Chwała zdobyta po śmierci
Są na tym świecie dzieła, które należną sobie chwałę zyskują dopiero po latach. Dziś BMW M1 to samochód-legenda, choć ćwierć wieku temu szefowie niemieckiej marki przeklinali jego nazwę. Oto najbardziej fascynujące sportowe auto „made in Germany”, szybsze od Porsche i dwa razy droższe niż Ferrari.
Potknięcie, zamiast „wejścia smoka”
M1 to pierwsze dziecko powstałej w 1972 firmy BMW Motorsport GmbH, a jednocześnie praprzodek modeli M3 i M5. Według pierwotnych planów, głównym zadaniem M GmbH była możliwie szybka i sprawna adaptacja seryjnych modeli do wyścigów. Chodziło o nawiązanie do sukcesów takich potentatów, jak Ferrari 250 GTO, czyl Shelby Cobra Daytona Coupe. BMW uchodziło wówczas za szanowanego producenta stylowych sedanów i coupe. Wyścigowe auto z Bawarii? Jak najbardziej – projekt oznaczony kodem E26 miał być prawdziwym „wejściem smoka”, na co zresztą początkowo wskazywały wszystkie znaki na niebie i ziemi. Projektantem auta był przecież słynny Giorgio Giugiaro, twórcą podwozia i karoserii – fachowcy z Lamborghini, zaś przygotowaniem silnika na miejscu zajęli się inżynierowie BMW.
Jednak zanim gotowy był pierwszy prototyp, rozpoczęły się problemy. Lamborghini splajtowało, a młoda firma z Monachium nie była w stanie wziąć na siebie jego dalszej budowy. Ramę M1 wykonano więc u Marchesiego w Modenie, zaś w zakładach Giugiaro (jedyny raz w historii) uruchomiono produkcję karoserii z tworzyw sztucznych. Przekazywano ją jako półprodukt do Stuttgartu, gdzie montowany był cały układ napędowy. Żeby było śmieszniej, później w Monachium panowie z BMW rozmontowywali i sprawdzali całą konstrukcję, by uzyskać poziom jakości obowiązujący w niemieckiej firmie.
Niemiecki klin według Giugiaro
M1 nie wyglądało jak typowe BMW. Zgodnie z życzeniem szefów bawarskiej marki, Giugiaro zachował jednak kilka elementów (na przykład charakterystyczna, „podwójna nerka” z przodu) pozwalających na bezbłędną identyfikację modelu. Dzieło włoskich stylistów uważane jest dziś za jednego z najsłynniejszych „klinów” i jednym tchem wymieniane przed Maserati Borą, Lotusem Espritem, czy legendarnym DeLoreanem DMC-12. Dodajmy, że przód M1 pochodził z prototypu Francuza Paula Bracq’a z... 1972 roku.
Konstruktor silnika Paul Rosche marzył o rewolucyjnej, pochodzącej z Formuły 1 jednostce V10. Pod maskę M1 trafił jednak ostatecznie sześciocylindrowiec z wyścigowego modelu 3.0 CSL. Po niezbędnych modyfikacjach powstała zupełnie nowa konstrukcja z czterema zaworami w każdym cylindrze, bezstykowym zapłonem, wtryskiem Kugelfischera i suchą miską olejową. Trzy i pół litra pojemności, moc 277 KM i niecałe pięć i pół sekundy do „setki” nie robią dziś gigantycznego wrażenia, jednak w lekkim, aerodynamicznym i dobrze wyważonym dwuosobowym aucie z nisko osadzonym środkiem ciężkości silnik o takich parametrach działał doskonale. Zaś w połączeniu z zawieszeniem autorstwa Szwajcara Marca Surera, ówczesnego mistrza Europy Formuły 2, potrafił dokonywać cudów.
