W Ameryce wszystko jest największe - Cadillac Eldorado
Miałem sen. Śnił mi się ogromny kabriolet, z monstrualnym, ośmiolitrowym silnikiem. Czyżbym śnił o czołgu? Nie! To był Eldorado. We własnej osobie.
To nie żart. Cadillac Eldorado, ucieleśnienie amerykańskiego snu o motoryzacji to prawdopodobnie największy kabriolet świata. Montowano w nim piekielnie mocne silniki o pojemności... 8,2 litra! Nigdzie indziej na Ziemi, w żadnym innym seryjnie produkowanym samochodzie nie widziano niczego równie imponującego.
Przesiadka do Megane
Kilka lat temu mieszkał koło mnie pewien Amerykanin pracujący w Polsce jako lektor w szkole językowej. Nie należał do rozmownych sąsiadów. Pewnego dnia odkryłem jednak, że istnieje temat, przy którym Troy otwiera szerzej oczy, ożywia się i wpada w niekontrolowany słowotok. Okazało się, że Troy był zagorzałym fanem Cadillaców i innych, równie dumnych dzieł motoryzacji Zza Oceanu.
Za którymś razem zapytałem, go czy nie tęskni za rodziną pozostawioną w dalekim Teksasie. Odpowiedział: „Wiesz, z rodziną cały czas utrzymuję kontakt – dzwonimy do siebie, mailujemy. Najbardziej brakuje mi mojego Eldorado. Wasze europejskie bryki są tak mało... wyraziste.” Po chwili Troy wyciągnął z portfela zdjęcie, na którym uwiecznił samochód swoich marzeń, swojego własnego Cadillaca. Widząc to auto zrozumiałem, jak trudno było jego właścicielowi zaaklimatyzować się w Polsce. Po naszych ulicach jeździł „skromnym” Renault Megane.
Ludzi takich, jak Troy są tysiące. Nie ma chyba miłośnika samochodów, któremu na dźwięk Eldorado serce nie zabiłoby mocniej. W tym i innych modelach Cadillaca gustowali arystokraci, koronowane głowy, mężowie stanu i... sławni gangsterzy. Na liście użytkowników Eldorado nie może również zabraknąć gwiazd show biznesu, z Elvisem Presleyem na czele. Król rockandrolla miał wyjątkową słabość do szosowych krążowników Cadillaca. A jeśli szalał za nimi sam Elvis, to trudno dziwić się zwykłym zjadaczom chleba, takim, jak Troy z Teksasu.
Kto dał światu tylne płetwy?
Pierwsza wersja Eldorado pojawiła się na amerykańskim rynku dokładnie 52 lata temu. W 1953 roku do salonów Cadillaca trafił kabriolet (początkowo Eldorado oferowano wyłącznie w tej wersji; dopiero w późniejszych latach oferta powiększyła się o wersje sedan i coupe) wyposażony w ośmiocylindrowy silnik o mocy 210 KM. Firma powaliła klientów na kolana nie tylko niepowtarzalnym designem (jak głosiła legenda, sylwetka pojazdu była wzorowana na... myśliwcu P-38 Lockheed), ale i potwornie wysoką ceną swojego auta. Eldorado kosztujący 7750 dolarów stał się najdroższym samochodem w Stanach Zjednoczonych. Przebił samego Fleetwooda 75 Imperial ośmioosobowego, innego słynnego Cadillaca (jeździli nim między innymi prezydenci USA), który był tańszy o prawie dwa tysiące dolarów. W ramach ciekawostki dodajmy, że za tę sumę można było wówczas kupić... niezłej klasy sedana!
Jak głosi anegdota: „Eldorado dał motoryzacji... tylne płetwy”. To właśnie ten model Cadillaca spopularyzował charakterystyczne zwieńczenie tylnej części nadwozia w kształcie płetwy. W wyprodukowanym w 1958 roku modelu Eldorado Seville oraz modelu Eldorado Biarritz z roku 1959 roku osiągnęły one monstrualne rozmiary, bodaj największe w dziejach motoryzacji.
