Jeśli jedzie za szybko, dzwoń do szefa
Ponad 51 tysięcy wypadków, prawie sześć tysięcy zabitych i blisko 65 tysięcy rannych - to statystyki z ubiegłego roku. Według szacunkowych danych, aż w trzydziestu procentach wypadków na polskich uczestniczą samochody służbowe. Przypadek?
Samochód służbowy - większe zagrożenie
Katowice, 12 września, godz. 13.30. Biały Opel Corsa wymusza pierwszeństwo na ulicy Chorzowskiej. Zderza się z nim Daewoo Lanos. Obaj kierowcy trafiają do szpitala, na szczęście tylko na obserwację. Warszawa, 5 sierpnia, godz. 17. Kierowca Forda Focusa jadący ulicą Ostrobramską traci panowanie nad samochodem i z impetem wjeżdża w tył jadącego przed nim Fiata Stilo. Efekt? Kierowca Forda wychodzi z roztrzaskanego wypadku jedynie z rozbitą głową. Kraków, 9 sierpnia, dochodzi godzina czternasta. Nowiutka Toyota Avensis wypada z alei Mickiewicza i ląduje na słupie. Kierowca i pasażer szczęśliwie wychodzą z groźnie wyglądającej kraksy bez szwanku.
Co łączy te trzy wydarzenia? We wszystkie wymienionych wypadkach brały udział samochody służbowe. Prowadzący je zlekceważyli elementarne przepisy drogowe. Potwierdzili tym samym regułę, o której głośno mówi się dopiero od niedawna – kierowca samochodu służbowego stwarza znacznie większe potencjalne zagrożenie na drodze od kierowcy auta prywatnego. Statystyki nie kłamią – w ponad trzydziestu procentach wypadków na polskich drogach uczestniczą właśnie samochody flotowe. Każdego roku kierowcy rozbijają dwadzieścia siedem procent jeżdżących w naszym kraju aut służbowych.
Przedstawiciele handlowi szybsi od światła
– Największym problemem są przedstawiciele handlowi, którzy w ciągu dnia swojej pracy muszą dojechać do określonej liczby miejsc. Winę za taki stan rzeczy ponoszą również ich szefowie, którzy nierzadko zlecają im zadania mało możliwe do wykonania. Żeby dotrzeć do wszystkich punktów w kilka godzin, muszą łamać przepisy, nierzadko muszą pędzić na złamanie karku. A wtedy narażają na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale i innych uczestników ruchu drogowego – mówi Adam Jachimczak z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.
Podobnego zdania jest nadkomisarz Robert Piwowarczyk z Wydziału Ruchu Drogowego KWP w Katowicach. – Firmy nierzadko same narażają swoich pracowników na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Po drugie, samochody użytkowane przez nich są po paru latach dość mocno wyeksploatowane. Nietrudno wyobrazić sobie stan auta, które codziennie, przez pięć lub sześć dni w tygodniu pokonywało po kilkaset kilometrów. Po trzecie, o samochody służbowe nie dbają sami kierowcy. „Rozklekotane", rozsypujące się Seicento stwarza zagrożenie już w momencie wyjechania na drogę – wyjaśnia nadkom. Piwowarczyk.
Na problem innego rodzaju zwraca uwagę nadkom. Grażyna Puchalska z Zespołu Prasowego Komendy Głównej Policji w Warszawie. Puchalska podkreśla, że większości przypadków pracownicy używają swoich samochodów służbowych również prywatnie.
– Wtedy już w ogóle nie interesuje ich kondycja takiego auta. Często pozwalają sobie za to na sposób jazdy, jaki nie wchodzi w rachubę w momencie użytkowania samochodu prywatnego. Oczywiście nie jest to regułą. Zwykle dotyczy to sytuacji, w której pojazd służbowy ma na przykład lepsze osiągi od prywatnego auta danego pracownika. Inaczej też wygląda sprawa samochodów dostawczych i osobowych. Jest to problem, który trudno będzie skutecznie rozwiązać – przyznaje Puchalska.
Firma płaci, nie twoje zmartwienie
Co na to sami kierowcy? Siedem z dziesięciu zapytanych przez nas użytkowników samochodów flotowych przyznało, że nie dba o auto będące ich narzędziem pracy. Zdarza się im również jeździć takim samochodem mniej ostrożniej od swoich prywatnych pojazdów.
– Wszystko zależy jeszcze od tego, czy auta w danej firmie są przypisane konkretnej osobie, czy po prostu codziennie dostaje się inne. W tym drugim przypadku traktuje się je trochę jak samochody zastępcze. Można sobie pojeździć szybciej niż zwykle. Mała stłuczka, czy defekt? Spokojnie, to nie twoje zmartwienie. Firma płaci – mówi Krzysztof, kierowca w dużym przedsiębiorstwie.
