Limuzyna na dwóch kołach - Honda GL1800 Gold Wing
Sześciocylindrowy bokser, poduszka powietrzna, ABS, nawigacja, centralny zamek, podgrzewane fotele i kierownica, system audio ze złączem USB... Nie, tym razem nie mówimy o samochodzie. Wymieniliśmy ciekawsze pozycje z listy wyposażenia Hondy GL1800 Gold Wing.
Czym jest Honda Gold Wing? Wystarczy wyobrazić sobie limuzynę z 12-cylindrowym silnikiem, którą pozbawiono dachu, a następnie przecięto wzdłuż. Zostały dwa obszerne fotele, sześć cylindrów i multum elementów podnoszących komfort.
Historia Hondy Gold Wing sięga 1974 roku. Wówczas japoński koncern przedstawił majestatyczny model GL1000. Pozbawiony owiewek „turystyk” z czterocylindrowym bokserem podbił serca mieszkańców Ameryki, gdyż świetnie nadawał się do pokonywania dużych odległości. Od chwili debiutu Gold Wing ewoluował. Bogatsze wyposażenie, powiększane owiewki, kolejne innowacje techniczne oraz wzmacniane silniki coraz lepiej sprawdzały się podczas turystycznych eskapad.
W 1988 roku Honda rozpoczęła produkcję GL1500 – Gold Winga z półtoralitrowym, sześciocylindrowym bokserem. Model GL1800 z silnikiem 1.8 jest sprzedawany od 2001 roku. Dostępna w salonach Honda Gold Wing ma więc na karku 11 lat, a ostatniej poważnej modyfikacji dokonano w 2006 roku. Powiedzmy sobie jednak wprost – nie stanowi to żadnego problemu. W segmencie turystycznych jednośladów czas płynie dużo wolniej niż w klasie supersportów, gdzie nieustannie trwa walka o zbicie zbędnych dekagramów i wykrzesanie dodatkowych koni. W klasie Gold Winga liczy się przede wszystkim komfort podróżowania.
Japoński krążownik przytłacza rozmiarami. 2,6 metra długości sprawia, że turystyczne "litry", a nawet motocykle z silnikami o pojemności 1200-1400 ccm wyglądają przy Gold Wingu jak zabawki dla początkujących. Gabaryty Hondy GL1800 przypominają o sobie już chwilę po opuszczeniu garażu. Gold Wing nie jest motocyklem, który dobrze radzi sobie z przeciskaniem przez uliczne korki. Z drugiej jednak strony, kierowcy samochodów bez trudu dostrzegają w lusterkach niebiesko-srebrnego kolosa z arsenałem reflektorów i starają się ułatwiać przejazd.
Gold Wing rozwija skrzydła na pozamiejskich drogach. Bez względu, czy jest to zwykła szosa, górska serpentyna, czy autostrada, motocykl zapewnia kierowcy i pasażerowi królewski komfort. Siedzenia są obszerne, dobrze wyprofilowane i miękko tapicerowane. Prawdę powiedziawszy, równie wygodnie nie siedzi się w wielu samochodach. Zarówno siedzisko kierowcy, jak i pasażera posiada podgrzewanie. Grzane są także manetki. Można wybierać między pięcioma temperaturami. Ostatnią przygotowano chyba na arktyczne mrozy. Gdy pokładowy termometr Gold Winga informował o 15 stopniach Celsjusza, manetki niemal parzyły dłonie.
Podczas podróżowania w chłodne dni lub w deszczu przydają się nawiewy ciepłego powietrza, którymi trafia ono znad kolektora wydechowego w okolice stóp. Intensywność podgrzewania można regulować podczas jazdy. Za szerokość strugi ciepłego powietrza odpowiadają specjalne klapy, których położenie ustala się dźwignią na kokpicie.
Napór i hałas wiatru, nawet podczas jazdy z autostradowymi prędkościami, utrzymuje się na imponująco niskim poziomie poziomie. Poziom „wrażeń” można regulować – w przedniej szybie znajduje się otwierany wywietrznik. Regulować można także wysokość szyby. Najlepiej podczas postoju, ponieważ do ustalania położenia ogromnej tafli poliwęglanu służą dwie dźwignie w skrajnych częściach deski rozdzielczej. Aż dziw bierze, że Honda nie zdecydowała się na zastosowanie elektrycznej regulacji. Podczas jazdy w deszczu doskwiera brak wycieraczki przedniej szyby. Pęd powietrza nie jest w stanie zdmuchnąć kropli wody, a szyba jest na tyle daleko od kierowcy, że jej przetarcie dłonią okazuje się fizycznie niemożliwe.