Spóźniony debiut
Debiut E26 oficjalnie nazywanego już M1 przygotowano dopiero na paryskie targi motoryzacyjne w 1978 roku. Przepiękne BMW miało stać się nową siłą w wyścigowym światku. Wtedy znów dały o sobie znać przeciwności. Żeby spełnić międzynarodowe wymogi homologacyjne umożliwiające wykorzystanie samochodu w sportach motorowych, w ciągu dwóch lat BMW musiało wyprodukować 400 takich aut w wersji drogowej. Niestety, niemiecka marka poradziła sobie z tym przepisem nie w dwa, lecz trzy lata (swoją drogą i tak nie spełniono do końca warunku zbudowania 400 samochodów – w wersji „cywilnej” powstało dokładnie 399 sztuk M1). Nad wspaniałym pomysłem na równie wspaniałe auto znów zebrały się czarne chmury.
M1 wyprzedziła jego własna, wątpliwa sława. Bankructwa, pech i produkcyjne wpadki nie dość, że doprowadziły do znacznego opóźnienia premiery modelu, to jeszcze mocno skomplikowały jego karierę wyczynową. A przecież fachowcy od samego początku przyrównywali ten samochód do Lamborghini Miury, uważanej za pierwszy stuprocentowy supersamochód rodem z Włoch. Inni mówili o M1, że prowadzi się równie dobrze, jak Ferrari Boxer, a jest przy tym ładniejsze i lepiej wykonane.
„Czułem się jak nowicjusz”
Podobno cała tragedia tego modelu polegała jednak na tym, że BMW porzuciła go, zanim tak naprawdę mógł on udowodnić swoją wartość. Wszak, gdy w 1979 pierwsze egzemplarze tego samochodu trafiły do klientów, ludzie nie dyskutowali o jego wspaniałych osiągach, lecz o rosnących cenach benzyny i niestabilnym rynku paliwowym. Aż trudno sobie wyobrazić, że ostatnie M1 oferowano z... dziesięcioprocentowym rabatem! W pierwszym roku powstało zaledwie 79 sztuk pięknego BMW. W sumie, przez trzy lata wyprodukowano go w skromniutkiej liczbie 455 egzemplarzy (w tym 56 w wersji wyścigowej). Wygląda na to, że M1 był po prostu właściwym samochodem w niewłaściwym czasie. Jego walory doceniło dopiero następne pokolenie.
Gdy za kierownicą wyczynowej wersji „M-jedynki” usiadł Alan Jones, mistrz świata Formuły 1 z 1980 roku, stwierdził, że „w tym samochodzie czuł się jak nowicjusz”. Marc Surer, wspomniany wcześniej twórca zawieszenia w M1, wspominał, że „kierowca wyścigowego BMW potrzebował nie ciężkiej nogi, lecz dwóch zgrabnych rąk na kierownicy”. Najlepiej zaś sprawdzali się w tym dwaj wielcy – Niki Lauda i Nelson Piquet. Obaj jeździli M1 w wyścigach serii Procar, będących poligonem doświadczalnym dla zawodników Formuły 1.
Pstrokacizna Warhola
Wspaniały bolid nie mógł nie trafić do słynnej kolekcji „BMW’s Art Car”, w której znajdują się kultowe modele niemieckiej marki ozdobione przez wielkich artystów. Pstrokaty M1 wyszedł spod ręki największego z największych – Andy’ego Warhola i w firmowym muzeum BMW stanął obok takich aut, jak Z1 (dzieło A. R. Pencka), 5 320i (Roy Lichtenstein), 3.5 CSL (Alexander Calder), 850 Csi (David Hockney), czy 525i (Esther Mahlangu). Pomimo niepowodzeń, „bawarski klin” na stałe trafił również do panteonu największych samochodowych gwiazd. Magazyn „Motor Trend” nazwał go nawet najznakomitszym sportowym wozem, jaki powstał w niemieckiej fabryce, a „Autoswalk” zaliczył do największych aut w całej historii motoryzacji.
Kilka tygodni temu świat obiegła informacja o planach wskrzeszenia legendarnego bolidu. Według wspomnianego wcześniej „Motor Trendu” gotowe są już pierwsze projekty nowego M1. Oby miał więcej szczęścia od swojego poprzednika...