Arkadiusz, właściciel dużej firmy handlującej materiałami biurowymi uważa, że problem kierowców, którzy w niewłaściwy sposób użytkują samochody służące im w pracy jest poważny. Obawia się jednak, że nie da się go całkowicie rozwiązać.
– Sam miałem kiedyś auto służbowe, o które zbytnio nie dbałem. Nie dziwię się zatem kierowcom, wśród których kwitnie taka praktyka. Z drugiej strony, jako pracodawca, nie mogę pozwalać na ten proceder. Nie może być tak, że kierowca traktuje firmowy samochód jak zabawkę. Miałem kilku pracowników, którzy jeździli jak kamikadze. Początkowo nie robiliśmy tragedii ze stłuczek. Szybko jednak zaczęliśmy zwracać uwagę, z czyjej winy do nich dochodziło. Jeśli do kolizji doszło na skutek wariackiej jazdy naszego kierowcy, wyciągaliśmy wobec niego określone konsekwencje. Oczywiście, zdarzały się wyjątki – jeśli wysyła się pracownika, żeby błyskawicznie załatwił jakąś sprawę, a on po drodze rozbija samochód, to trudno mieć do niego pretensje – tłumaczy nasz rozmówca. – Innym problemem jest korzystanie z samochodów służbowych do celów prywatnych. Żeby temu przeciwdziałać, musieliśmy wprowadzić pewne obostrzenia – limity, wyliczenia przejechanych kilometrów. To wszystko przypomina jednak trochę walkę z wiatrakami. O ile można sprawdzać, dokąd jeździ pracownik, na przykład dzięki systemowi GPS, to kontrolowanie prędkości, z jaką się porusza jest praktycznie niemożliwe. A sporo ludzi rozumuje: „nie moje, więc się nie przejmuję". Ostatnio widziałem na ulicy samochód firmowy z logiem oraz naklejką z tekstem: „Jeśli jadę za szybko, zadzwoń pod numer mojego szefa". Pod spodem widniał wspomniany numer telefonu. Być może wprowadzenie takiego rozwiązania bardziej zdyscyplinowałoby pracowników, którzy użytkują samochody służbowe.
Brytyjczycy mają gorzej
A wyjście prawne? Robert Piwowarczyk uważa, że dobrym wyjściem byłoby karanie za wykroczenia drogowe... właścicieli samochodów. Taki przepis działa w wielu innych krajach Unii Europejskiej. — Pracodawca wiedziałby wtedy, który z jego pracowników nagminnie łamie przepisy. Na pewno przyspieszy to też całą naszą procedurę, a co za tym idzie - zredukuje koszty. Nie będziemy musieli zatrudniać policjantów do wyjaśniania okoliczności każdego wykroczenia — tłumaczy Piwowarczyk. — Powszechnie wiadomo bowiem, że to nie wysokość kary działa odstraszająco na ludzi, lecz jej szybkość i nieuchronność. Szybkie karanie sprawi, że na drogach będzie bezpieczniej. W najbliższym czasie trzeba będzie jeszcze sprawdzić, czy proponowane rozwiązanie jest zgodne z Kodeksem Wykroczeń.
Na pocieszenie dodajmy, że z podobnymi problemami borykają się również inne państwa. W Wielkiej Brytanii każdego roku w wypadkach uczestniczy sześćdziesiąt procent aut służbowych. Co gorsza, ponad połowę wypadków kierujący nimi powodują jeżdżąc nie w pracy, lecz po jej wykonaniu. Niewiele lepiej sytuacja wygląda w Australii. Tam co trzeci w co trzecim wypadku uczestniczy pojazd flotowy. Oprócz oczywistych tragedii ludzkich, wypadki to również niesamowite koszty. W Polsce straty z tego tytułu wynoszą rocznie 2,1 proc. Produktu Krajowego Brutto, co w 2003 roku wyniosło 17 miliardów złotych! W Wielkiej Brytanii obliczono, że koszty związane z wypadkami floty liczącej do tysiąca pojazdów wynoszą około 250 tysięcy funtów rocznie.
Na wydarzenia te reagują błyskawicznie wielkie firmy. 19 lipca tego roku, DaimlerChrysler wspólnie z partnerami Forum Odpowiedzialnego Biznesu: 3M, ABB, BP, Michelin, Renault i Shell jako pierwsze w Polsce podpisały wspólną „Deklarację na rzecz bezpieczeństwa ruchu drogowego". Deklaracja jest częścią programu „Bezpieczna Flota", którego celem jest obniżenie liczby wypadków z udziałem samochodów służbowych.
