60 km/h. Prędkość bezpieczna?
Współczesne pojazdy na przyspieszenie od 0 do 60 km/h potrzebują kilku sekund. Prędkość nieznacznie wyższa od dozwolonej w obszarze zabudowanym może sprawiać wrażenie całkowicie bezpiecznej. Czy faktycznie tak jest?
Zwiększenie tempa jazdy o 10 km/h daje kierowcy mniej czasu na reakcję. Wydłuża także drogę hamowania. Czas reakcji kierowcy i układu hamulcowego może przekraczać sekundę. Oznacza to, że jadąc 60 km/h tracimy ok. trzy metry nim rozpoczniemy hamowanie po stwierdzeniu zagrożenia. W najlepszym przypadku - tj. gdy kierowca wie, że zaraz będzie musiał zatrzymać pojazd. O kolejne pięć metrów wydłuża się droga hamowania.
Niby niewiele. Taka różnica oznacza jednak, że w momencie zderzenia samochód może jechać ponad 30 km/h. Gdyby początkowa prędkość wynosiła 50 km/h, pojazd najprawdopodobniej udałoby się zatrzymać albo kolizja nastąpiłaby przy symbolicznej prędkości.
Trudno mówić o konkretnych liczbach i prędkościach. Nie wszystkie samochody są w perfekcyjnej kondycji, a kierowcy mają różne umiejętności i czasy reakcji – jedni rozpoczną hamowanie po 0,3 s od wystąpienia niebezpiecznej sytuacji, inni potrzebują na to 1,5 s. Lub więcej, jeżeli w czasie jazdy rozmawiają przez telefon, programują nawigację, szukają czegoś w schowku albo są chorzy bądź zmęczeni.
Co dzieje się, jeżeli kierowca w ogóle nie zareaguje i dojdzie do zderzenia przy 50-60 km/h? Prawdopodobne zachowanie karoserii samochodów można prześledzić w testach EuroNCAP - mają oddawać skutki zderzenia dwóch aut o podobnej masie, które najechały na siebie z prędkością 55 km/h.
W zdecydowanej większości przypadków zdarzeń może skończyć się na strachu, "skasowaniu" aut, ogólnych potłuczeniach oraz drobnych złamaniach i ranach. Jeżeli systemy bezpieczeństwa zadziałają prawidłowo, kierowca i pasażerowie powinni wyjść z wypadku bez poważniejszych obrażeń. Także wtedy, gdy nastąpi uderzenie boczne - testy EuroNCAP symulują zderzenia przy 50 km/h.
Znacznie poważniejsze w skutkach są wypadki z udziałem motocyklistów. Specjaliści z Laboratorium Bezpieczeństwa Pojazdów PIMOT przeprowadzili eksperymentalny pokaz zderzenia motocykla i samochodu osobowego. Próba zderzeniowa była częścią kampanii społecznej ”Załóż odblask – Moto 2014”, która została zorganizowana przez Zarząd Dróg Miejskich m. st. Warszawy.
W momencie zderzenia motocyklista wypada z siodełka z prędkością zbliżoną do prędkości motocykla. Ułamki sekund później uderza głową w szybę samochodu. Na głowę działa przeciążenie do 200 G - dwieście razy większe od przyspieszenia ziemskiego! Inaczej mówiąc, jeżeli głowa dorosłego motocyklisty średnio waży 10 kg to w momencie uderzenia będzie ważyła 2000 kilogramów, czyli dwie tony! Tak ogromne siły nie dają człowiekowi szans na przeżycie. Po przeanalizowaniu skutków symulowanego wypadku, eksperci doszli do wniosku, że biorący w nim udział motocyklista miałby złamane kręgi szyjne i przerwany rdzeń kręgowy na odcinku szyjnym.
Symulacja zderzenia bocznego nie była przypadkowa. Przyczyną wielu wypadków było wymuszenie pierwszeństwa przejazdu na motocykliście. Inna sprawa, że w wielu przypadkach jadący z nadmierną prędkością użytkownicy jednośladów przyczynili się do zdarzenia. Gdyby jechali wolniej, daliby sobie szanse na zatrzymanie się przed samochodem lub ominięcie go. Nie zmienia to faktu, że w 2210 odnotowanych w ubiegłym roku wypadków z udziałem motocyklistów, amatorzy dwóch kółek okazali się sprawcami 967 zdarzeń.
Przeprowadzony przez PIMOT pokaz zderzeniowy dał do myślenia wszystkim oglądającym. Przypomniał, że pozornie niewielka prędkość może być przyczyną wielkiej tragedii. Dobitnie pokazał, do czego może doprowadzić nieuważna obserwacja drogi. Amatorom motocykli i rowerów z pewnością przypomniał, że dobra widoczność na drodze = życie. Dajmy się zauważyć, a nie wjeżdżajmy pod koła innych pojazdów tylko dlatego, że mamy pierwszeństwo...