Gadżety motoryzacyjne, które możesz kupić przez Internet
W Internecie czeka na nas mnóstwo gadżetów motoryzacyjnych. Jedne są przydatne, inne mniej. Jedne działają, inne w ogóle. Które są warte naszej uwagi?
Przyjrzyjmy się wynalazkom, które mają odmienić nasze życie za kierownicą. Wśród nich znajdą się narzędzia konwencjonalne, jak GPS-y czy wideorejestratory, ale część z nich jest z pewnością mniej popularna. Czy niskie zainteresowanie wynika z ich małej przydatności? Sprawdźmy.
Oczywista oczywistość
Zacznijmy od punktów oczywistych. Jeśli nasz samochód nie został fabrycznie wyposażony w moduł nawigacji, a często podróżujemy w nieznane nam miejsca, małe urządzenie z nawigacją będzie bardzo pomocne. W ciągu ostatniego dziesięciolecia ich popularność bardzo wzrosła, a wraz z nią poszerzyła się oferta. Takie urządzenie kupimy już za około 200 złotych, ale są też modele za ponad 1000 zł. Oprócz urządzeń służących jedynie do nawigowania, na rynku są też produkty oparte o system Android, w których możemy zainstalować nasz ulubiony program z mapami. Należałoby jednak nazwać taką konstrukcję, zwyczajnie, tabletem, a ten do dokładniejszego działania GPS wymaga często karty SIM i włączonego transferu danych.
Kolejnym z gadżetów, w którego przydatność nikt raczej nie wątpi, jest wideorejestrator. Kamera rejestrująca każdy przejechany kilometr przydaje się przede wszystkim w wypadku kolizji - czy to naszej, czy aut przed nami. Zawsze może posłużyć za materiał dowodowy, tym bardziej, jeśli ma funkcję czarnej skrzynki. Czasem spotkamy system, który na podstawie danych z czujnika przeciążenia jest w stanie stwierdzić, czy właśnie uczestniczyliśmy w wypadku drogowym. Zabezpiecza wtedy dane z ostatniego okresu nagrywania przed przypadkowym usunięciem. Jakość tych urządzeń zależy głównie od ceny. Prosty wideorejestrator kupimy już za 40 zł, ale nie spodziewajmy się po nich szeregu wodotrysków. Ceny zatrzymują się w okolicach 2 tys. zł.
„Jak ścieżka na Kraków?”
Z mandatami jest jak z piciem alkoholu. Najlepszym lekarstwem na kaca jest ograniczenie spożywanej ilości. Lekarstwem na mandaty jest baczne obserwowanie znaków i stosowanie się do nich. Nie wszyscy kierowcy godzą się z takim rozwiązaniem. W myśl zasady „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”, jeżdżą z prędkościami uważanymi przez nich za słuszne, a zwalniają jedynie przed policyjną kontrolą prędkości. W ten sposób utworzyły się całe społeczności ostrzegające siebie nawzajem przed, czającą się na ich prawa jazdy i portfele, Policją.
Tutaj jak zwykle sprawdzi się CB Radio, ale uwaga - musi spełniać określone kryteria, by móc je używać. Wymagania te określa stosowne rozporządzenie Ministra Transportu (Dz. U. z 2007 r. nr 138 poz.972): zakres częstotliwości od 26,96 do 27,41 Hz, moc wyjściowa do 4W dla DSB-AM i do 12W dla SSB-AM. Jeśli nasze radio nie spełnia tych kryteriów, Policja może nałożyć na nas grzywnę. Nie wszyscy chcą jednak jeździć z anteną na dachu i zagracać wnętrza dodatkowym radiem. Takie osoby mogą ściągnąć na telefon darmową aplikację Yanosik i otrzymać ostrzeżenie o kontrolach drogowych, ale też wypadkach i innych niebezpieczeństwach. Zgłoszenia są na bieżąco weryfikowane przez innych użytkowników - a tych jest w Polsce miliony. Jeśli uważasz, że smartfon zabierał by Ci zbyt dużo czasu i wolisz aparaty pokroju Nokii 3310 lub z jakichkolwiek innych powodów nie chcesz używać Yanosika na telefonie, twórcy aplikacji sprzedają urządzenia pokroju Yanosik GT. W cenie dostajemy pakiet transmisji danych na określony okres czasu.
