Dwie strony medalu – motoryzacja przyszłości
Jeżeli jesteś prawdziwym miłośnikiem motoryzacji, to zapewne nie raz dotknęło Cię uczucie, że coś jest nie tak. Że to już nie ta jakość. Że śmieszne 3-cylindrowce to nadają się do kosiarki Husqvarna, a nie do 1.5-tonowej limuzyny klasy premium. Elektryki? O zgrozo, przecież to nuda!
Jestem człowiekiem młodym, więc nie pamiętam, jak wyglądała w wymiarze praktycznym branża motoryzacyjna lat 80. czy 90. W najlepszym wypadku mogłem obserwować VW Passaty drugiej generacji i Golfy MK1, które pojawiały się na drogach Bolesławca, małego miasta, z którego pochodzę. Oczywiście to i tak była rzadkość, bo większość samochodów to Polonezy, Fiaty i Łady.
Pamiętam jednak, że od najmłodszych lat byłem wielkim miłośnikiem motoryzacji. W początkowych latach objawiało się to w typowo dziecięcy sposób, ale z biegiem czasu rozwijałem swoje zamiłowanie do motoryzacji i gdy powoli kończyły mi się palce u rąk, jak ktoś pytał o mój wiek, mogłem już się pochwalić wielkim logo Subaru na ścianie mojego pokoju. Był to prezent od mojej mamy na urodziny. Pokój wymalowany cały na niebiesko i na jednej ze ścian wielkie, żółte logo Subaru. Był już XXI wiek, moim ulubionym czasopismem było WRC, a bohaterem dzieciństwa Leszek Kuzaj w n-grupowej Imprezie. Trwałem w tej pasji wiele lat, dorobiłem się nawet (za komunijne pieniądze) spalinowego modelu RC Tamiya, oczywiście z nadwoziem Subaru Imprezy STi. Swoją drogą, rozwścieczyłem tym rodziców – mogłem wybrać rower, zegarek albo inny „sensowny” prezent. Chciałem model i koniec kropka.
Swój pierwszy motoryzacyjny zawód przeżyłem w 2007 roku, gdy światu zaprezentowano Subaru Imprezę w nadwoziu hatchback. Mój świat się zawalił, już nic nie było takie samo, a moja miłość do tej marki znacznie osłabła. Dlaczego o tym piszę? A no właśnie dlatego, że 12-letnia Impreza GH będzie dla mnie punktem odniesienia. Nie sam samochód, a to, co wtedy czułem jako kilkunastoletni miłośnik motoryzacji. Dziś wiem, że nie byłem po prostu gotowy na tak dużą zmianę, a obecnie generacja GH mi się bardzo podoba.
To już było i nie wróci więcej
Wcześniej wspomniałem, że jestem człowiekiem młodym, przynajmniej względem wielu czytelników, którzy tu zaglądają. Absolutnie się tego nie wstydzę i to, że moje doświadczenie w poruszaniu się po drogach publicznych zbliża się powoli dopiero do około 10 lat, nie jest dla mnie przeszkodą, by pisać kierowcom, którzy zdali na prawo jazdy jeszcze „za komuny” o tym, czy samochód jest dobry, czy nie. Czy technologia wspomagająca kierowcę jest lepsza od samodzielnego prowadzenia, czy też nie.
Mentalizm, który rządzi nami, sprawia, że jesteśmy stworzeni do powtarzalności i kilkadziesiąt procent naszych codziennych czynności opiera się o powielanie znanych schematów. A przez to do dużych zmian podchodzimy sceptycznie. Nie można tego bezwzględnie krytykować, bo konserwatywne podejście bardzo często się sprawdza, ale równie często zawodzi. Złotego środka nie ma. Świat jest sumą decyzji, tych złych i dobrych. Jak dodamy do tego, że lubimy mieć wszystko pod kontrolą i to my powinniśmy rządzić wszystkim, to dzisiejszy rozwój motoryzacji może być kontrowersyjny.
Dlatego właśnie autonomiczne pojazdy, alternatywne źródła zasilania czy też korzystanie z technologii, która pozwala z mniejszych jednostek czerpać więcej, jest obiektem tak szerokiej dyskusji. Nie da się bezwzględnie powiedzieć czy wszystkie te zmiany są zmianami na lepsze, są one jednak konieczne, bo jako cywilizacja nastawiona na konsumpcjonizm potrzebujemy rozwoju, aby zyskać jeszcze więcej.
Więc tak jak nie stosujemy już lamp karbidowych, tylko LED-y, a bagażniki mają kufer i nie są jedynie półką za tylną osią, tak branża stara się dążyć do rozwiązania innych problemów. I te problemy nie są już tak trywialne, jak oświetlenie drogi czy wskazywanie kierunku jazdy. Dzisiaj dzięki precyzyjnym formom produkcji silników czy ponownej próbie zasilania aut prądem, a nawet eliminowaniu ludzkiego błędu, wykorzystując jazdę autonomiczną, motoryzacja idzie do przodu. Wykorzystywanie rozwiązań nowych sprawia, że się boimy, oceniamy i krytykujemy. Wierzę jednak, że włodarze koncernów, inżynierowie i całe sztaby innych pracowników wiedzą więcej niż „Jan Kowalski”, który co 5 lat kupuje inny samochód i tylko pobieżnie wie, jak ten jest zbudowany.
