Baba za kierownicą
Co za dzień. Siódma rano. Stoję na czerwonym świetle. Korzystając z wolnej chwili, wyjmuję ze schowka puder i delikatnym ruchem rozprowadzam go po nosie. Nagle brzdęk, zgrzyt, łomot!. Ukochana puderniczka wypadła mi z dłoni i zakończyła swój kruchy żywot na podłodze. W tej sekundzie obok niej wylądowały perfumy, które zaledwie wczoraj zamieszkały na półce z lewej strony kierownicy. Też nie miały szczęścia. Flakon roztrzaskał się w drobny mak. Zerkam we wsteczne lusterko.
Oglądam pantomimę w wykonaniu mężczyzny w średnim wieku, pochylającego się nad maską samochodu, który przed chwilą z impetem zaparkował w bagażniku mojego yarisa. Wzięłam głęboki oddech i wysiadłam z samochodu. Mężczyzna pląsający się do tej pory tuż za moim autem, na mój widok wyprostował się na baczność i na powitanie obrzucił takim spojrzeniem, że bazyliszek, to przy nim mały pikuś.
- Oczywiście baba za kierownicą. Mogłem się spodziewać. I co pani zrobiła - wycedził przez zęby.
Stanęłam jak wryta. Nie wierzyłam w to co słyszę. Jego zdaniem ja byłam winna. Jasne. Po cholerę, zatrzymałam się, kiedy zobaczyłam pomarańczowe światło. Przecież większość facetów na moim miejscu na pewno wjechałoby na skrzyżowanie. Byłam winna, bo nie przewidziałam, że za mną będzie mknął facet, który z racji swojej płci od urodzenia jest lepszym kierowcą niż jakakolwiek kobieta. Gdybyśmy byli w odwrotnej sytuacji, nie tylko naoczni świadkowie, ale też komentatorzy w sieci nie zostawiliby na mnie suchej nitki. A facet ma prawo zagapić się, zamyślić, nie zauważyć zawalidrogi, jaką jest inny samochód. Zwłaszcza baby.
- Wina jest oczywista. Proszę napisać mi oświadczenie - usłyszałam.
- O święty Krzysztofie, patronie zmotoryzowanych, pomóż.
Starając się nie zgrzytać zębami bez jednego piśnięcia przetrwałam cały jego monodram, stojąc ze spuszczoną głową. Przetrwałam wywód młodego chłopaka, o tym, iż kobiety nie powinny w ogóle dostawać prawa jazdy i przechodnia, który chciał świadczyć, że widział jak pudrowałam nos.
Rzeczywiście tym chyba najbardziej przyczyniłam się do wypadku. Bo weźmy na to, gdybym trzymała obie dłonie na kierownicy i patrzyła przed siebie, to zobaczyłabym anioła stróża, który ostrzegłby mnie przed nadjeżdżającym z tyłu autem i przeprowadził przez skrzyżowanie na czerwonym świetle.
A tak ....Rozbiłam sobie auto. Stojąc na czerwonym.
Już miałam zacząć dyskusję, gdy przypomniała mi się scena z jakiegoś amerykańskiego filmu, w której Sharon Stone cudownie spokojnym głosem oświadczyła nie będzie nic mówić bez adwokata.
Sięgnęłam po telefon. Wybiłam na klawiaturze 112
- Dogadujemy się, czy wzywamy drogówkę - rzekłam z uśmiechem.
Przed oczami przewijał mi się film z ostatnich piętnastu minut mojego życia. Mój doskonały nastrój, ulubiona muzyka rozbrzmiewająca w kabinie mojego samochodu, ukochany puder rozsypany pod nogami i bajońsko drogie perfumy rozlane na wycieraczce mojego samochodu, w dodatku z rozbitym tyłem. Główne role grali sami faceci pastwiący się nad babami za kierownicą.
Serce przestało mi walić, stres powoli ustępował, w mojej głowie kłębiła się jedna myśl jak poradzę sobie bez samochodu, przecież mam kursantki, które palą się do egzaminu na prawo jazdy i dziewczyny które doszkalają się z bezpiecznej jazdy. Skąd do cholery wzięło się powiedzenie: jeździsz jak baba.
- Jak przez mgłę usłyszałam głos sprawcy moich nieszczęść: wzywamy gliny.
Wiedziałam co będzie dalej. Facet zapłaci mandat, dostanie parę karnych punktów. Ale skoro tak chce.... Policjantka, której mój prześladowca przedstawiał swoje racje, nie miała najmniejszych wątpliwości w kwestii winy. Podobnie jak ja, była funkcjonariuszka ruchu drogowego. To co pani instruktor jedziemy na maksa- szepnęła odbierając ode mnie dokumenty.
W drodze do domu pomyślałam sobie. Nigdy nie wiesz kogo spotkasz drodze. Na przykład baba za kierownicą może okazać się twardym przeciwnikiem. Bardzo twardym.