I ty myślisz, że jesteś oszczędny?
Pamiętacie brawurową scenę pościgu w filmie „Włoska robota”? Przestępcy uciekają słynną Walk of Fame, a potem tunelami metra i wąskimi drogami awaryjnymi. Wszystkie przeszkody pokonują za kierownicą pewnego małego samochodziku.
Niestety nie jest to Fiat 126p, lecz jego bardziej znany kuzyn z Wysp Brytyjskich. Mini Morris to legenda, bez dwóch zdań. Mały, uroczy, tak strasznie angielski... Bez niego Rowan Atkinson nie byłby tym samym Jasiem Fasolą. W gronie jego adoratorów znajdują się między innymi: królowa Elżbieta II, Król Jordanii Hussain, członkowie The Beatles, a także mnóstwo innych współczesnych (Dawid Bowie, Kate Moss) oraz dawnych (Michael Caine, Steve McQueen, Charles Aznavour) gwiazd show biznesu. W Polsce zdeklarowanym miłośnikiem Mini jest Bronisław Geremek, dla którego jeszcze do niedawna samochód ten był jedynym, jaki stawiał ponad... rodzimym Polonezem.
Mały, tani, wygodny
Kryzys naftowy, który przeszedł przez Wielką Brytanię po tym, jak Egipt zajął Kanał Sueski zmusił do konkretnych działań również firmy motoryzacyjne. Koncern British Motor Corporation podejmuje decyzję o zatrudnieniu Aleca Issigonisa, któremu powierza zadanie stworzenia samochodu małego, a przy tym możliwie taniego i wygodnego. Miał on być odpowiedzią na inne popularne auta dla ludu – Volskwagena „Garbusa" i Citroena 2CV.
Issigonis miał wizję takiego pojazdu. Swój autorski pomysł natychmiast przedstawił Sir Leonardowi Lordowi, właścicielowi BMC. Wywody poparł kilkoma szkicami. Na koniec przedstawił jednak swój warunek: „Podejmę się tego tylko jeśli dostanę absolutnie wolną rękę w mojej pracy". Lord nie oponował.
Przejażdżka z królową
Gdy pod koniec 1958 roku gotowy był prototyp Mini, jego pierwszym kierowcą po samym konstruktorze był Sir Leonard. Boss BMC spędził w aucie zaledwie pięć minut i wysiadł z niego z wielkim uśmiechem na ustach. Humoru nie popsuł mu nawet rozpruty o drzwi garnitur. Rozpromieniony Lord oświadczył, że w ciągu roku chce mieć gotową wersję produkcyjną samochodu. Innymi słowy znaczyło to mniej więcej tyle: „Tak, podoba mi się to auto. Dobra robota". Jak głosi kolejna legenda związana z Mini, jedną z jazd testowych odbyła również, tyle że na fotelu pasażera... królowa Elżbieta II.
Dzieło Issigonisa zaprezentowano światu podczas londyńskich targów motoryzacyjnych w sierpniu 1959 roku. Pojazd z miejsca podbił serca konserwatywnych Brytyjczyków. Oprócz niepowtarzalnego wyglądu, kusił bardzo niską ceną – kosztował zaledwie 496 funtów. Początkowo sprzedawano go pod dwiema nazwami: Morris Mini Minor i Austin Seven. Co ciekawe, pierwotnie planowano korzystanie jedynie z usług Austina, jednak protesty dilerów Morrisa spowodowały, że auto sprzedawano także pod ich szyldem Oba samochody różniły się jedynie... firmowymi emblematami.
Błysk geniuszu Issigonisa
Inżynier BMC dokonał rzeczy niezwykłej. W nadwoziu o długości trzech metrów zdołał wygospodarować miejsce dla czterech pasażerów. Cały sekret tkwił w silniku, który Issigonis umieścił poprzecznie, w przedniej części auta. Żeby zaoszczędzić jeszcze więcej miejsca, skrzynię biegów zamontowano w misce olejowej, dokładnie pod motorem. Rozwiązanie, które później uchodziło za standard w większości małych samochodów, wtedy wzbudziło ogromną sensację. Gdy okazało się, że w szczelnie wypełnionej przestrzeni pod maską brakuje miejsca na chłodnicę, Issigonis zainstalował ją z boku, wzdłuż karoserii.