Brak wycieraczki dziwi tym bardziej, że na pokładzie Gold Winga znajduje się mnóstwo udogodnień. Najbardziej przydatnym w trakcie pokonywania ogromnych odległości okazuje się... 80-watowy system audio Surround Sound z sześcioma głośnikami. Do sterowania nim służą przyciski zgrupowane po lewej stronie motocykla - na owiewce i kierownicy. Na wysokości kolana znalazły się m.in. guziki do wyboru zakresu fal radiowych oraz źródła dźwięku. Są na tyle duże, że ich obsługiwanie w dłoni okrytej rękawiczką nie nastręcza trudności. Drugą zaletą systemu audio jest łatwość obsługi - mimo wielu funkcji obejdzie się bez wertowania instrukcji. Muzyka może popłynąć z dowolnego urządzenia poprzez złącze Jack, a także z pamięci na USB. Warto zaopatrzyć się w pojemną kość, ponieważ złącze USB znalazło się na dnie centralnego kufra. Wypakowywanie bagażu w celu zmiany rodzaju słuchanej muzyki nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem.
Testowana Honda Gold Wing jest bogatszą odmianą Deluxe, która posiada w standardzie poduszkę powietrzną oraz system nawigacyjny z mapami całego świata. Podobnie jak system audio, jest on obsługiwany z kierownicy oraz owiewki. W tym przypadku większość przycisków znajduje się po prawej stronie. Nawigacja nie zaskakuje graficznymi wodotryskami, na czym zyskała czytelność wskazań. Przydatną funkcją jest możliwość wyświetlenia listy kolejnych manewrów wraz z odległością, w jakiej przyjdzie je wykonać. Mapy są w miarę dokładne i obszerne. Z ciekawości przesuwamy kursor nad Mongolię. Zmieniamy skalę, a Gold Wing prezentuje Ułan Bator, okoliczne lotnisko oraz główne drogi i linie kolejowe...
Brak ograniczeń terytorialnych trudno uznać za dzieło przypadku. Wygląda raczej na przemyślane działanie Hondy, która próbuje zmotywować klientów do odkrywania możliwości Gold Winga. Powiedzmy sobie wprost. Dla japońskiego giganta 400-kilometrowa trasa jest przebieżką, którą pokonamy bez większego zmęczenia. Tysiąc kilometrów „na raz”? Za kierownicą Gold Winga nie ma rzeczy niemożliwych. Wyprawa na kraniec Europy, a nawet inny kontynent to jedynie kwestia czasu. Bagaż nie stanowi problemu, ponieważ Gold Wing ma trzy kufry o łącznej pojemności 150 litrów.
Eksplorację świata ułatwia też duży zasięg. Na jednym tankowaniu 25-litrowego zbiornika można spokojnie pokonać ponad 300 kilometrów. Oczywiście dużo zależy od stylu jazdy. Zmuszając niezbyt opływową maszynę do jazdy z wysokimi prędkościami, trzeba przygotować się na ponad 8 l/100 km. W przypadku spacerowego podróżowania w tempie 80-100 km/h, które ułatwia tempomat, ze zbiornika ubywa około 6 l/100km.
Sercem Gold Winga jest 6-cylindrowy bokser o pojemności 1,8 litra. Maksymalna moc nie imponuje – obecnie 118 KM można bez trudu wykrzesać z trzykrotnie mniejszego silnika. Gold Wing ma jednak asa w rękawie. Można pokusić się o stwierdzenie, że zebrał komplet asów, bo 167 Nm jest imponującą wartością w świecie motocykli. Lepsze (175 Nm) jest jedynie BMW K 1600 GT z rzędowym, sześciocylindrowym silnikiem o pojemności 1,6 litra.
