Na wariackich papierach
Mniejszy brat ultrasportowego modelu 300 SL nigdy nie miał ambicji, by stać się pojazdem wyścigowym. Znacznie lepiej czuł się na słonecznych, miejskich bulwarach. Może właśnie dlatego sławą dorównał swojemu legendarnemu krewniakowi.
Jak głosiła pewna anegdota z lat sześćdziesiątych, „jeśli jakieś europejskie auto trafiło do Stanów Zjednoczonych, to pewnie stał za tym Max Hoffmann”. Rzeczywiście, niezależny importer samochodów na rynek amerykański utorował Za Oceanem drogę takim markom, jak: Austin-Healy, Jaguar, Volkswagen, Porsche, Alfa-Romeo i BMW. Oczkiem w głowie były jednak dla niego Mercedesy. To on uparł się, by ich producent zbudował w końcu prawdziwie sportowy wóz, który skutecznie konkurowałby z amerykańskimi „ścigaczami”. Tak właśnie powstał model wspaniały model 300 SL. Niemal równolegle powstawał też 190 SL, ulubione auto hollywoodzkich gwiazd i gwiazdeczek.
Max negocjator
Hoffmann był nie tylko utalentowanym sprzedawcą samochodów, był też ich znawcą i wielkim miłośnikiem. Jego niezawodny instynkt handlowy, legendarne wyczucie w połączeniu z urokiem osobistym i znakomitymi umiejętnościami negocjacyjnymi sprawiały, że otwierały się przed nim wszystkie drzwi.
Max od zawsze chciał importować do USA Mercedesy. Było to o tyle zaskakujące, że powojenna oferta niemieckiego producenta nie była zbyt wyszukana. Auta spod znaku trójramiennej gwiazdy były solidne i potężne, czyli zupełnie odwrotne od tych, które Hoffmannowi podobały się najbardziej. A Max cenił przede wszystkim małe, zwrotne samochody sportowe. Dzięki znakomitym kontaktom z szefami koncernu Daimler-Benz w krótkim czasie doprowadził do urzeczywistnienia swoich marzeń.
8 dni w tygodniu, 48-godzinna doba
Droga do tego celu nie była jednak usłana różami. Początkowo konstruktorzy Mercedesa chcieli zbudować 190 SL na bazie modelu 180. Gorącym orędownikiem tej idei był dr Fritz Nallinger. Hoffmann, który nigdy nie czuł respektu przed wielkimi nazwiskami, skwitował ten pomysł krótko: „Nic z tego nie będzie”. Nadwozie 180 było zdecydowanie za długie i zbyt ciężkie.
Premierę modelu 190 SL zaplanowano na luty 1954 roku. Szefowie niemieckiego koncernu przyrzekli Hoffmannowi, że auto będzie gotowe na nowojorski pokaz motoryzacyjny. Tymczasem jeszcze we wrześniu roku 1953 cały projekt był w powijakach. Rozpoczął się wyścig z czasem. Konstruktorzy Mercedesa żartowali potem, że każdy ich dzień z ośmiodniowego tygodnia pracy trwał po... 48-godzin. „Czekał na nas ogromny ciężar obowiązków i wielka próba wydajności. Do dziś jestem pod wrażeniem niesamowitej wprost pracy zespołowej, która była możliwą tylko dzięki wspólnym rozważaniom, stałemu kontaktowi i krótkim decyzjom. Najczęściej wystarczała krótka rozmowa telefoniczna. Mimo to i tak nie potrafię zliczyć tych wszystkich bezsennych nocy, jakie wtedy przeżyliśmy” – wspominał po latach prof. Hans Scherenberg, szef konstruktorów Mercedesa.
Ma być gotowy na luty
W listopadzie 1953 roku fabrykę w Untertukheim odwiedza Max Hoffmann. Dr Fritz Konecke raz jeszcze składa mu stanowcze przyrzeczenie, że obiecany mu model 190 SL będzie gotowy na luty. Nallinger tylko złapał się za głowę i zwrócił uwagę zarządowi koncernu, że w takiej sytuacji prototyp zostanie zmontowany bez wymaganej normalnie dokumentacji rysunkowej. Zaznaczył też, że przed rozpoczęciem produkcji do Mercedesa powinny nadejść zamówienia. „Jeśli okazałoby się, że brakuje chętnych na ten wóz, nie ma co zaczynać produkcji” – wyjaśnił inżynier.
