Galop rączego konia - Ford Mustang
Choć to Ford, próżno szukać na jego masce firmowego błękitnego owalu. Niech nie zmyli was też koń galopujący w przeciwnym kierunku. Mustang to dzikie zwierzę, które naprawdę trudno zatrzymać.
Weto krążownikom
Pomysł na stworzenie Mustanga, auta jak najbardziej oryginalnego, obdarzonego sportowym, drapieżnym charakterem był prosty, ale nikt nie wpadł na niego przed menedżerem i szefem oddziału Forda Lee Iacoccą. Iacocca był bystrym obserwatorem nie tylko rynku motoryzacyjnego ale i tendencji społecznych panujących w Stanach Zjednoczonych na przełomie lat 50. i 60. Stwierdził, że młody człowiek wcale nie marzy o krążowniku szos, których w całych Ameryce jeździły setki tysięcy.
Gdy tłumaczył swoim przełożonym powody, dla których jego samochód odniesie wielki sukces, dodał, że młodzi ludzie za wszelką cenę starają się manifestować swoją oryginalność. Właśnie dlatego ich auto nie może być sztampowe. Wręcz przeciwnie, musi posiadać coś, czego nie mają inne, znane im pojazdy. Koronnym argumentem pana Iacocci był podobno fakt, że klienci, do których będzie adresowany nowy sportowy wóz Forda, nie będą mieli uprzedzeń do jakiejkolwiek marki. Dzięki temu łatwiej będzie ich przywiązać, a jeśli to się uda - pierwszy samochód będą zawsze wspominany najmilej.
Mustang. Jak ten myśliwiec...
Iacocca doskonale wszystko przemyślał i wiedział, że potencjalnymi nabywcami jego samochodu będą przedstawiciele powojennego wyżu demograficznego. Ludzie ci poszukiwali samochodów szybkich, oryginalnych, a przy tym stosunkowo niedrogich. Według pierwszej koncepcji Iacocci, popyt ten miałoby zaspokoić dwuosobowe coupe, kabriolet o roboczej nazwie T-5, przechrzczony później na Mustanga.
Rzutki menedżer wziął nazwę od słynnego myśliwca P-51 i dzikich koni amerykańskich prerii. Pasowało jak ulał. W ramach oszczędności, wiele rozwiązań w Mustangu zaczerpnięto z Forda Falcona. Podobno szefowie koncernu patrzyli z dużą nieufnością na działania Iacocci, jednak w końcu postanowili zaryzykować.
Gdy Iaccoca zobaczył pierwszy prototyp, kręcił nosem. Nic dziwnego, bowiem dwuosobowe coupe nie zawojowało rynku. Na szczęście, zmysł menedżera i tym razem go nie zawiódł. Iaccoca zaproponował, by wydłużyć maskę auta i schować pod nią mocniejszy silnik. Zasugerował też, żeby zrobić kabinę nie dla dwóch, lecz czterech osób.
Iacocca to geniusz
Między przednimi światłami sportowego potwora nie było charakterystycznego błękitnego owalu. Zamiast niego pojawił się koń galopujący... w przeciwną stronę, niż wierzchowce ścigające się w zawodach. Legenda głosi, że miał on być manifestem buntu i nieposkromionej wolności.
"Buntowników" chętnych do zakupu pięknego Mustanga nie brakowało. 17 kwietnia 1964 roku, pierwszego dnia sprzedaży tego samochodu zebrano na niego 22 tysiące zamówień! Do dziś żadna inna marka nie może pochwalić się takim wynikiem. Podobno jeden z klientów nawet koczował w swoim aucie przez całą noc, by zapisać się na listę. Wtedy już nikt nie miał wątpliwości, że Iacocca jest geniuszem.
Pierwsza seria Mustangów z 1964 roku była napędzana sześciocylindrowym silnikiem o pojemności 2,8 litra i mocy 101 KM. Auto wyróżniało się również atrakcyjną ceną - kosztowało wówczas dokładnie 2 tysiące 368 dolarów. Do końca 1964 roku sprzedano blisko 700 tysięcy egzemplarzy tego samochodu. Milionowy kupiec Mustanga znalazł się już dwa lata później.
Mays na ratunek
Nie wszyscy amatorzy "galopującego konia" zaakceptowali zmiany, jakie auto przeszło w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Mustang z 1974 roku został wyposażony w słabszy silnik (zaledwie 88 lub 105 KM) i był dużo mniejszy od swojego poprzednika. Pięć lat później samochód oferowany był w wersji... sedan i hatchback. To było za wiele dla prawdziwych wyznawców "Mustanga". Nie przekonała ich też wersja czwarta z 1994 roku, która w niczym nie przypominała swojego pierwowzoru. Na domiar złego, z rynku zniknęły też auta swego czasu konkurujące z dziełem Iacocci. Chevrolet Camaro, Honda Prelude i Pontiac Firebird nie wytrzymały dominacji minivanów i SUV-ów.
Na szczęście, szefowie Forda poszli po rozum do głowy i na czterdzieste urodziny swojego najsłynniejszego dziecka, przygotowali coś ekstra. Od początku pewne było, że nowy model Mustanga będzie nawiązywał do kultowych kształtów słynnej wersji z 1966 roku. Do zaprojektowania "nostalgicznego" samochodu zaangażowana mistrza w tej dziedzinie - J. Maysa, głównego stylistę Forda. To on stworzył nowego Thunderbirda i GT, a wcześniej zademonstrował swoje umiejętności projektując Volkswagena New Beetle.
Drapieżnik z dziobem rekina
Prototyp najnowszego Mustanga ujrzał światło dzienne dwa lata temu w Detroit. W listopadzie tego roku zaprezentowano dzieło ostateczne. "Galopujący koń" znów był na ustach wszystkich. Na targach samochodowych w stolicy amerykańskiej motoryzacji szefowie Forda tylko zacierali ręce z zadowolenia - przed stoiskiem Mustanga nie malała gigantyczna kolejka.
Co takiego ma w sobie ten samochód? "Wystarczy na niego popatrzeć - groźne, okrągłe światła, dziób rekina i dłuuuga maska, pod którą kryje się wielka tajemnica" - tak o Mustangu mawiał Steve McQueen, który jeździł nim w słynnym "Bullicie". Za kierownicą tego auta siadał również sam Sean Connery grający Jamesa Bonda w filmie "Diamenty są wieczne".
Mustang niedawno trafił do salonów sprzedaży w Stanach Zjednoczonych (najmocniejsza wersja kosztuje około 25 tysięcy dolarów). Trudno sobie wyobrazić, by można było go kupić w Europie. Pozostaje więc tylko marzyć...