Burnout Paradise: The Ultimate Box - szalona przygoda
Każdy z nas ma chyba ochotę czasami wcisnąć gaz do dechy i mknąć po ulicach swojego miasta lawirując między stojącymi w korku innymi użytkownikami dróg. Niestety (a raczej stety) nikt z nas nigdy nie będzie gnał na złamanie karku wedle własnego widzimisię. Jeśli jednak chcemy choć częściowo urzeczywistnić swoje pragnienia to możemy sięgnąć po grę wideo umożliwiającą taką szaloną jazdę po mieście. Co prawda nie realnym, ale Paradise City to świetnie wykreowana miejscówka na szalone wyścigi.
Burnout to stara już konsolowa seria, w której najważniejsze było jedno – adrenalina płynąca z wyścigów. Cechą rozpoznawczą gier z tego cyklu są takedowny – czyli zniszczenia samochodów przeciwnika biorącego udział w wyścigach. Cała akcja sprowadza się do zepchnięcia innego pojazdu na barierkę, mur czy inny samochód. Po zezłomowaniu auta przeciwnika otrzymujemy dopalacz, który wykorzystujemy do przedostania się na pierwsze miejsce. Ta „filozofia rozgrywki" w najnowszej części serii - Burnout Paradise nie uległa zmianie, jednak konstrukcja zabawy – tak.
Po pierwsze – mamy otwarty świat. Możemy swobodnie jeździć po całym Paradise City – sporym mieście wypełnionym skrótami, wyskoczniami, rampami i innymi miejscami gdzie można wykonywać długie skoki. Na każdym skrzyżowaniu czeka na nas jakaś konkurencja – zwykły wyścig, pokaz kaskaderski, ucieczka przed policją czy też zabawa w polowanie na piratów drogowych. Wszystkich konkurencji jest 120. Tryb kariery polega na zdobywaniu punktów do prawa jazdy. Zasada jest prosta – jedna wygrana – jeden punkt. Po ukończeniu określonej liczby wyścigów (od kilkunastu do 120) otrzymujemy kolejne prawo jazdy i tak aż do poziomu Elite.
Model rozgrywki jest czysto zręcznościowy – mkniemy na złamanie karku korzystając z dopalacza, niszcząc przeciwników i wykonując niebotycznie długie drifty. Wyścigi nie mają sztywnej drogi przejazdu. Znamy tylko miejsce startu i metę – resztę dobieramy sobie sami. Jako, że Paradise City to miasto wypełnione skrótami, to niejednokrotnie właśnie one zadecydują o zwycięstwie.
To co wyróżnia grę od innych wyścigówek to całkowity brak realizmu. Twórcy nie starali się odwzorować realnej charakterystyki prowadzenia pojazdu, a skupili się na zmaksymalizowaniu adrenaliny płynącej z prowadzenia samochodu na granicy śmiertelnego wypadku.
Kraksy, których podczas gry doświadczymy masę prezentowane są w postaci filmików, które obrazują w zwolnionym tempie proces zgniatania się karoserii, pękania szyb i odpadania kół. System ukazujący proces niszczenia pojazdu został przygotowany niemal perfekcyjnie. Nie mam zastrzeżeń zarówno do fizyki zderzeń jak i jakości destrukcji modeli samochodów. Prezentacja widowiskowych wypadków wymusiła jednak na twórcach konieczność zrezygnowania z kierowcy – nie widać kto prowadzi samochód. Ale może to dobrze – ciężko sobie wyobrazić jak wyglądałby wirtualny manekin człowieka przy zderzeniach takiego typu jakie oferuje gra.
