Zelektryzowany wyczynowiec - KTM Freeride E
Napęd elektryczny przestał być pieśnią przyszłości. Ekspansję pojazdów zasilanych prądem ułatwiła miniaturyzacja akumulatorów, któremu towarzyszy wzrost ich pojemności.
Nowe technologie okazały się sprzymierzeńcem producentów motocykli. Na użycie litowo-jonowych ogniw zdecydowali się inżynierowie firmy KTM. Pakiet o pojemności 2,1 kWh powędrował do najnowszego modelu Freeride E.
W zależności od stylu jazdy, ilość zgromadzonego prądu pozwoli na 20-40 minut szaleństw w terenie. Jazda będzie naprawdę ostra, ponieważ sprzęt waży tylko 95 kilogramów, a silnik rozwija maksymalnie 30 KM, fundując potężną dawkę momentu obrotowego od najniższych obrotów.
Po wyczerpaniu baterii można zdecydować się na 1,5-godzinne ładowanie prądem 230V albo wymianę pakietu zasilającego i kontynuowanie jazdy. Możliwości Freeride E nie powinny znacząco odstawać od innych produktów KTM. Pierwsze zdjęcia i filmy wyglądają obiecująco. Dla elektrycznie napędzanego sprzętu wheelie oraz drifty nie stanowią większego problemu, a zawieszenie WP Suspension z ponad 20-milimetrowym skokiem fantastycznie wybiera nierówności i tłumi lądowania po skokach.
Plany austriackiego koncernu zakładają sprzedaż stu egzemplarzy Freeride E na początku przyszłego roku. W przypadku pozytywnej reakcji rynku brane jest pod uwagę rozpoczęcie produkcji na szerszą skalę. Największym problemem wciąż pozostają ceny. KTM-y z benzynowymi silnikami o pojemności 200-300 ccm można kupić za niecałe osiem tysięcy euro. Cennik Freeride E nie został jeszcze opublikowany, ale media spekulują o kwotach sięgających 10 tysięcy złotych.