Historia marki Chevrolet
William Durant... Początkowo wszyscy kojarzyli go z wnukiem jednego z pierwszych gubernatorów stanu Michigan. Ale szybko uległo to zmianie. Urodził się w 1861 roku i już w latach 90' zaczął odnosić pierwsze sukcesy, ale nie w sporcie, jak to zwykle bywało u założycieli różnych marek samochodowych, a w sprzedaży - powozów konnych. Były naprawdę niezłe, sprzedawały się dobrze na całym świecie. Interes kręcił się na tyle dobrze, że w 1904 roku William przerzucił się na produkcję samochodów - założył Buick Motor Co. Sam chyba był zdziwiony jak przedsięwzięcie nagle ruszyło do przodu. W ciągu zaledwie czterech lat dorobił się tak ogromnego majątku, że stworzył jeszcze kilka innych marek - Cadillaca, Oldsmobila i Oaklanda. Ciężko mu było nad tym wszystkim zapanować, dlatego w 1908 roku założył jeszcze jedną, ogromną firmę, do której podpiął wszystkie pozostałe. Nie wiedział jeszcze jakiego giganta motoryzacyjnego stworzył - to było General Motors.
Wadą wysokich stanowisk w ogromnych przedsiębiorstwach jest to, że można je porównać to krzesła w tramwaju – łatwo można je stracić. I zwykle na koniec jeszcze zostać zbluzganym, że się miejsca wcześniej nie ustąpiło. William został zwolniony z General Motors po potężnym kryzysie bankowym w 1910 roku. Ale nie poddał się, ponieważ poznał Louisa Chevrolet. Louis pochodził ze Szwajcarii, ale wyprowadził się za młodu razem z rodziną do Francji, a w końcu wyemigrował do Ameryki… Zresztą coś chyba było na rzeczy, bo jego dwaj młodsi bracia zrobili później tak samo. Louisowi poszczęściło się i zaczął się ścigać – był w tym na tyle dobry, że trafił nawet w 1909 roku do teamu Duranta z General Motors. Ciągle jednak marzył o tym, by stworzyć markę firmowaną swoim nazwiskiem. Jak na ironię Durant stracił wtedy pracę i postanowił mu pomóc – w 1912 roku powstał model Classic Six serii C. Luksusowy, drogi i szybki samochód Chevroleta. Jednak to nie wystarczyło, by Louis kontynuował współpracę z Durantem.
Nie wiadomo o co tak naprawdę poszło, ale Louis pozostawił Williamowi prawa do nazwy marki i… zniknął. Ostatecznie osiadł w Indianapolis i w sumie na dobre mu to wyszło, bo stał się legendą tamtejszych wyścigów, w których brał udział – Indianapolis 500. Durant w tym czasie zaczął wprowadzać nowe, tańsze modele, aż w końcu stwierdził, że rynek przystępnych cenowo aut będzie jego nowym celem. Chevrolet 490 był tak tani, że zaczął konkurować z Fordem T. Dzięki temu firma zaczęła przynosić ogromne zyski, a Durant postanowił odbić posadę w GM, którą stracił. A miał dobrą kartę przetargową – jego firma samochodowa liczyła się na rynku.
Ciężko stwierdzić jak dokładnie do tego doszło, ale w 1918 roku William znowu zaczął zarządzać General Motors, a marka Chevrolet została oficjalnie włączona do spółki. W tym samym roku zaczęła też produkować półciężarówki, dzięki czemu jej oferta stała się jeszcze bardziej kusząca. Co ciekawe – po dwóch latach Durant znudził się nadzorowaniem motoryzacyjnego giganta i po prostu odszedł. Założył własny koncern – Durant Motors. Miał chyba słabość do zarządzania kilkoma firmami naraz, dlatego produkował auta marki Star, Flint, Durant, Locomobil i Mason. Sporo ich było, ale i tak wszystkie upadły podczas wielkiego kryzysu w 1933 roku. William wtedy nie był już młodym człowiekiem, miał ponad 70 lat, a mimo to dalej myślał o interesie, dlatego… założył kręgielnię. Postanowił nawet rozwinąć ją w sieć. I ożenił się w wieku 81 lat... Co prawda długo żoną się nie nacieszył, bo w 1947 roku dostał zawału i zmarł na terenie Nowego Yorku, ale przynajmniej zaprzeczył tezie, że każdy, kto żyje ciągle na wysokich obrotach, wcześnie umiera. A co się stało Louisem Chevrolet?
Od wyjazdu do Indianapolis Louis ciągle się ścigał. Samochody budowali mu jego bracia, ale jeden z nich zginął w wypadku. Wtedy Chevrolet zajął się konstruowaniem urządzeń do kontrolowania prędkości w autach wyścigowych. Produkował nawet silniki lotnicze, jednak krach na giełdzie dobił jego interes i Louis postanowił wrócić do fabryki Chevroleta w Detroit. Względny spokój jak na ironię zakłócił spokój całkowity – Szwajcar zmarł w 1941 roku z powodu komplikacji cukrzycowych. Natomiast firma, którą założył, miała się całkiem nieźle.
Zarząd GM uznał, że Chevrolet może być ekonomiczną marką odnoszącą spore sukcesy na całym świecie. A raczej taką miał wizję, którą postanowił zrealizować. I udało się – Chevrolet stał się globalnym koncernem, który pod koniec lat 20’ miał fabryki w wielu miastach, w tym w Warszawie. Na obrzeżach Bombaju zaczęły nawet zjeżdżać z taśm produkcyjnych autobusy, a Ford ostatecznie został w tyle pod względem sprzedaży. Przez kolejne lata producent stale udoskonalał swoje konstrukcje – wprowadził niezależne zawieszenie przednie, całkowicie stalowe nadwozie, a także wpadł na ciekawy pomysł. Wziął pod lupę jedną ze swoich ciężarówek i na jej podstawie stworzył… kombi. Co wyszło z takiej dziwnej mieszanki? Model Suburban Carryall, który prezentował zupełnie nową klasę samochodów – był jednym z pierwszych SUVów!