Powszechnie znana jest również niechęć producentów samochodów do licencjonowania swoich maszyn grom, które posiadają tak zaawansowany system zniszczeń samochodu, że pojazdy mogą stanąć w płomieniach i zostać unieruchomione. Wiadomo – polityka dbania o wizerunek samochodu jako niezniszczalnego środka lokomocji. W recenzowanej grze nie zasiądziemy więc za kierownicą żadnego realnego samochodu, ale widać, że podczas przygotowywania większości z nich twórcy wzorowali się na istniejących pojazdach. Odnajdziemy więc nieoficjalne odpowiedniki m.in. Pontiaca GTO, Mitsubishi FTO, Lamborghini Countach, Koenigsegga CCX, GMC Vandura (tego z Drużyny A) czy Dodge´a Chargera. Ogółem pojazdów jest 75, w tym kilka motocykli. Pojazdy zostały podzielone na klasy, więc należy dostosowywać odpowiednią wyścigówkę do rodzaju konkurencji. Japoński, kaskaderski samochód nie nada się do takedownów, a dużym, klasycznym oldtimerem nie będziemy kręcić beczek na wyskoczni. Klasy różnią się również dopalaczem – w samochodach opisanych jako „prędkość" należy napełnić cały wskaźnik nitro, w kaskaderskich – nie. Inne są także pojemności zbiorników.
Miasto, w którym toczymy boje z przeciwnikami i czasem zostało przygotowane bardzo zmyślnie. Jest spore, jak już wspomniałem – ma dużo skrótów, ramp i wyskoczni. Jego projekt również nie budzi zastrzeżeń – jest dzielnica portowa, centrum, są i przedmieścia oraz wieś. Do tego dochodzi jeszcze autostrada, linia kolejowa po której można jeździć i pokonywać dziesiątki jardów w powietrzu oraz most – mekka kaskaderów.
Na uwagę zasługuje również oprawa dźwiękowa, która robi piorunujące wrażenie. Tytułowym utworem jest Paradise City zespołu Guns n’Roses. Poza tym odnajdziemy kawałki takich zespołów jak Alice in Chains, Seether czy Depeche Mode. Ścieżka dźwiękowa zawiera także inne gatunki – np. muzykę klasyczną. Są Cztery pory roku, jest i Verdi – każdy więc znajdzie coś dla siebie.
W Burnout Paradise zagrać mogą posiadacze zarówno komputerów klasy PC jak i konsol (Xbox 360, PlayStation 3). Recenzowana przez nas wersja The Ultimate Box to rozszerzona edycja zawierająca wiele istotnych poprawek takich jak system zmian pór doby, motocykle, udoskonalona fizyka zderzeń itd. Warto więc sięgnąć właśnie po tę edycję mimo że jest nieco droższa.
Dzieło Criterion Games zapewni co najmniej 20-30 godzin zabawy. Oczywiście by odkryć wszystko i pobawić się sporo w trybie wieloosobowym należy zarezerwować sobie jeszcze więcej czasu. Długość gry może być jednak minusem. Problemem jest niestety nuda, która wkrada się do zabawy po kilku godzinach. Recenzowana produkcja odsłania swoje karty już przy pierwszym spotkaniu, więc przez resztę gry nie będziemy niczym zaskakiwani – dostaniemy tylko lepsze samochody oraz zadanie większej ilości wygranych wyścigów. Mimo wszystko, do Burnouta chce się wracać, jednak należy robić sobie przerwy w zabawie – inaczej szybko się znudzi. Jest to niezobowiązująca gra, która idealnie nada się na krótkie wieczorne sesyjki. Tym bardziej, że jej poziom trudności mimo dużego dynamizmu wyścigów nie należy do wygórowanych.
Burnout Paradise: The Ultimate Box daje możliwość szalonej jazdy bez trzymanki. W trybie multiplayer adrenalina jest gwarantowana, a i sama kariera dla pojedynczego gracza zapewni dwadzieścia godzin zabawy. Jeśli jesteś miłośnikiem czysto zręcznościowych gier wyścigowych i nie oczekujesz po Burnout realizmu to z pewnością spędzisz miło czas z tym tytułem.
Ocena: 3,5/5