Wściekły byk - dzieło Ferruccio Lamborghiniego, wściekłego rolnika
Jak głosi legenda, pewnego dnia Ferruccio Lamborghini, znany włoski producent traktorów doszedł do wniosku, że sprzęgło jego ciągnika nie różni się rozmiarami od sprzęgła jego ukochanego Ferrari.
Ponieważ kilka dni wcześniej Lamborghini straszliwie pokłócił się z panem Enzo Ferrarim, niezwykłe odkrycie było niczym znak czasu. Ferruccio postanowił, że zbuduje swój własny sportowy samochód i tak odgryzie się Segnorowi Enzo.
Ja ci dam wieśniaka!
O co właściwie poszło obu krewkim Włochom? Podobno Lamborghini od jakiegoś czasu bezskutecznie próbował umówić się z Ferrarim na spotkanie. Któregoś dnia zdenerwowany Enzo miał wypalić, że nie ma czasu dla wieśniaków. Lamborghini nie zniósł takiej zniewagi i tak Ferrariemu urósł groźny konkurent.
Nazwy zdecydowanej większości marek samochodowych pochodzą od nazwisk ich założycieli. W tym przypadku nie mogło być inaczej. „Jeśli Ferrariego mają poskromić moje samochody to muszą one nazywać się Lamborghini" - tłumaczył zdeterminowany Ferruccio.
Lamborghini przystąpił do działania. Wynajął włoskich inżynierów z nazwiskami: Giotto Bizzarriniego, Gianpaolo Dallarę i Paolo Stanzaniego, zaś opracowanie projektów sylwetek nadwozi zlecił niezależnym firmom. Pierwsze dzieło stajni Ferrucciego nie rzuciło jednak świata na kolana. Model 350 GT sprzedawał się ponad siedmiokrotnie gorzej od konkurencyjnego auta Ferrari - 330 GTC. Nie pomógł 12-cylindrowy silnik autorstwa Bizzarriniego i nowoczesne podwozie Dallary - Enzo nawet nie poczuł się zagrożony.
Miura, dzieło... 22-latka
Niezrażony tym Ferruccio rozpoczął prace nad kolejnym modelem. Gdy podczas genewskich targów samochodowych w 1966 roku przedstawiono Miurę, świat nie miał wątpliwości - Lamborghini jest wielki. Fantastyczne nadwozie było dziełem Marcello Gandiniego z firmy Bertone. Co ciekawe, miał on wtedy zaledwie... 22 lata! Inspiracją dla niego i jego niewiele starszych współpracowników był słynny Ford GT.
Konstrukcję pojazdu zbudowano na przestrzennej ramie ze stalowych rurek. Tworzyła ona swego rodzaju kokon wokół kabiny pasażerskiej. Tył i przód nadwozia wykonano z aluminiowych, a dach i drzwi - ze stalowych paneli. Silnik został zamontowany centralnie, nad tylną osią. Takie rozwiązanie stosowano wówczas jedynie w wyczynowych i nielicznych ultrasportowych autach. Ciekawostką jest, że silnik Miury to ten sam, który pracuje pod maską 400 GT. Ma 12 cylindrów i pojemność niemal 4 litrów. Stąd w nazwie Miury liczba 400.
Klientów nie odstraszyły spartańskie warunki wewnątrz samochodu. Kierowca miał przed oczami dwa okrągłe zegary i siedział na skórzanych, ale niezbyt wygodnych fotelach. Miłośnicy Miury podkreślali, że spełnia ona wszystkie warunki idealnego wozu sportowego - jest hałaśliwa, niewygodna i mało praktyczna, ale ma to coś, co czyni ją autem kultowym.
Sława zamiast pieniędzy
Szybko okazało się, że łatwiej stworzyć dobrą opinię, niż osiągać zyski. W tym okresie Lamborghini produkowało modele dorównujące każdemu modelowi Ferrari, ale nie miała podobnego zaplecza w postaci potężnego koncernu (jak Fiat w przypadku Ferrari) i ciągłe problemy handlowe powstrzymywały rozwój. Co prawda Espada (nazywano ją potocznie mrówkojadem ze względu na charakterystyczny kształt i długość maski) i Urraco cieszyły sporym zainteresowaniem, jednak nie wystarczyło to do zapewnienia Lamborghini stabilności finansowej w trudnych czasach.
