O charakterze signore Enzo i miłości Brigitte Bardot
Każdy egzemplarz przygotowywano na zamówienie, według indywidualnego życzenia klienta. To pierwszy samochód ze stajni Enzo, który wyprodukowano w liczbie ponad stu sztuk.
Enzo zmienia koncepcję
Opowieści o lekceważącej postawie Ferrariego w stosunku do samochodów przeznaczonych na rynek „cywilny" brzmią dziś niemal jak anegdota, jednak faktem jest, że dla signore Enzo seryjna produkcja była niczym innym, jak tylko źródłem pieniędzy na realizowanie projektów wyścigowych. Mechanizm był prosty: zwycięstwa na torze przyciągną więcej klientów na wozy „cywilne", więcej klientów równa się więcej pieniędzy, natomiast więcej pieniędzy oznacza kolejny zwycięski bolid w Formmule 1.
Można powiedzieć, że pierwszym samochodem, który zerwał z taką koncepcją był właśnie 250 GT. Gdy z fabryki w Modenie wyjechał sto pierwszy egzemplarz tego auta, nastąpił swoisty przełom.
Enzo się zgadza
Przez dwanaście lat powstało aż kilkadziesiąt wersji modelu 250 GT. Za najpiękniejszą uważa się Californię - dwuosobowego spidera, którego sylwetkę stworzyli mistrzowie stylistyki z Pininfariny. Co ciekawe, idea tego samochodu powstała w głowie Jona von Neumanna, który zajmował się sprzedażą aut Ferrari w Hollywood. Neumann chciał, by nowy wóz był ulepszoną wersją jego ulubionego modelu 250 GT - LWB Tour de France i razem z innym przedstawicielem Ferrari w Stanach Zjednoczonych, Luigim Chinettim (odpowiadał za północną część USA) przedstawił swoją koncepcję samemu signore Enzo.
Ku zaskoczeniu obu panów, Ferrari, znany z trudnego charakteru nie wyraził najmniejszego sprzeciwu. Co więcej, sam uważał, że samochód, nazwany na dodatek California powinien pojawić się na tak chłonnym dla tego typu aut rynku zachodniego wybrzeża USA. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W maju 1958 roku gotowe były pierwsze egzemplarze Californii. Już kilka miesięcy później Chinetti i Neumann mogli zaprezentować je swoim klientom Za Oceanem.
Stado 280 mechanicznych wierzchowców
O tym samochodzie mówiło się, że pełen jest paradoksów - piękna sylwetka i spartańskie wnętrze, wspaniały silnik i ciężkostrawna cena. Dziś patrząc na wyposażenie tego auta wprost trudno uwierzyć, że jest ono warte aż tyle pieniędzy (niektórzy kolekcjonerzy są skłonni zapłacić za ten model nawet milion dolarów!). Oprócz skórzanych foteli, California nie raczy swojego kierowcy nadmiarem luksusów. Każdy właściciel tego samochodu zapomina jednak o wszelkich niedostatkach z chwilą uruchomienia jego potężnego silnika.
Jednostka napędowa, w którą zaopatrzono ten model Ferrari zachwyca do dnia dzisiejszego. Pod bardzo długą maską wzdłuż osi pojazdu zamontowano bowiem trzylitrowy motor o mocy nawet do 280 KM. Na wyobraźnię działa też maksymalna prędkość tego ściganta dochodząca do 280 kilometrów na godzinę.
Ciekawostką Californii była również jej nowatorska deska rozdzielcza. Niespotykanym wcześniej rozwiązaniem było umieszczenie przed kierownicą jedynie obrotomierza i prędkościomierza. Oba zegary schowano w odrębnych tubach i chromowanych obwódkach, zaś pozostałe przyrządy pomiarowe zainstalowano pośrodku tablicy rozdzielczej w formie rzędu okrągłych wskaźników. Zastosowana forma miała charakteryzować samochody sportowe w nadchodzących latach. Kierownicę o drewnianej obręczy i chromowanych ramionach zaprojektowali i wyprodukowali specjaliści z firmy Nardi.
Pierwsza blondynka w Californii
Jak głosi legenda, pierwszą blondynką, która usiadła za kierownicą Ferrari 250 GT California była Brigitte Bardot. Francuska gwiazda filmowa i symbol seksu XX wieku pałała miłością do czerwonego kabrioletu jeszcze przed tym, jak dostała go w prezencie od swojego pierwszego męża Rogera Vadima. Paparazzi tylko zacierali ręce — możliwość uchwycenia BB na zdjęciu za kierownicą i z rozwianymi przed wiatr włosami była nie lada gratką.
Gdy gwiazda podjeżdżała 250 GT pod swoją rezydencję w St. Tropez, sąsiedzi wychodzili do okien. Nie wiadomo, czy urzeczeni wdziękiem pięknej aktorki, czy niezwykłego samochodu. Niestety, mariaż Brigitte i Ferrari nie trwał długo. Po rozwodzie z Vadimem, BB sprzedała auto jednemu z prywatnych kolekcjonerów. Wtedy ślad po nim zaginął.
„Zbuduj o jeden mniej, niż będzie nań chętnych"
Zupełnie nieoczekiwanie samochód odnalazł się kilka lat temu u jednego z australijskich agentów handlujących motoryzacyjnymi klasykami. Na sprzedał został wystawiony w imieniu anonimowego Japończyka. Krwistoczerwone Ferrari wyceniono na zawrotną kwotę... niecałych 600 tysięcy dolarów! Czy znalazł się kupiec legendarnego auta — nie wiadomo.
Jedna z wielu złotych myśli Enzo Ferrariego brzmiała: „Zbuduj o jeden samochód mniej, niż będzie nań chętnych". Mało kogo było stać na taką bezkompromisowość, jednak między innymi właśnie w taki sposób Włoch stworzył pojęcie elitarności swoich sportowych bolidów. Model 250 GT California jest tego jednym z najlepszych przykładów.