważać, żeby się nie rozsypały. Jednak nie dla każdego osiągi są ważne – szybkie auto musi wyglądać.
I tu naprzeciw wychodzi tuning optyczny. Na rynku odpowiednich firm jest mnóstwo i praktycznie każdy popularny model ma dedykowane dokładki do zderzaków, progów, batalię spoilerów, czy wiele innych smaczków. Sporo marek ma też swoich nadwornych tunerów – choćby Brabus w przypadku Mercedesa, Alpina u BMW, czy nawet taki Fiat ze swoim Abarthem na czele. W ich przypadku więcej zamian akurat zachodzi w środku niż na zewnątrz, ale sama wizualna strona takich aut jest idealnym przykładem dobrego smaku. Tylko, że dla niektórych tunerów ten dobry smak jest zbyt nudny i sięgają po bardziej widowiskowe rozwiązania – unoszone drzwi, modne ostatnio lampy diodowe o dziwnych kształtach, czy koła wielkości London Eye w Anglii. A pomysły firm tuningowych się nie kończą – na rynku można dostać opony, które podczas „palenia gumy” produkują dym o dziwnej barwie, felgi „spinnery” obracające się gdy auto stoi, czy elementy nadwozia wykończone naturalną skórą. Jakie są najnowsze trendy? W Krakowie 7-8 maja odbywają się targi Tuning Show – najlepiej po prostu sprawdzić to samemu.