Optymalizacja
Czy się to podoba, czy nie, żyjemy obecnie w świecie nieograniczonego wzrostu. Nie kontroluje się prokreacji i zaludnienia, dążymy do granicy, która nie wiemy, gdzie jest. Wraz z zaludnieniem dochodzą zwiększone potrzeby, a te napędzają rozwój. I dopóki taki stan rzeczy będzie się utrzymywał, to jesteśmy skazani na coraz to większą optymalizację. Jest nas coraz więcej, trzeba sobie jakoś z tym radzić. Jest w tym oczywiście też interes — ludzie chcą zarabiać. Skupmy się jednak na warstwie ideologicznej branży.
Skoro ropa jest ograniczonym surowcem i możliwości wydobywcze prędzej czy później się skończą, należy szukać alternatyw. Jeden uzna, że wodór to rozsądny wybór, inna osoba powie, że to akumulatory. Znajdą się też tacy, którzy uważają, że nie ma jeszcze technologii, która na dobre zastąpi ropę. Wiemy na pewno, że motoryzacja zmieni swoje oblicze i to, jak dziś wygląda krytyka tego typu rozwiązań, bierze się z tego samego powodu, z którego nie mogłem przeżyć, że zrobili Subaru Imprezę z nadwoziem hatchback.
Zasilanie bateriami, brak kierownicy, nuda i smutek — auto przyszłości
No i pora na najcięższy element tych moich wypocin. Fragment, który mnie, jako miłośnikowi motoryzacji przychodzi najtrudniej. Suma wszystkich aspektów związanych z dużym zaludnieniem, korzystaniem z innych surowców do zasilania samochodów, a także próby wyeliminowania błędu kierowcy poprzez wykorzystywanie technologii autonomicznego prowadzenia i inne składowe mają rzekomo zabić motoryzacyjną duszę.
Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że motoryzacja to branża, która jest jedną z największych ludzkich pasji obecnego świata. Nic dziwnego więc, że wizja, w której kierowca staje się pasażerem, pojazd porusza się autonomicznie po najkorzystniejszej trasie z bezpiecznymi prędkościami, a samochód nawet nie będzie administracyjnie nasz, przeraża pasjonatów. O ile teraz mamy wybór i możemy jeździć elektryczną Teslą, a także 35-letnim BMW E24 z wypolerowanymi BBS-ami, tak w momencie, gdy autonomia stanie się nieodłącznym elementem systemu komunikacyjnego, tego wyboru nie będzie.
Jest to oczywiście spekulacja, bo świat może również pójść w innym kierunku, nigdy nic nie wiadomo na sto procent. Pamiętać jednak trzeba, że samochód to przede wszystkim narzędzie, które w danym momencie wygląda tak, jak potrzebuje tego rynek i służy do przejechania z punktu A do punktu B możliwie wygodnie, bezpiecznie i szybko. Rynek się zmienia, a my jako konsumenci też pośrednio przyczyniamy się do zmian wizerunkowych motoryzacji. Gdybyśmy nie korzystali z leasingów i wynajmu, nie powstałyby pewnie oferty typu car-sharing, które prowadzą do zmian polityki całych koncernów. Autonomia? Kto lubi jechać 700 kilometrów w trasie z nogą na gazie? Większość wybierze tempomat, a jak jest aktywny – to w ogóle bajecznie. Asystenci parkowania, utrzymywanie pasa ruchu, asystenci zmiany pasa itd. – my to świadomie wybieramy. Uważamy to za wygodne, choć wciąż mamy władzę. Trend jednak pokazuje, że głównie liczy się wygoda i bezpieczeństwo. A takie mają być pojazdy autonomiczne.
Czy to boli? Tak. Czy jest potrzebne? Tak. I tu jest pies pogrzebany. Z jednej strony nie wyobrażam sobie świata, w którym nie mógłbym jeździć samochodem takim, jakim chce. Dziś mamy tę wygodę, że można mieć spalinowego klasyka w manualu, optymalną hybrydę ze skrzynią bezstopniową i autonomiczną Teslę. Z drugiej strony, wiem, że brak rozwoju branży automotive też nie jest dobry. Rzekłbym, że nawet gorszy.
Cieszmy się zatem z tego, że żyjemy obecnie w czasach, w których mamy najszerszy — jak dotąd — wybór samochodów. Do naszej dyspozycji są auta na przynajmniej 4 rodzaje paliw, a także pojazdy elektryczne. Stare i nowe. Szybkie i wolne. Bezpieczne i wyczynowe. Nie narzekajmy teraz, bo prawdopodobnie kiedyś będzie dużo gorzej pod względem decyzyjności. Pamiętajmy też, że ta zmiana jest też konieczna.