Dzięki tym wszystkim zabiegom Mini zyskał niezwykłą, jak na swoje rozmiary przestronność. Wystarczy powiedzieć, że aż osiemdziesiąt procent objętości nadwozia zajmowała kabina pasażerska. Issigonis wykazał się błyskiem geniuszu, za co w 1969 roku został odznaczony przez królową tytułem szlacheckim.
Linki zamiast klamek, popielniczka zamiast... radia
Nie był to koniec zaskakujących pomysłów, które słynny konstruktor zastosował w Mini. Dla zaoszczędzenia miejsca, w aucie... prawie całkowicie zrezygnowano z deski rozdzielczej. Wszystko co można było nazwać tym pojęciem mieściło się w centralnie umieszczonym prędkościomierzu oraz kilku podstawowych przełącznikach. Kierowca i pasażerowie mieli za to do dyspozycji stosunkowo dużą półkę na drobne przedmioty (według anegdoty, mieściło się na niej dziewięć butelek). W samochodzie nie było radia, gdyż... Issigonis nie znosił hałasu i podczas jazdy uwielbiał rozkoszować się ciszą. Ponieważ natomiast był nałogowym palaczem, w wyposażeniu auta nie mogło zabraknąć popielniczki.
W celu zachowania odpowiedniej szerokości wnętrza pojazdu, na zewnątrz powędrowały zawiasy drzwi. Kolejnym zaskoczeniem było zastąpienie tradycyjnych wewnętrznych klamek... metalową linką. Zbędne okazały się również korbki do otwierania szyb. Wszystko dlatego, że nie były one opuszczane, a jedynie przesuwane na boki. Auto dysponowało malutkim 116-litrowym bagażnikiem, który złośliwi nazywali „schowkiem na rękawiczki". Zaledwie dziesięciocalowe koła napędzał silnik o pojemności 848 centymetrów sześciennych i mocy 34 KM.
Mini Ferrari
Magazyn AutoCar & Motor napisał po premierze Mini: „Biorąc pod uwagę jego rozmiary, niezwykłą przestrzeń w środku, atrakcyjną cenę, a także charakterystyczny urok – można powiedzieć, że jest to auto nietuzinkowe".
Co ciekawe, Issigonis zbudował specjalną wersję swojego samochodu dla Enzo Ferrariego. Ku jego zaskoczeniu, Enzo odesłał Mini z powrotem. „Kierownica znajduje się po złej stronie" – wyjaśnił bez ogródek Włoch. Gdy otrzymał w końcu zadowalającą go wersję, dokupił jeszcze dwa egzemplarze brytyjskiego maleństwa. „Szaleję nim po górskich trasach" – żartował Ferrari.
Piekielne pudełko
Znacznie mniej do śmiechu było rywalom Mini na trasach Rajdowych Mistrzostw Świata, gdy „piekielne pudełko", jak później nazwano ten samochód cztery razy z rzędu wygrywało w Monte Carlo (w latach 1964, 1965, 1966, 1967; zwycięstwo w 1966 roku zostało odebrane załodze Mini po kontrowersyjnej dyskwalifikacji). W sumie brytyjski „maluch" wygrał aż 22 ważne, międzynarodowe rajdy. W sukcesach tych palce maczał John Cooper, specjalista od tunningu, który stworzył usportowioną wersję tego auta. To od jego nazwiska nazwano ją Mini Cooperem.
Przez 41 lat z taśm produkcyjnych zjechało blisko 5,5 miliona egzemplarzy Mini. Auto kopiowano na licencji lub bez niej niemal na całym świecie. Dziś jest jednym z symboli Wielkiej Brytanii i to nie tylko w aspekcie jej motoryzacyjnego dorobku. W 2000 roku samochód dorobił się swojego potomka. Złośliwi uważają, że nowe Mini, oprócz kilku nostalgicznych szczegółów ma niewiele wspólnego ze swoim pierwowzorem. Faktem jest , że pojazd stworzony pod okiem nowego właściciela, BMW to świetnie dopracowane i wykończone dzieło. Szkoda tylko, że swą ceną bardziej przypomina limuzynę klasy średniej, niż tani, skromny samochodzik...