Poza tymi, dającymi się wytłumaczyć, sposobami na mandaty, jest jeszcze cała „szara strefa”. Stanowią ją urządzenia niekoniecznie legalne - takie jak antyradary. Choć ich posiadanie jest dozwolone, to używanie w trakcie jazdy już nie. Nawet, jeśli zdecydujemy się zaryzykować te 500 zł i 3 pkt karne, nie zawsze mamy gwarancję, że urządzenie zadziała. Musi bowiem zostać na nią nakierowana wiązka radaru. Po usłyszeniu ostrzeżenia mamy zaledwie kilka sekund na zwolnienie do prędkości wymaganej. Jeśli kupujemy coś, co ma oszukać kontrolę Policji, zawsze możemy sami dać się oszukać. Przykładem urządzenia typu jammer. Ich działanie, w dużym uproszczeniu, opiera się na tym, że jeśli ów jammer odbierze sygnał z radaru, przełącza się w tryb transmisji i emituje fale, które zakłócają działanie urządzenia pomiarowego. Jak jest w praktyce? Tego nie wie nikt. Na YouTube znajdziemy kilka filmów, na których rzekomo przedstawione jest działanie jammera, ale żadne badania tego nie potwierdzają, a wręcz przeciwnie - w wielu przypadkach udało się udowodnić, że jammery nie mają żadnego wpływu na radary. Sprawa nie jest jednak przesądzona, ale testy musielibyście wykonać sami - a te mogą kosztować kilkaset złotych i punkty karne, jeśli okaże się, że urządzenie faktycznie nie działa.
Być gotowym na wszystko
Z większością tańszych gadżetów istnieje pewien problem. Są tworzone w konkretnych celach, ale nie wiadomo, czy i jak ktoś je pod tym względem przetestował. Jednymi z takich gadżetów są gwizdki, które mają odstraszać zwierzęta przed wbiegnięciem nam pod koła. Przy odpowiednio dużej prędkości, przepływające przez nie powietrze wytwarza ultradźwięki, których ponoć boją się leśne zwierzęta. Większość niezależnych testów wykazało, że te gwizdki nie działają. Niektórzy użytkownicy twierdzą za to, że odkąd używają tego sprzętu, pod ich koła nie wbiegło żadne zwierzę. Inni przez kilkanaście lat się z żadnym nie zderzyli, mimo że nawet nie wiedzą, że takie gwizdki istnieją. Jeśli mielibyście czuć się spokojniej po ostatniej przygodzie z jeleniem - można próbować. Koszt to zaledwie kilkanaście złotych.
Niektórzy uważają, że powietrze w ich autach jest zanieczyszczone, a ich zbawieniem ma być jonizator zasilany z gniazda zapalniczki. Ten temat można uciąć krótko, oglądając film na YouTube, w którym jeden z użytkowników rozebrał takie urządzenie. Okazuje się, że w środku znajdziemy niepodłączony do niczego tranzystor i świecącą diodę. Nic więcej. Jonizatory, jako takie, zdobywają jednak popularność. Ponoć urządzenia elektroniczne wytwarzają jony dodatnie, które przyciągają wirusy, grzyby, pleśń i alergeny. Jonizator oczyszcza więc atmosferę, produkując jony ujemne. Aparatura, która jest w stanie to zrobić nie kosztuje kilka złotych, a przynajmniej kilkadziesiąt. Miejmy to na uwadze.
Za jazdę z telefonem przy uchu grozi mandat w wysokości 200 zł i 5 punktów karnych. By uniknąć przykrości, możemy zdecydować się na zestaw głośnomówiący z łączem Bluetooth - o ile nasz samochód nie został wyposażony w taki moduł fabrycznie. Tu rodzi się jednak pewien problem. Oczywiście, z takim głośniczkiem przyklejonym do deski rozdzielczej możemy łatwo odebrać połączenie, ale przecież większość telefonów ma wbudowany głośnik i jesteśmy w stanie prowadzić w ten sposób rozmowę. Legalnie. Ciekawym rozwiązaniem są jednak niektóre urządzenia firmy Parrot, których instalacja jest może nieco bardziej skomplikowana, ale odtwarzają dźwięk na głośnikach samochodowych (wyjście wpina się do kostki radia). Jeśli mamy starszy model samochodu, możemy, zupełnie jak w nowym, połączyć się przez Bluetooth i w ten sposób odtwarzać także muzykę.
Bezkres Internetu
To nie wszystkie z motoryzacyjnych gadżetów, jednak te są najbardziej popularne. Zapewne gdzieś tam czają się rewolucyjne rzeczy, o których nawet nie śniliśmy. Jak ciekawe by się nie wydawały, podchodźmy do nich realistycznie. Im więcej mamy dostać za mniej, tym większa szansa, że taki sprzęt po prostu… nie działa.
Redaktor