Amor na zakręcie
Piątek rano. Wychodzę z domu w centrum Łodzi i wsiadam do białego opla. Włączam ogrzewanie. Zmywam wycieraczkami płatki śniegu z przedniej szyby. Ruszam w kierunku redakcji. Przemierzam tę trasę od kilku lat znam każdy zakręt, każdą dziurę. Gdyby nie zdarzenia, które rozegrają się za chwilę, i tę podróż szybko wymazałabym z pamięci...
Jak zwykle na najbliższym skrzyżowaniu ustawiam się na pasie dla skręcających w prawo. Obok zatrzymuje się radiowóz. Kątem oka dostrzegam dwóch około 40-letnich policjantów. Siedzą skuleni, z ponurymi minami. Ich oczy, wyraźnie skierowane są w moją stronę.
- Co tam, uśmiechnę się do nich, niech będzie im milej na duszy, w taki ponury poranek, przynajmniej pojadą na komisariat w dobrych humorach, może komuś darują mandat - myślę sobie i radośnie wykrzywiam usta.
Jedziemy zderzak w zderzak, znów zerkam w stronę policjantów posyłając kolejny uśmiech. W tym samym momencie zatrzymujemy się przed przejściem dla pieszych. Teraz oni uśmiechają się do mnie.
Triumfuję. Osiągnęłam swój cel. Niestety...Włączone w przeciwną stronę kierunkowskazy brutalnie przerywają nasz flirt.
Jadę do redakcji. Zabieram się do pracy. Poranna podróż zupełnie wylatuje mi z głowy. Do czasu...
Kiedy wieczorem wracam do domu, moja z natury nie lubiąca się przepracowywać mama, natychmiast łapie pusty kosz na śmieci i wychodzi na podwórko. Ku mojemu zdumieniu, nie idzie jednak w kierunku kubłów, lecz powoli okrąża mój samochód.
- Co jest - myślę, ale postanawiam udać, że zaistniała sytuacja w ogóle mnie nie zainteresowała. Zwyczajowo parzę sobie kawę i zasiadam przed telewizorem. Słyszę znajomy zgrzyt zamka. Wyglądam przez okno...
Nie dowierzam własnym oczom. Teraz tato spaceruje dookoła mojego auta.
- Co się stało? - pytam mamę.
- Ach nic - mówi, ale jej nerwy okazują się zbyt słabe. - Może lepiej sama zgłoś się jak najszybciej na policję, może lepiej się przyznać, może zadzwoń do jakiejś koleżanki adwokat, niech ci powie jak wybrnąć z tej sytuacji - wydobywa z siebie trzęsącym się głosem moja mama.
Z jakiej sytuacji, o co chodzi?
- Tato, co mama ma na myśli ? - poddenerwowana zwracam się do ojca, który właśnie wrócił z podwórka.
- Policja cię szukała - słyszę - Mówili, że przyjechali w sprawie jakiegoś wydarzenia dzisiaj na drodze. Nie chcieli niczego więcej powiedzieć. Na każde moje pytanie odpowiadali: córka będzie wiedziała.
Mówili, że są z naszego komisariatu. Tu jest kartka z numerem telefonu na jaki masz zadzwonić. Jutro.
- Słowa z kartki nic mi nie mówią. Policja, dlaczego, skąd...
Przejechałam kogoś i nie zauważyłam, może ktoś stał za autem, gdy wyjeżdżałam z redakcyjnego podwórka, tam jest tak ciemno, śnieg padał tak mocno. A może ktoś leżał w koleinie przykryty warstwą białego puchu na parkingu przed osiedlowym warzywniakiem. Porysowałam czyjś samochód, nie zauważyłam i odjechałam? Może to nie bryła lodu wpadła mi pod koła, a cenny pies, o Boże, a jak to było dziecko? Kolejne wyimaginowane sceny kłębią się w mojej głowie. Wyobraźnia rysuje coraz czarniejsze scenariusze.
Oszaleję. Nie wytrzymam do jutra. Biorę kluczyki i ruszam w kierunku posterunku. Jezdnia jest śliska. Mimo to, coraz mocniej wciskam pedał gazu. Do głowy wpada mi myśl, że nie zabrałam nawet szczoteczki do zębów, ani ręcznika. Co będzie jak zatrzymają mnie do przesłuchania, na przykład do jutra?
Moje serce bije coraz mocniej. Stres paraliżuje mi mięśnie. Dodaję gazu.
Nie mogę wyrzucić z myśli opowieści mamy: "Jak tata zobaczył radiowóz na sygnale przed naszą bramą to omal zawału nie dostał. Nie mogli znaleźć dzwonka, więc włączyli "koguty" i syrenę. Na dźwięk twojego imienia i nazwiska ojciec zrobił się podobno blady jak ściana. Pamiętasz, przeżył już taką sytuację. Padło imię nazwisko, data urodzenia, a potem komunikat. Proszę pojechać do szpitala, trzeba zidentyfikować ciało".
Spoglądam na zegary. Jadę prawie setką. Wciąż nie mam pojęcia dlaczego szuka mnie policja.
Prowadzę jak zahipnotyzowana. Kierunkowskaz, hamulec, gaz. Nagle słyszę pisk opon. Odruchowo hamuję. Z samochodu, któremu nie ustąpiłam pierwszeństwa wybiega młody mężczyzna. Opiera się o maskę mojego auta. "Zabije pani kogoś albo siebie".
Ręce mi się trzęsą. Przepraszam i odjeżdżam.
Jestem na miejscu.
- Dobry wieczór. Miałam się zgłosić. Do tego pana - mówię łamiącym się głosem i podaję małą karteczkę z nazwiskiem i numerem telefonu.
- Kolegi już nie ma. To pani... - wyrywa mnie z letargu zdziwiony głos policjanta. Nie brzmi dobrze - Koledzy cały dzień szukali pani.
Musieli się natrudzić, żeby się udało, bo samochód, w którym panią widzieli zarejestrowany jest na inną kobietę. Prawie się załamali, gdy okazało się, że pod adresem, gdzie mieszka właścicielka tego auta są zameldowane dwie panie w podobnym wieku. Pani i siostra.
Jesteście bardzo podobne. Niełatwo było ustalić, która z was jeździła rano po mieście - słyszę.
Mój strach, mój stres? Moja matka podejrzewająca, że uciekłam z miejsca wypadku, ojciec, który omal nie dostał zawału. Patrzę na wciąż drżące dłonie.
Jak na rachunek za poranne flirtowanie, wystawiony przez zazdrosny los to kara była niewspółmierna...
To stało się kilka lat temu. Nigdy nie zadzwoniłam na na numer telefonu przywieziony mi do domu radiowozem. Nadal uśmiecham się do kierowców gdy nasze spojrzenia się spotkają. Ale nigdy do facetów w mundurze.
Dostałam też wtedy inną lekcję. Policyjne archiwum przypomina pewnie bazę FBI. Jak chcą to znajdą każdego kierowcę. Nawet jeżdżącego pożyczonym autem.
I jest jeszcze coś...Kilka dni później usłyszałam na osiedlowym parkingu znajomy głos. Za moimi plecami stał mężczyzna, którego omal nie przejechałam tamtej feralnej nocy. Wciąż mamy swój wspólny kawałek świata...