Szybką odpowiedź na to miał Hoffmann, który zapewnił, że w ciągu dwóch lat sprzeda dziesięć tysięcy egzemplarzy 190 SL. Szefowie Mercedesa nie dowierzali w to zapewnienie. Pamiętali jednak o wcześniejszych osiągnięciach handlowych Herr Maxa. To on sprawił, że w 1954 roku Jaguar sprzedawał w USA ponad pięć tysięcy samochodów rocznie. Gdy osiem lat wcześniej Hoffmann zaczynał współpracę z tą marką, amerykanie kupowali rocznie... sześć Jaguarów.
Kalkulacja „na oko”
Jeszcze przed rozpoczęciem produkcji, Niemcy zastanawiali się nad wyznaczeniem różnic pomiędzy modelami 300 SL i 190 SL. Nallinger podkreślił jako pierwszy, że 190 SL nie będzie samochodem czysto sportowym, jak 300 SL, lecz raczej autem turystyczno-sportowym. Mimo tego rozgraniczenia, w biurach konstrukcyjnych Mercedesa niejednokrotnie dochodziło do pomyłek. Tuż przed końcem prac, konstruktorzy zamierzali pozbawić 190 SL... drzwi (sic!), szyb i składanego dachu. Po co? Żeby zaoszczędzić dodatkowe 70 kg. Panowie ci nadal sądzili, że 190 SL trafi na tor wyścigowy i robili wszystko, by przygotować go do tego zadania jak najlepiej. Na szczęście, w porę odkryto to nieporozumienie.
Pod jak wielkim naciskiem przygotowywano 190 SL dowodzi jeszcze jeden przykład. Pod koniec grudnia 1953 roku miała być gotowa wstępna kalkulacja dla zakresu produkcji tego modelu. Obliczenia nie opierały się jednak na żadnej dokumentacji technicznej! Z braku czasu wszystko szacowano „na oko”. Bazą dla wszystkich szacunków były jedynie wartości podobnej limuzyny 190, której debiut przygotowywano na rok... 1956.
Cierpliwi klienci
Zimą 1954 roku karoseria 190 SL nadal wymagała kilku poprawek. Chcąc jednak zachować twarz przed Hoffmannem, szefowie Mercedesa postanowili wysłać auto do Nowego Jorku w aktualnym stanie. To była naprawdę odważna decyzja. Zaznaczono przy tym, że.... samochód nie był jeszcze wypróbowany, zaś jego produkcja może zostać uruchomiona dopiero jesienią.
Choć jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się to nieprawdopodobne, 190 SL wraz z 300 SL zadebiutował podczas International Motor Show, który rozpoczął się w Nowym Jorku 6 lutego 1954 roku. Znakomite przyjęcie i lawina zamówień, jakie spłynęły do Hoffmanna nie oznaczały jednak końca kłopotów. Produkcję 190 SL zaplanowano wstępnie na jesień 1954 roku. Tymczasem w styczniu 1955 roku gotowe były próbne modele tego auta. Klienci musieli uzbroić się w cierpliwość – pierwsze egzemplarze 190 SL trafiły do nich dopiero w październiku, rok po obiecanym wcześniej terminie.
Ważny nie musi się spieszyć
Powodzenie 190 SL przeszło oczekiwania twardo stąpających po ziemi Niemców. Piękna linia karoserii z długą maską i zaokrąglonym bagażnikiem były nową jakością w porównaniu z poprzednimi projektami Mercedesa. Auto nie powalało swymi osiągami (silnik o mocy 105 KM; przyśpieszenie do „setki” w 14 sekund). Zupełnie nie przeszkadzało to jednak gwiazdom show biznesu, które kupowały 190 SL w zupełnie innych celach. Jak głosi znane hollywoodzkie powiedzenie, „Jeśli jesteś ważny, nie musisz się spieszyć. Wszyscy poczekają”. Pięknym Mercedesem jeździł Grace Kelly, Frank Sinatra i Bing Crosby. Czerwonego 190 SL kupił swojej żonie Roman Polański. Co ciekawe, początkowo auto oferowano tylko w kolorze srebrnoszarym, za inne trzeba było solidnie dopłacić.
Większość zachowanych Mercedesów 190 SL nadal jeździ kalifornijskimi ulicami.
Egzemplarz w dobrym stanie kosztuje, bagatela 300 tysięcy złotych...