Nie udało się też Countachowi, który światło dzienne ujrzał w 1973 roku. Nie zmienia to faktu, że ten następca Miury okazał się dużym sukcesem, po latach uznano nawet za najlepszy samochód sportowy tamtych lat. Co najważniejsze, Countach wygrał rywalizację z bardziej prestiżowymi wówczas bolidami Ferrari. Lamborghini po raz pierwszy wyposażyło swój bolid w charakterystyczne drzwi otwierane do góry. Co ciekawe, countach to w jednym z włoskich dialektów zachwyt. Cóż za trafna nazwa...
Countach, podobnie jak Miura nie oferowała swojemu właścicielowi wyjątkowych luksusów. Wręcz przeciwnie, czekało na niego ascetyczne wnętrze, w którym wyróżniała się jedynie deska rozdzielcza pokryta zamszem i skórzane fotele. Kierowcy narzekali na hałas i smród benzyny. Do tego skrzynia biegów i sprzęgło pracowały ciężko. Miłość do Countacha rodziła się w bólach, ale podobno tylko dzięki temu przetrwała i uczyniła ten model sławnym i uwielbianym przez amatorów szybkiej jazdy.
W przypadku Lamborghiniego, sława nie wiązała się z nagłym przypływem gotówki. Wręcz przeciwnie, w latach 70. przyparty do muru Ferruccio sprzedał 51 procent udziałów w firmie szwajcarskiemu przemysłowcowi George´owi-Henriemu Rossettiemu. Reszta trafiła w ręce członka stowarzyszenia Rossetti — Réne Leimera. Nie odmieniło to losu marki. W 1978 roku Lamborghini wyprodukowało zaledwie... osiemnaście egzemplarzy. Totalną klęską okazały się pierwsze terenówki Lambo - Cheetach i LM 001. Firma znalazła się nad przepaścią.
Oto jest Diabeł!
Po krótkim epizodzie z Franco-Swiss i braciami Mimram, Lamborghini trafiło pod skrzydła Chryslera. Pod okiem amerykanów w 1993 roku powstał model Diablo, kalifornijski superprzebój, jeden z najsłynniejszych samochodów świata. To właśnie nim Nicolas Cage jeździ robić zakupy na Sunset Boulevard. To także jeden z niewielu samochodów, którego właściciele nie chcieli oddawać kluczyków służącym podjeżdżając na imprezy w Playboy Mansion u Hugh Heffnera. Kosztował, bagatela 300 tysięcy dolarów.
W ciągu dziesięciu lat zbudowano aż 47 (!) wcieleń Diablo. Auto stało się symbolem Lamborghini. Było najszybszym seryjnie produkowanym samochodem dopuszczonym do ruchu drogowego. Diablo rozwijało oszałamiającą prędkość 338 km/h, zaś do setki rozpędzało się w zaledwie 3,7 sekundy!
Dzięki ci Volkswagenie
Następca „diabła wcielonego w byka", Murcielago powstał już pod okiem Niemców. Po wykupieniu przez Volskwagena Lamborghini może spać spokojnie. W zeszłym roku firma wyprodukowała rekordową liczbę 1305 egzemplarzy swoich modeli. To blisko dwa razy więcej niż w najlepszym dotąd dla Lambo roku 1991.
Co ciekawe, nazwa Murcielago pochodzi od imienia byka, który 5 października 1879 roku walczył na arenie tak dzielnie, że postanowiono darować mu życie. Skończył w... byczym domu spokojnej starości. To nie pierwsze i ostatnie odwołanie Lamborghini do motywów związanych z korridą. Gallardo i Diablo to również imiona byków, Espada to po prostu szpada, zaś Miurę nazwano na cześć Antonia Miury, słynnego torreadora.
O tym, że dla Lamborghini przyszły lepsze czasy przekonuje wspomniany Gallardo, jeden z najdłużej oczekiwanych modeli w dziejach motoryzacji. Pierwsze informacje o tym samochodzie pojawiły się... dwanaście lat przed jego debiutem, który nastąpił w końcu w roku 2003. Dzięki 500-konnemu Gallardo Lambo rozkwita. Ciekawostką jest, że już na pierwszym biegu można przekroczyć dozwoloną prędkość i to nie tylko w mieście, ale i terenie niezabudowanym. Pozostaje nam tylko żałować, jedynym polskim akcentem w Lamborghini jest fabryka traktorów pod Lublinem...