Podczas II Wojny Światowej Chevrolet skupił się głównie na produkcji ciężarówek. Jednak po jej zakończeniu osiągnął nowe sukcesy – w 1955 roku stworzył silnik V8 „small block”. Co w nim takiego niezwykłego? To jedna z najlepszych jednostek stworzonych przez koncern, w późniejszym czasie żaden inny motor nie napędzał tylu zwycięskich samochodów wyścigowych, co ten. Zresztą już 2 lata później producent unowocześnił swoje silniki i wprowadził do nich mechaniczny wtrysk paliwa – pierwszy na amerykańskim rynku w autach masowych. Jednak nie skończył z eksperymentami, bo w 1958 roku powstał Chevrolet Corvair – miał motor chłodzony powietrzem umieszczony z tyłu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że żadne inne amerykańskie auto nie było skonstruowane w ten sposób. Wysoka sprzedaż tak bardzo wzbogaciła Chevroleta, że ten zabrał się za projekt samochodów dla wybrańców.
W 1963 roku na rynek wyszło auto, które później stało się legendą – sportowe Corvette. Rok później można było również kupić Chevelle, a od roku modelowego 1967 – Camaro. Ten ostatni służył nawet jako samochód bezpieczeństwa na wyścigach, w których lata temu brał udział sam Louis Chevrolet – Indianapolis 500. Swoją drogą auta Chevroleta spełniały rolę safety car’ów na tym wyścigu aż 22 razy. Żadnemu innemu producentowi się to nie udało. Ale jak to się stało, że te sportowe samochody stały się tak popularne?
Tak naprawdę ciągle znajdowały się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Trzej astronauci Apollo 12 jeździli Corvette, a Camaro zwyciężyło w wyścigach NHRA Pro Stock Winternationals w 1970 roku. Dzięki temu każdy marzył, by mieć takie auta. Jednak Chevrolet nie inwestował wyłącznie w muscle car’y. W 1976 roku zadebiutował Chevette - ekonomiczny pojazd, który powstał w odpowiedzi na manię oszczędzania. Stał się nawet pierwszym globalnym modelem marki. Jednak zaledwie dwa lata później to Monza przeszedł do historii – był 100 milionowym autem wyprodukowanym przez Chevroleta!
Co ciekawe – Corvette ZR-1 ustanowił w 1990 roku aż trzy, dość nietypowe rekordy. Wszystkie były połączeniem prędkości i wytrzymałości, najciekawszy dotyczył utrzymania średniej prędkości 175 mil/h przez 24h. Najlepsze jest to, że do rezultatu wliczały się również pit-stopy. W kolejnych latach Corvette i Camaro stawały się coraz potężniejsze, marka wyruszyła na podbój Europy, a w ofercie pojawił się również hybrydowy Volt. W 2007 roku Camaro dodatkowo podniosło swoją pozycję rynkową po tym, jak zagrało w filmie – było jednym z Transformersów. A jak jest obecnie?
Co 7.4s ktoś na świecie odbiera kluczyki do swojego Chevroleta. Do tej pory zrobiło to ponad 4,26 mln osób. Gdyby wziąć pod uwagę Chevrolety kupione tylko w zeszłym roku i ustawić je wzdłuż równika, to zajęłyby ponad połowę jego długości! Producent robi wszystko, by potrzymać swoją popularność i właśnie w tym celu wprowadził choćby model Orlando. Jego fenomen polega na tym, że jest tani, duży, dobrze wykonany i rzuca się w oczy. Jednak najlepsze jest jego wnętrze. Teoretycznie auto należy do segmentu MPV, ale wygląd deski rozdzielczej jest inspirowany sportowymi legendami marki. Tak naprawdę w ogóle nie czuć tego, że Orlando jest małym autobusem. A naprawdę mu do niego niedaleko – potrafi przewieźć aż 7 osób.
Zarówno w swojej 100-letniej historii, jak i teraz Chevrolet stara się produkować możliwie uniwersalne samochody. Właśnie dlatego potężne możliwości przewozowe Orlando zostały doprawione całkiem zrywnymi silnikami. Fani jednostek benzynowych mogą skusić się na 1.8-litrowy motor o mocy 141KM, a miłośnicy diesli – na 2.0-litrowy. Ten drugi ma nawet dwa warianty mocy – 130 oraz 163KM. Oczywiście dla wygodny wszystkie motory można połączyć z 6-biegowym automatem. Maksymalną notę 5 gwiazdek w testach zderzeniowych EuroNCAP, 16 różnych kombinacji ustawienia foteli i niecodzienną stylistykę nawiązującą do historycznych modeli każdy dostaje oczywiście w pakiecie.
Analizując 100-letnią historię Chevroleta można stwierdzić jedno – marka chciała produkować porządne samochody dla każdego. I tak właśnie robiła. Trwa w tym aż do dzisiaj, a Orlando jest jednym z wielu przykładów tej filozofii – w cenie zwykłego samochodu kompaktowego oferuje ogromną przestrzeń i możliwości przewozowe, niezłe wyposażenie i dobrą jakość. Cóż – oby tak dalej. Drugie 100 lat właśnie się zaczęło…