Koreańska inwazja
„Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz” – Mahatma Gandhi. Cytat ten jest ciągle aktualny w wielu dziedzinach życia. Przeważnie stawia się go przy osobach, które osiągnęły sukces. A co jeśli spojrzymy na to trochę z innej strony?
Korea Południowa. Państwo wysokorozwinięte. Polakom powinno kojarzyć się chociażby z dużym szacunkiem do Fryderyka Chopina. Główną siłą napędową tego kraju są nowoczesne technologie, innowacje i od pewnego czasu przemysł motoryzacyjny. O ile pierwsze dwa punkty nie są niczym zaskakującym, to branża, w której królują europejskie i japońskie potęgi, już nie jest taka oczywista.
Cofnijmy się o kilkanaście lat. Przełom wieków, na międzynarodowych rynkach prężnie rozwijają się takie marki jak LG i Samsung. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w większości polskich domów znajdziemy sprzęty wyżej wymienionych firm. O ile na tym polu już od dawna Korea była silną marką, tak motoryzacyjnie nie za bardzo mieli czym się pochwalić. Przypomnijmy sobie, co jeździło dwadzieścia lat temu po drogach. VW wprowadzał na rynek kolejną generację Passata, Toyota pokazała światu model Avensis, a Fiat oferował piękne cabrio o dźwięcznej nazwie Barchetta. Co oferowały marki Hyundai i Kia? Między innymi były to odpowiednio: Lantra, Accent oraz Carnival i Sephia. W Polsce wyróżniało się natomiast Daewoo, a w instytucjach publicznych jak Policja, można było dostrzec SsangYongi Musso i Korando. Co możemy powiedzieć o koreańskiej motoryzacji na przełomie wieków? Nuda, prostota, ubogie wyposażenie, znikome bezpieczeństwo, brak komfortu i jakiegokolwiek prestiżu. Zaletą była jednak niewątpliwie cena. Najpewniej był to główny powód sukcesu marki Daewoo na naszym rynku. Do tej pory nierzadko widujemy na ulicach modele Lanos, Tico czy Matiz. W tym momencie możemy postawić grubą kreskę w środku cytowanego zdania.
„Kto nie idzie do przodu, ten się cofa” [Johann Wolfgang von Goethe]
Co możemy powiedzieć o koreańskich liderach rynku motoryzacyjnego obecnie? Na pewno nie to, że stali w miejscu i nie szli do przodu. Każdy zgodzi się z tym, że progres, jaki zanotowały marki Hyundai i KIA, zasługuje na wielką pochwałę. Co chwila nowości w segmencie małych kompaktów, a nawet limuzyn. Ekspansja Koreańczyków sięga nawet terytoriów zarezerwowanych głównie dla europejskich potęg. Bo jak inaczej nazwać pierwszy hot hatch Hyundaia, model i30 N? Auto, które może zyskać wielu fanów ze względu na moc i wygląd, ale również wyjątkowość. Czemu wyjątkowość? Ponieważ na nikim już nie robi wielkiego wrażenia Golf GTI czy stonowany Leon Cupra. Koreański rywal wprowadza nutę świeżości, a jeśli dodamy do tego niższą, konkurencyjną cenę, to mamy gwarantowany sukces. To, jak go odnieść, Azjaci wiedzą najlepiej.
Kolejną śmiałą rzeczą, na jaką zdecydował się koncern z Seulu, jest segment limuzyn. Wydawać by się mogło, że jest to hermetyczne środowisko, zarezerwowane dla takich graczy jak: Audi, BMW, Mercedes i Lexus. Nic sobie z tego nie robiąc, Hyundai wszedł na rynek z mocną pozycją, jaką jest model Genesis II, oferowany później jako odrębna marka o tej samej nazwie. Druga generacja wyznacza nową jakość marki i znacząco podnosi prestiż auta. Chcąc go wyróżnić, nadano mu nawet własne logo, przypominające Astona Martina i Bentleya. Jeśli natomiast chodzi o cenę, nie ma mowy o dużej przewadze nad konkurencją. Oczywiście dalej będzie to tańsza alternatywa w tym segmencie, jeśli porównamy niemieckie limuzyny
z podobnym wyposażeniem, ale wyraz „okazja” byłby według mnie nadużyciem. Okolice trzystu tysięcy złotych za markę w dalszym ciągu kojarzoną z autami bardziej dla ludu niż prezesów, może odstraszyć wielu zainteresowanych. W tej cenie dostaniemy prawie wszystko, co możemy wymarzyć w tej klasie aut.
Kolejna nowość i kolejny szok. KIA Stinger GT. Kto by się spodziewał pięknie namalowanej limuzyny, z dużym silnikiem V6 i w dodatku z napędem na tylną oś (dostępne będą również warianty z napędem na wszystkie koła)? Jak widać, Koreańczycy chcą zaistnieć na każdym polu i atakują praktycznie każdy segment, nie patrząc na innych. Stinger jest piękny i nie można mu tego odmówić. Niewątpliwie będzie wyróżniał się na drogach i przykuwał wzrok każdego przechodnia. Klasyczny napęd stawia go w wyższej lidze już na starcie. Kolejny sukces gwarantowany? Z takim wyglądem musi się udać! Martwić może jedynie odbiór takich modeli jak Stinger GT czy Genesis. Wydaje mi się, że mimo wszystko musi minąć jeszcze trochę czasu, żeby Hyundai i KIA były traktowane na równi z niemieckimi rywalami. Oczywiście nie ma tutaj miejsca na lekceważenie, te czasy dawno minęły. Golf nie ma już tak mocnej przewagi nad koreańskimi modelami jak kiedyś, a nowości - jak chociażby wymieniony Stinger GT - mogą poważnie zagrozić droższym, niemieckim odpowiednikom.
Na koniec spójrzmy jeszcze raz na polskie drogi. Szkoły nauki jazdy mają w swojej ofercie modele i20, a Policja posiada setki, jak nie tysiące kombi modelu Cee’d. Idąc ulicą widać, że Polacy przekonali się do koreańskich aut. Bardzo dużą część segmentu SUV stanowią modele takie jak: Tucson, SantaFe, Sorento, czy Sportage. Obecnie auta koreańskich producentów nie muszą się już niczego wstydzić. Progres, jaki zanotowali na przestrzeni dwudziestolecia, pokazuje, że dynamika rozwoju jest bardzo wysoka i możemy być pewni, że to nie jest ich ostatnie słowo.