Opływowe cudo
Doskonalenie tego auta trwało sześć lat. Wiosną 1934 roku, światu ukazał się Airflow – pierwszy seryjny samochód o opływowej linii nadwozia. To właśnie dzięki niemu badania nad aerodynamiką w motoryzacji przestały być zbędnym kaprysem.
Walter Chrysler od jakiegoś czasu marzył o niekonwencjonalnym samochodzie, który pomógłby jego firmie przetrwać światową recesję. Zatrudnił trzech utalentowanych projektantów: Owena Skeltona, Freda Zedera i Carla Breera. Ten ostatni, wizjoner zafascynowany lotnictwem upierał się, by testy powstającego auta odbywały się w tunelu aerodynamicznym.
Lepiej na wstecznym
Breer już na studiach doszedł do wniosku, że samoloty mają kształty zbliżone do ptaków. Efekty swoich przemyśleń i badań postanowił wykorzystać w projektowaniu samochodów. Najpierw poprosił jednak Orville’a Wrighta, pioniera lotnictwa o pomoc w zbudowaniu małego kanału aerodynamicznego, w którym można by testować prototypy. Zanim zwerbował go Chrysler, Breer stworzył kilka drewnianych projektów pojazdów, z których jeden wykorzystała kilka lat później francuska firma Panhard.
Centrum badawcze Chryslera potrzebowało tunelu z prawdziwego zdarzenia. Breer osobiście nadzorował jego budowę w firmowym centrum badawczym w Highland Park. Tam powstawały prototypy Airflowa (nazwa samochodu w wolnym tłumaczeniu oznaczała „pęd powietrza”). Początkowe wnioski z testów były jednak zdumiewające: auto uzyskiwało mniejszy opór jadąc do... tyłu! Jego konstruktorów czekało sporo pracy.
Skalny crash test
O latach trzydziestych w motoryzacji mówi się, że dekada ta, jak żadna inna nie odcisnęła takiego piętna na stylistyce samochodów. Projektanci pojazdów prześcigali się w ekstrawaganckim wzornictwie, dbali o wygodę jazdy, ale zupełnie nie przykładali wagi do aerodynamiki. Inżynierowie Chryslera zdawali sobie sprawę, że opływowe kształty karoserii przede wszystkim zapewnią ich autu znacznie mniejsze zużycie paliwa. Nie spodziewali się, że niedługo potem ich śladem pójdą inni, głównie europejscy producenci samochodów.
Pierwszy prototyp Airflowa gotowy był w grudniu 1932 roku. Za jego kierownicą dumnie zasiadł sam Walter Chrysler, który od samego początku uważał ten model za niezwykle interesujący i nowoczesny. Premierę rewolucyjnego pojazdu zaplanowano na styczeń 1934 roku. Podczas prezentacji konstruktorzy ujawnili, że podczas testów auto zrzucono z 33-metrowego zbocza. Ku ich zaskoczeniu, spadło ono na cztery koła i... nadal było zdolne do dalszej jazdy! To się nazywa crash test!
Pysk krokodyla
Airflow miał samonośną karoserię, wtopione w nią reflektory i zgrabnie zaokrąglony tył. Podwozie wzmocnione stalowymi prętami mogło zmieścić aż sześć osób. Co ciekawe, żeby dostać się do bagażnika samochodu trzeba było... odchylić tylne siedzenia. W standardowej wersji auta, pod maską przypominającą pysk krokodyla zamontowano silnik o pojemności 4,9 litra oraz mocy 122 KM (oferowano też jednostki o pojemności 5,3 l. oraz 6,3 l.). Współpracowała z nim półautomatyczna skrzynia biegów z tzw. nadbiegiem. Zastosowanie takiego rozwiązania było absolutną nowością w amerykańskiej motoryzacji.
Gdy przy prędkości 65 km/h kierowca Chryslera zdejmował nogę z gazu, automatycznie włączał się bieg sportowy. Przy prędkości poniżej 40 km/h mechanizm przełączał biegi na tryb normalny. W celu polepszenia komfortu jazdy, tylną kanapę umieszczono nie na tylnej osi, jak było to wtedy praktykowane, lecz przed nią. Dzięki mniejszej ilości wstrząsów, pasażerowie podróżowali w znacznie lepszych warunkach.
Hollywoodzka promocja
W promocję Airflowa zaangażowały się gwiazdy Hollywood. Samochód w dość niecodzienny sposób zaprezentowano również podczas chicagowskiej wystawy Wiek Postępu w 1934 roku. W celu podkreślenia ekstrawaganckiej sylwetki, auto fotografowano z innym aerodynamicznym dziełem epoki – lokomotywą Union Pacific M-1000. Kilka tygodni później w Bonneville Airflow zadziwił konkurentów w sprincie na jedną milę ze startu lotnego, osiągając prędkość 133 km/h.
Mimo dość wysokiej ceny (od 1,3 do 5 tysięcy dolarów), już w pierwszym roku sprzedaży samochód znalazł blisko 11 tysięcy nabywców. Po 24 miesiącach Chrysler szczycił się ponad 50 tysiącami sprzedanych egzemplarzy swojego modelu. Do końca produkcji w 1937 roku, Airflow rozszedł się w liczbie około 100 tys. sztuk. Pod koniec dekady zastąpił go model Airstream.
Chrom zamiast mosiądzu
Ciekawostką jest fakt, że Airflow był jednym z pierwszych amerykańskich samochodów, w którym do wykończenia elementów nadwozia wykorzystano chrom. Dodajmy, że jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego wieku używano do tego celu mosiądzu, a potem niklu. Powierzchnie pokryte tymi metalami łatwo śniedziały i wymagały ciągłego polerowania. Chrom był co prawda znacznie droższy, ale wydatnie ułatwił utrzymanie auta.
Duch powrócił
Pod względem innowacyjności Chrysler wyprzedził swoich najgroźniejszych konkurentów - Forda i General Motors. Reakcją Forda był przedstawiony w 1937 roku model Zephyr. Inną strategię obrał drugi z wymienionych koncernów. Panowie z GM zajęli się rozsiewaniem plotek na temat wadliwej konstrukcji Airflowa.
Słynny Chrysler znalazł wielu naśladowców również na Starym Kontynencie. Aerodynamiczne nadwozie pierwsza wykorzystała Tatra w modelu 77. Tym samym śladem poszli też: brytyjski Singer Airstream, Volvo PV 36 oraz Steyr 50. Największą ekstrawagancją wykazali się jednak konstruktorzy wspaniałego, opływowego Peugeota 402.
Pod koniec XX stulecia duch Airflowa powrócił. Konstruktorzy Chryslera zaklęli go w pięknym PT Cruiserze.