Jak w salonie
Eldorado był również pierwszym w historii samochodem z przednią szybą zachodzącą na boki nadwozia. To rozwiązanie stało się potem jednym z elementów rozpoznawczych amerykańskich krążowników szos. Oprócz tego, w standardowym wyposażeniu pierwszych Cadillaców znajdowały się m. in.: skórzana tapicerka, wspomaganie kierownicy, elektrycznie sterowane fotele (sześć wariantów regulacji ustawienia) i szyby, radioodbiornik oraz nagrzewacz powietrza. Wsiadając do tego samochodu klient od razu wiedział, za co zapłacił tyle pieniędzy. W jego wnętrzu czuł się co najmniej jak w salonie (wóz miał aż 572 centymetry długości i 203 cm szerokości! Rozstaw osi wynosił 303 cm).
Rozpędzone dwie tony
Równie piękny, jak protoplasta rodu Eldorado był model Seville, rocznik 1958. Z przodu auto wyróżniało się poczwórnymi reflektorami i niezwykle oryginalną, wykonaną z chromowanych pocisków atrapą chłodnicy. Przez jej środek przebiegała gruba, pozioma listwa. Dzieło wieńczył masywny zderzak. Jeszcze ciekawiej samochód wyglądał z tyłu. Wspomniana wcześniej masywne płetwy zostały okraszone światłami w kształcie nabojów. Pojazd ważył... grubo ponad dwie tony, ale mimo to rozpędzało się do „setki” w około jedenaście sekund.
Podobnie, jak w przypadku swojego poprzednika, Seville (dostępna już w wersjach kabrio i hardtop) mimo zawrotnej ceny nie narzekała na brak popularności. Ponad dwa i pół tysiąca egzemplarzy tego arcydzieła Cadillaca rozeszło się w niespełna półtora roku.
Eldorado jak Tornado
Gdy w 1967 roku na rynku pojawił się nowy model Eldorado, Za Oceanem zapanowała konsternacja. Pierwszy w dziejach Cadillac z przednim napędem? Co ciekawe, dotychczas jedynym autem z takim rozwiązaniem w całej powojennej historii amerykańskiej motoryzacji był Oldsmobile Tornado. Tornado odniósł sukces i nowemu Eldorado też się udało (kolejną ciekawostką jest fakt, że Eldorado powstał na tej samej płycie podłogowej, co Tornado).
W katalogu firma reklamowała go jako „luksusowe sześcioosobowe coupe stylizowane na sportowe”. O wygodę w czasie jazdy kierowcy nie musieli się martwić – wyposażenie samochodu było dokładnie takie same jak w ultraluksusowym modelu Fleetwood. Mocne przeżycia zapewniał za to 340-konny silnik.
Białe skarpetki do czarnego garnituru
Na skutek kryzysu paliwowego, pod koniec lat siedemdziesiątych byliśmy świadkami „odchudzania” Eldorado. Choć wcześniej wydawało się to mało możliwe, wyprodukowana w 1976 roku nowa wersja Seville była o metr krótsza i pół tony lżejsza od swoich poprzedników. Cadillac szukał kompromisu pomiędzy tradycją, a brutalną ekonomią. O Seville szefowie General Motors mówili, że jest to auto „o międzynarodowej wielkości i amerykańskim luksusie”.
O ile te zmiany, nie wpłynęły negatywnie na wizerunek Eldorado, to zupełnie inaczej było w przypadku próby zaszczepienia w słynnym Cadillacu silnika diesla. Amerykanie nigdy nie nie przepadali za jednostkami wysokoprężnymi. Najlepiej uwidoczniło to mizerne zainteresowanie legendarnym samochodem w tej wersji. Troy tłumaczył to obrazowo: „To tak, jakby do czarnego garnituru ubrać białe skarpetki”.
Białymi skarpetkami do czarnego garnituru okazał się również nowy model Eldorado z 1986 roku. Samochód w niczym nie przypominał tradycyjnego krąźownika szos i pomimo swej słynnej nazwy, na amerykańskim rynku poległ z kretesem.
Malejący popyt na auta tego typu zmusił szefów GM do zaprzestania produkcji Eldorado. Po pięciu dekadach legendarny wóz zniknął z oferty Cadillaca. „Na pożegnanie” firma przygotowała limitowaną wersję swojego najsłynniejszego auta. Jak nakazywała tradycja, oferowano je w dwóch kolorach: biały Alpine i czerwony Aztec. Przedostatni z serii 1596 egzemplarzy trafił do kolekcji Nicoli Bulgariego w Rzymie. Ostatni Eldorado stanął w fabrycznym muzeum Cadillaca.