Niektóre samochody urodziły się złe - Plymouth Fury
Krwistoczerwony potwór, złowieszczy fetysz, który doprowadza swojego właściciela najpierw do szaleństwa, a potem do śmierci. Na szczęście tylko w filmie. Oto samochód-zabójca ze słynnego horroru „Christine” zrealizowanego na motywach powieści mistrza gatunku, Stephena Kinga.
Furia na czterech kołach
„Nie ma cudowniejszej rzeczy na świecie niż siedzieć za kierownicą własnego samochodu. No może z wyjątkiem kobiet, a i to nie wszystkich" – mówi bohater filmu Johna Carpentera z 1983 roku. Arnie Cunningham kupuje 20-letniego, zardzewiałego Plymoutha Fury i starannie go remontuje, doprowadzając wóz do dawnej świetności. Pieszczotliwie nazywa auto Christine. Nie wie, że w ten sposób obudził nawiedzony samochód-widmo, który już od opuszczenia fabryki zbiera krwawe żniwo wśród źle traktujących ją ludzi. Christine tylko czekała na kogoś, kto jak Faust zaprzeda jej swoją duszę. Pobudzona do życia sieje śmierć, nie oszczędzając też swojego właściciela.
Motyw personifikacji samochodu wykorzystany najpierw w bestsellerowej powieści Kinga, a potem w horrorze Carpentera nie jest nowy. Dwanaście lat przed premierą „Christine" Steven Spielberg nakręcił „Pojedynek na szosie", w którym upiorna ciężarówka próbuje zabić przypadkowo napotkanego kierowcę. Jak na ironię, ofiara porusza się… czerwonym Plymouthem, tyle że nie Fury, a Valiantem. Film „Christine", podobnie jak powieść okazały się wielkim sukcesem i przeszły do klasyki gatunku. A swoją drogą trudno było o lepsze auto – „Fury" to „furia", a w wyglądzie tego samochodu rzeczywiście można odnaleźć jakiś demoniczny pierwiastek.
Rzeź Belvederów na planie
W przypadku Kinga, inspiracją dla książki było pewne przypadkowe zdarzenie w życiu pisarza – wyjeżdżając kiedyś na autostradę zauważył, jak licznik mil przeskakuje z liczby 999 na 1000. King pomyślał wtedy o cofnięciu zegarów i tak narodził się pomysł na „Christine", u której licznik mil cofał się w trakcie jazdy. Ekranizacja powieści pociągnęła szereg zmian w scenariuszu. Bohater książki jeździł na przykład autem czterodrzwiowym, zaś na ekranie widzimy dwudrzwiowego Fury. W 1958 roku ten model był produkowany wyłącznie w wersji dwudrzwiowy hardtop.
Ponieważ Fury był wtedy rzadkim i drogim autem, ekipa postanowiła kupić tańsze modele Belvedere i „ucharakteryzować" je na Christine. W sumie do filmu zakupiono aż 23 samochody: 22 sztuki Belvedere i jednego, reprezentacyjnego Fury, który ocalał na planie i dziś można podziwiać go w muzeum. Mniej litości filmowcy mieli dla skrzydlatych Belvedere, których 20 egzemplarzy nadawało się po zdjęciach wyłącznie na złomowisko. Aż strach pomyśleć, co by było gdyby któreś z aut rzeczywiście zbuntowało się przeciwko, nomen omen, nieludzkiemu traktowaniu…
Szybszy od Corvette
Dzięki „Christine" Plymouth Fury stał samochodem kultowym. Do dziś istnieje międzynarodowy klub fanów tego auta – jego członkowie kolekcjonują modele Fury z lat 1957 i 1958, a także spotykają się na wystawach i pokazach. Prawdziwa historia krwiożerczego (na szczęście tylko w filmie) Plymoutha rozpoczęła się w roku 1956. Koncern Chrysler wypuścił na rynek ten model jako odpowiedź na lekkie i zgrabne samochody głównych konkurentów: marek General Motors i Forda. Fury był nawet lżejszy od rynkowych rywali, choć dzięki ogromnemu, anodozowanemu na złoto grillowi oraz chłodnicy, sprawiał znacznie groźniejsze wrażenie. Początkowo wydawał się może nawet aż nazbyt drapieżny, bo w pierwszych latach sprzedawał się dużo gorzej niż oczekiwano. Pierwsza generacja modelu produkowana do 1959 roku znalazła zaledwie kilkanaście tysięcy nabywców. Z czasem samochód zdobył pewną pozycję na rynku, a umacniały ją takie wydarzenia, jak bicie krajowego rekordu prędkości. Fury rozpędził się do prędkości 143 mil na godzinę i znokautował nawet Chevroleta Corvette. Ówczesny model był napędzany 290-konnym silnikiem V8 o pojemności 318 cali sześciennych (opcjonalnie moc wynosiła nawet 315 KM). Występ w filmie Carpentera podkreślił zapomnianą rzadkość Fury, który w późniejszych latach celowo stawał się mniej ekskluzywny, żeby skuteczniej stawić czoła lepiej sprzedającym się pojazdom konkurencji. W latach siedemdziesiątych, pod koniec produkcji, koncert Chrysler przesunął go nawet do niższego o jeden segmentu (nadwozie amerykańskiej klasy full-size zostało zamienione na mid-size). Czas Furii dobiegał końca.
Podcięte skrzydła
Już w poprzedniej dekadzie kultowy Plymouth stopniowo tracił swoje imponujące skrzydła, zgodnie z systematyczną unifikacją stylistyczną w motoryzacji, stawał się też bardziej konwencjonalny. Epoka, kiedy podczas projektowania aut nie oszczędzano na niczym, a designerzy prześcigali się w ułańskiej fantazji, bezpowrotnie minęły. Ale bywały wyjątki, jak choćby Fury w wersji Sport, która zachwycała wyglądem i osiągami w każdej kolejnej generacji. Wyjątkiem był też Fury trzeciej generacji z efektownymi pionowymi światłami, który Plymouth wzbogacił o luksusową odmianę VIP (Very Importand Plymouth). Niestety, produkowano ją tylko przez trzy lata (1966-1969). Natomiast w 1972 roku na rynku pojawiły się modele Fury Gran Coupe oraz Gran Sedan – było to forpocztą przed debiutem następcy Fury nazwanego po prostu Gran Fury.
Kariera potomków słynnej Christine zakończyła się ostatecznie w roku 1978. Ostatni Gran Fury zjechał z taśmy montażowej w roku 1989. Później Plymouth do końca istnienia marki nigdy nie wyprodukował już limuzyny tej klasy.