Fakty:
Polskie drogi należą do jednych z najbardziej niebezpiecznych w Europie;
- Według danych Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, od 1990 roku na naszych drogach zginęło 90 tysięcy osób a 950 tysięcy zostało rannych
- Co 15 minut jeden człowiek ginie w wypadku samochodowym
- 80 procent wypadków spowodowanych jest błędem człowieka
- Straty finansowe spowodowane przez wypadki drogowe (zabici, ranni, straty materialne) szacuje się na jakieś 2,1 procenta PKB
- 30 procent wypadków drogowych spowodowanych jest przez samochody służbowe bądź przez osoby dojeżdżające do pracy
- 27 procent samochodów służbowych ulega rocznie wypadkom
Projekt „Bezpieczna flota"
Firmy mogą i powinny wpływać na właściwe zachowanie pracowników za kierownicą. W trosce o bezpieczeństwo swoich pracowników, wspólnie z koncernem BP oraz Stowarzyszeniem na Rzecz Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (Global Road Safety Partnership z siedzibą w Genewie) DaimlerChrysler opracował program „Fleet Safety", którego celem jest zapobieganie i ograniczenie wypadków drogowych powodowanych przez kierowców samochodów służbowych. Wspólną deklarację podpisali też m. in.: Michelin, Shell, 3M, Renault i ABB. Pierwszym krokiem było zbadanie bezpieczeństwa użytkowników samochodów firmowych przeprowadzone wśród menedżerów do spraw flot w 50 firmach, które posiadają floty powyżej 60 samochodów. Większość firm (88 procent) uznaje wprawdzie bezpieczeństwo pracowników prowadzących pojazdy służbowe za bardzo istotne, jednak nie podejmuje (prawie 70 procent) żadnych działań prewencyjnych. Po podpisaniu „Deklaracji" 19 lipca 2005 roku, w której jej sygnatariusze zobowiązują się do wdrożenia wewnętrznych kodeksów bezpiecznej jazdy oraz ich nadzoru i weryfikacji, w DCAP opracowany zostanie, korzystając z doświadczeń DaimlerChrysler Services Fleet Management:
- kodeks zasad użytkowania samochodów służbowych ze szczególnym uwzględnieniem zasad poszanowania przepisów drogowych i bezpiecznej jazdy
- system raportowania i wypadkach i uszkodzeniach samochodów służbowych oraz monitoringu
- doskonalenie techniki jazdy i kursy pierwszej pomocy
- „NIE" dla agresji na drodze
Swoja własność przede wszystkim
dr Renata Rosmus, psycholog, specjalizująca się w psychologii społecznej, adiunkt na Wydziale Psychologii i Pedagogiki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach :
— Samochód dla człowieka to nadal dość duży wydatek. Oprócz tego jest również wskaźnikiem prestiżu i niejako pozycji społecznej. Dotyczy to nie tylko aut prywatnych, ale i służbowych. To drugie odpowiada pozycji, jaką jego użytkownik zajmuje w pracy. Są ludzie, którzy będą dbać o auto służbowe tak, jak dbają o własny wizerunek. Inni wychodzą z założenia, że jedynie użytkują taki pojazd. Dbać o niego ma firma. Człowiek, jeśli czegoś nie musi robić, to zwykle się nie wysila. W przypadku własnego auta wysilać się musi, musi choć trochę o nie dbać, bo to jego własność, kupiona za zarobione przez niego pieniądze. W przypadku samochodu służbowego nie jest to już konieczne. Z tego samego powodu, ludzie jeżdżą takimi autami mniej ostrożnie. Nie ponoszą przecież kosztów związanych z naprawami. Są ludzie, którzy nie przywiązują się do miejsc, w których pracują, nie identyfikują się z nimi, a czasem nawet nie lubią. Osoby bardziej związane ze swoją firmą są bardziej świadome wydatków, które związane są z eksploatacją auta. Bardzo często firmy dbają o swoich pracowników, budują poczucie więzi. Dzięki niej pracownicy są bardziej lojalni, a co za tym idzie, inaczej traktują firmowe mienie. Nie będą też narażać swojego pojazdu na awarie, czy niebezpieczeństwo kraksy.
Jest jeszcze jeden wątek - ludzie przywiązują się do własnych samochodów. Auta służbowe traktują jak coś ekstra, zwykle mają je bowiem dość krótko. Musimy jeszcze zdać sobie sprawę, że dobro wspólne nigdy nie jest tożsame z dobrem własnym. A zwykle ludzie dbają głównie o swoją własność.