Jak taka kopalnia momentu obrotowego sprawdza się podczas jazdy? Wyśmienicie. Sprawna jazda nie wiąże się z koniecznością dokręcania silnika do odcięcia. Jeżeli obrotomierz wskazuje 1500 obr./min, a gaz zostanie odkręcony choćby na najwyższym biegu, Gold Wing zacznie nabierać prędkości. Zdecydowanie, bez zbędnego roztrząsania się nad trudami zadania... Podczas sprintu od 50 do 100 km/h na piątym biegu można policzyć najwyżej do siedmiu. Aby dotrzymać kroku Gold Wingowi użytkownicy sportowych motocykli muszą ostro mieszać biegami.
Kolejną niespodzianką jest dynamika japońskiego kolosa. Od 4000 obr./min reakcje na odkręcenie gazu są zaskakująco spontaniczne. Honda Gold Wing przyśpiesza do setki w 4,2 sekundy. Na niskich obrotach sześciocylindrowy bokser pracuje gładko i cicho niczym silnik samochodu. Przy wyższych w jego brzmieniu można doszukać się nut wspólnych z odgłosami bokserów Porsche. Nawet podczas rozpędzania z manetką odkręcaną do oporu motor pracuje jedwabiście. Ani przez moment nie odnosimy wrażenia, że silnik kręci się na granicy mechanicznej wytrzymałości – jak serca „sześćsetek” czy „litrów” - i lada moment rozleci się na milion elementów. Niewysilona jednostka Hondy imponuje trwałością. Za Oceanem nie brakuje Gold Wingów z „przelotem” znacznie przekraczającym 400 tysięcy kilometrów.
Cena za komfort podróżowania jest jednak spora. Stanowi ją poręczność motocykla, a właściwie jej brak. Manewrowanie 421-kilogramowym kolosem o dużej średnicy zawracania stanowi nie lada wyzwanie nawet dla osób, które na co dzień obcują z ciężkimi motocyklami. Honda postanowiła ułatwić nieco zadanie i wyposażyła Gold Winga w elektryczny bieg wsteczny, który działa z jednakową siłą, bez względu na pochylenie terenu. Flagowy motocykl Hondy jest wymagający także podczas jazdy z niskimi prędkościami i zatrzymywania się. Gold Wing nie lubi bylejakości. Zbyt mocne skręcenie kierownicą podczas wolnej jazdy, czy niepewne podparcie po zatrzymaniu potrafią wytrącić kolosa z równowagi.
Tym większym zaskoczeniem jest gracja, jakiej Gold Wing nabiera po ruszeniu. Duży wkład w stan rzeczy ma silnik w układzie bokser, który obniża położenie środka ciężkości. Majestatyczna Honda z zadziwiającą lekkością łamie się do zakrętów i równie sprawnie wraca do pionu. Dobrą zabawę na zakrętach ogranicza prześwit - podnóżki stosunkowo wcześnie dotykają asfaltu. Honda nie przepada także za krótkimi progami zwalniającymi.
Gold Wing jest motocyklem innym niż reszta. Mało podręcznym w mieście i niezbyt dobrze nadającym się do zmagania z korkami. Z nawijaniem kolejnych kilometrów oraz oddalaniem się od obszarów zabudowanych całość zaczyna nabierać sensu. Stojąca na parkingu Honda Gold Wing może wydawać się całkowitym przerostem formy nad treścią. Wystarczy jednak kilkadziesiąt kilometrów w siodle japońskiego giganta, by diametralnie zmienić sposób postrzegania prezentowanej maszyny.
Za podstawową wersję Hondy Gold Wing przyjdzie zapłacić 116 700 złotych. Wariant Deluxe z poduszką powietrzną i nawigacją kosztuje 129 800 złotych. Drogo? Owszem, ale tylko do chwili, w której uczciwie odpowiemy sobie na pytanie, czy chcemy posiadać arcywygodny, przyjemny w prowadzeniu i świetnie wykonany motocykl do turystycznych eskapad. Jeżeli tak, cenę możemy śmiało podzielić przez 25. Przez tyle kolejnych lat Gold Wing będzie dzielnie pomagał swojemu właścicielowi w poznawaniu świata. A pewnie i dłużej, gdyż w kwestii komfortu na dwóch kołach niewiele więcej uda się wymyślić...